Profesor Wiesław Jędrzejczak jest jedną z najbardziej wpływowych osób w polskiej medycynie. Konsultant ds. hematologii, szef Katedry i Kliniki Hematologii, Onkologii i Chorób Wewnętrznych Centralnego Szpitala Klinicznego Akademii Medycznej w Warszawie. To on ocenia pracę innych lekarzy zajmujących się m.in. leczeniem białaczek. Jest osobą, która dyktuje standardy postępowania i akceptuje je.

Czy to możliwe, by tak renomowany naukowiec jak prof. Jędrzejczak zaryzykował życie ludzkie, by sprawdzić w praktyce nową terapię? Takiego zdania jest dr Monika Sankowska, kierownik laboratorium w niepublicznym zakładzie opieki zdrowotnej Medigen, które specjalizuje się w doborach dawców szpiku. O eksperymencie profesora Jędrzejczaka zawiadomiła już rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy, który z kolei skierował sprawę do prokuratury.

W maju 2003 r. profesor zdecydował się na eksperyment medyczny. Polegał on na leczeniu białaczki nowatorską metodą. Zamiast przeszczepiać szpik kostny, zdecydował się przeszczepić komórki macierzyste krwi pępowinowej. Ciężko chory na białaczkę Bartek Misiak był, według profesora, idealny do przeprowadzenia eksperymentu, bo w ogromnej, 8-milionowej bazie dawców szpiku kostnego - jak twierdzi prof. Jędrzejczak - nie było nikogo odpowiedniego dla tego pacjenta.

Bartek Misiak był zwykłym pacjentem. Jedną z kilku tysięcy osób, które co roku zapadają na białaczkę, czyli nowotwór krwi. Mimo intensywnego leczenia choroba rozwijała się. Pod koniec 2002 r. Misiak został zakwalifikowany do transplantacji szpiku kostnego.

Brak dawców
Bartek czekał na przeszczep, jednak jak twierdzi profesor Jędrzejczak, brakowało dla niego odpowiedniego dawcy. Był to niezwykły zbieg okoliczności, gdyż w ogólnoświatowej bazie dawców szpiku kostnego znajduje się 8 milionów osób. Profesor Jędrzejczak opisał tę historię w 2005 r. w piśmie medycznym "Archivum Immunologiae Et Therapiae Experimentalis". Stwierdza tam jasno, że decyzja o rozpoczęciu eksperymentu z udziałem Bartka została podjęta po nieudanych poszukiwania dawcy szpiku: "Nie posiadał on (Bartosz Misiak) dawcy rodzinnego, również poszukiwania dawcy niespokrewnionego nie przyniosły rezultatu" - napisał profesor.

Eksperyment polegał na przeszczepieniu - zamiast szpiku - komórek macierzystych krwi pępowinowej. 103 dni po przeprowadzeniu terapii Bartek zmarł.

Pieniądze na eksperyment
Czy Bartek musiał brać udział w ryzykownym eksperymencie? DZIENNIK ustalił, że w chwili, kiedy Bartek czekał na przeszczep szpiku, prof. Wiesław Jędrzejczak dostał prawie 300 tys. zł z ówczesnego Komitetu Badań Naukowych na przeprowadzenie eksperymentu medycznego. Bartek był pierwszym pacjentem, na którym wypróbowano nową metodę leczenia. Jako że nie było dawców szpiku, profesor Jędrzejczak dostał zielone światło od Komisji Bioetycznej przy Akademii Medycznej w Warszawie na przeprowadzenie nowatorskiej terapii. Czy naprawdę nie było dawcy?

To nieprawda. Bartek miał ojca, który mógł być dawcą, a zgodnie z obowiązującą procedurą jedną z pierwszych obowiązkowych czynności przy leczeniu białaczki jest zbadanie krewnych chorego. Profesor Jędrzejczak musiał o tym wiedzieć, bo jako krajowy konsultant ds. hematologii zatwierdzał tę procedurę. Jest ona zresztą dla wszystkich fachowców oczywista.

Ojciec mógł uratować Bartka
Zapytaliśmy profesora Jędrzejczaka, dlaczego nie przebadał ojca Bartka. "Prawdopodobieństwo, że mógł być dawcą, było bardzo niewielkie" - wyjaśnił naukowiec. "Nie pamiętam, jaka tam była sytuacja rodzinna, ale chyba ojciec nie był dostępny. Najbliższą osobą dla pacjenta, o ile sobie dobrze przypominam, była babcia" - tłumaczył profesor.

