Dowód winy jeleniogórskiej Jelfy? Etykieta na fatalnej fiolce z corhydronem 250 jest oryginalną nalepką producenta. To właśnie w tych opakowaniach zamiast leku na alergię znalazł się specyfik używany do znieczulenia podczas operacji - scolina.
Tak uznał biegły, który zbadał opakowanie i etykietę na polecenie jeleniogórskich oskarżycieli. "To znaczy, że zamiana corhydronu na scolinę miała miejsce na terenie zakładu, a nie poza nim" - wyjaśniła rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze, Ewa Węglarowicz-Makowska. Jelfę pogrąża jeszcze bardziej fakt, że oskarżyciele nie znaleźli do tej pory dowodów, żeby w fatalnej pomyłce maczała palce konkurencja.
To punkt zwrotny w śledztwie, które ruszyło w listopadzie. Po tym jak DZIENNIK ujawnił, że w opakowaniu corhydronu produkowanego w zakładach farmaceutycznych Jelfa w Jeleniej Górze znajduje się silny specyfik zwiotczający mięśnie. Groźny dla życia pacjentów zamieniony lek natychmiast wycofano. A feralną partię leku chorzy mieli zwracać do aptek. W całym kraju zabezpieczono ponad 450 tys. sztuk corhydronu.
Cały czas trwają badania fatalnej partii corhydronu 250, którego ampułki napływają do prokuratury.
Oskarżyciele badają również wniosek ministra Religii o pociągnięcie do odpowiedzialności służb, które zaniedbały kontrolę w Jelfie. Chodzi m.in. o pracowników z Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego.
A tym, ilu pacjentów ucierpiało, a nawet zmarło z powodu pomyłki, zajmuje się lubelska prokuratura.