Postanowiliśmy to sprawdzić. Ojciec odwiedzał syna w szpitalu, ale lekarze nie powiedzieli mu, że mógłby być dawcą dla syna. Robert Misiak nie mieszkał z Bartkiem, ale odnaleźliśmy go bez trudu. Już po śmierci Bartka na prośbę rodziny zbadano szpik w firmie Medigen, która specjalizuje się w doborach dawców szpiku. Okazało się, że Robert Misiak był idealnym dawcą dla syna. Mało tego, z danych Medigenu wynika, że w chwili, gdy ważyło się życie chłopaka i gdy decydowano się na eksperyment, na całym świecie w bazie danych było 565 potencjalnych dawców, w samej Europie 291.

Dziś profesor tłumaczy, że nie przeszukiwał dokładnie komputerowej, ogólnoświatowej bazy dawców szpiku kostnego, bo stan Bartosza pogorszył się i nie można było dłużej czekać. Dlaczego zatem Jędrzejczak pisał w artykule do "Archivum Immunologiae Et Therapiae Experimentalis", że przeprowadzono poszukiwania dawcy?

"To był pewien skrótowy zapis" - broni się profesor. I kategorycznie stwierdza, że artykuł w medycznym czasopiśmie nie jest przeznaczony dla dziennikarzy, tylko naukowców: "Posługujecie się zdaniem wyrwanym z kontekstu" - mówi.

O lekturę artykułu prof. Jędrzejczaka poprosiliśmy eksperta z Europejskiego Towarzystwa ds. Transplantacji Szpiku. Profesor Per Ljungman ze Sztokholmu pisze do nas w e-mailu, że z pracy naukowej prof. Jędrzejczaka wynika jasno: "Powodem wykonania eksperymentu nie był stan pacjenta, ale brak dawców szpiku".

Krew zamiast szpiku
Jędrzejczak nie znalazł dawcy dla Bartka w 8-milionowej bazie. Nie miał za to problemu ze znalezieniem potrzebnej do eksperymentu krwi pępowinowej. Wziął ją od niespokrewnionych dawców z założonego przez siebie banku krwi, w którym znajdowała się krew ledwie od 200 dawców.

W opisywanym już artykule naukowym profesor przyznał, że był to niezwykły zbieg okoliczności. Dzięki temu przypadkowi eksperyment mógł się odbyć. "Jakie jest prawdopodobieństwo, że przychodzi do państwa chory na białaczkę człowiek, wcześniej nieposzukujący dawcy, i akurat trafia na takie jednostki krwi pępowinowej, że ratują mu życie?" - pytamy prof. Jędrzejczaka.

"Prawdopodobieństwo wynosi mniej więcej 1 do 10 000" - odpowiada.

Obrona profesora
Specjaliści ze środowiska medycznego nie chcieli się oficjalnie wypowiadać na temat eksperymentu. Tłumaczyli, że Jędrzejczak jest zbyt wpływową postacią w Polsce. Takich wątpliwości nie miała dr Monika Sankowska, kierownik laboratorium w NZOZ Medigen.

"To nie była pomyłka w badaniach, to nie był też błąd w sztuce, ale z całą premedytacją zaplanowany eksperyment na człowieku. A nad tym nie można było przejść do porządku dziennego, dlatego zawiadomiliśmy rzecznika odpowiedzialności zawodowej lekarzy" - mówi nam dr Sankowska. Medigen to firma, która specjalizuje się w doborach dawców szpiku i jest konkurencją dla laboratorium Centralnego Szpitala Klinicznego prof. Jędrzejczaka.

Okręgowy rzecznik odpowiedzialności lekarzy po przyjrzeniu się sprawie oddał ją do prokuratury. Ta sprawdza, czy doszło do narażenia bezpieczeństwa zdrowia pacjentów, którzy zostali poddani eksperymentalnej metodzie leczenia. Czworo innych pacjentów biorących udział w podobnym eksperymencie prof. Jędrzejczaka zmarło w ciągu półtora roku od zabiegu. Śledztwo utknęło. Prokuratorzy od ubiegłego roku czekają na wyniki ekspertyz powołanych biegłych z kręgu hematologów i transplantologów.








































Reklama