"We wtorek po południu poleciłem objąć tę kobietę programem ochrony ofiar handlu ludźmi. Będzie więc czas na jej przesłuchanie i uzyskanie wszystkich potrzebnych informacji" - mówi DZIENNIKOWI szef MSWiA Janusz Kaczmarek. Lubelska prokuratura, która we wtorek wszczęła śledztwo w sprawie handlu ludźmi, także za wszelką cenę dąży do pozostawienia Nigeryjki w Polsce.

"Bez jej zeznań jako świadka trudno będzie odtworzyć przebieg jej pobytu w Polsce" - tłumaczy rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie, Ewa Piotrowska.

Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna - po przyjeździe zorganizowanym przez handlarzy ludźmi i nieudanej próbie przedostania się do Niemiec - trafiła do domu publicznego. Mogła tam być nawet kilka miesięcy. Kiedy skatowana zwróciła się w marcu tego roku o pomoc do służb państwowych, trafiła do aresztu, a potem do ośrodka dla uchodźców. Stamtąd w stanie krańcowego wycieńczenia zabrała ją pod koniec kwietnia Straż Graniczna. Do dziś nie doszła do siebie.

Po tym, jak we wtorek DZIENNIK opisał wstrząsającą historię Nigeryjki, wszczęto śledztwo w sprawie handlu ludźmi. Ale prokuratorzy będą badać również, czy funkcjonariusze policji i Straży Granicznej właściwie wypełnili swoje obowiązki. "Prześwietlimy wszystkie okoliczności tej sprawy, jeśli prokurator natknie się na ślad złamania przepisów, będziemy sprawdzać i takie wątki" - mówi prokurator Piotrowska.

A jest kilka ważnych pytań: dlaczego w październiku zeszłego roku, po zatrzymaniu Janet Johnson na próbie nielegalnego przekroczenia granicy polsko-niemieckiej, policyjne działania skończyły się tylko na rozmowie z szefem klubu piłki ręcznej w Lublinie, na którego zaproszenie dziewczyna przyjechała do Polski?

Dlaczego ani Straż Graniczna, ani Urząd ds. Repatriacji i Cudzoziemców nie złożyli zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa handlu ludźmi? Dlaczego nie uczyniła tego policja, która skatowaną dziewczynę dostarczyła do obozu dla uchodźców w Dębaku? Czy funkcjonariusze, którzy ją przewozili, poinformowali o tym swoich przełożonych?



Janet potrzebuje dobrego psychologa


Janet Johnson powoli dochodzi do siebie, ale wymaga jeszcze wielotygodniowego leczenia. Zaczyna jeść, dbać o higienę, ale jej stan psychiczny to nadal dramat - mówią ludzie, którzy wczoraj widzieli dziewczynę.
Janet od dwóch tygodni jest w areszcie deportacyjnym na warszawskim Okęciu. Gdy tam trafiła, była strzępem człowieka: Skatowana, z niewyczuwalnym tętnem, niemal w agonii - opowiadali DZIENNIKOWI strażnicy graniczni.

Pierwszym lekarzem, być może od wielu miesięcy, który się nią zajął, był kpt. Ireneusz Mizerski. Dziewczyna była brudna, zawszona, a przede wszystkim skrajnie wycieńczona. Jej stan zdrowia był na tyle zły, że musiała zostać przewieziona do szpitala MSWiA, gdzie trafiła na oddział ratunkowy - mówi dr Mizerski.

Janet dostała kroplówkę i leki na wzmocnienie. Po dobie pobytu przy Wołoskiej trafiła z powrotem do aresztu na Okęciu. Od tego momentu codziennie opiekuje się nią dr Mizerski. Po dwóch dniach terapii Nigeryjka mogła już stać o własnych siłach. I tylko tyle. Kontakt z nią ciągle był utrudniony. Jak się zachowywała na początku maja? Stała w kącie i bezmyślnie się kiwała. Jak wchodzili do niej mężczyźni, z przerażeniem w oczach zamierała bez ruchu. Czasami rzucała się na strażników, chciała ich drapać, bić - relacjonują nasi rozmówcy.

Mizerski był tym przerażony. Nie wiem, jak osoba będąca wcześniej w ośrodku dla uchodźców mogła opuścić go w tak złym stanie - oburza się lekarz. Dorosłej kobiety, która załatwia się pod siebie i ma błędny wzrok, nie można nazwać kimś, kto zachowuje się normalnie - dodaje Wojciech Zacharjasz, rzecznik nadwiślańskiego oddziału Straży Granicznej.

Dlatego pogranicznicy poprosili o konsultację psychiatrę ze szpitala MSWiA w Warszawie. Lekarz był u niej dwukrotnie, uznał, że Janet może przebywać w areszcie.

Od ostatniej wizyty psychiatry minęły trzy dni. Dziewczyna nadal prawie nic mówi, wyrywa się, gdy na noc strażnicy próbują zamknąć ją w celi. Ma napady szału. Uderza głową w ścianę, krzyczy, płacze. Wczoraj nastąpił pewien przełom w jej zachowaniu.

Już nie załatwia się pod siebie - relacjonują strażniczki, które są z nią na co dzień. No i sama się umyła. Popadła przy tym w obsesję. Raz za razem myła zęby. Z prysznica korzystała kilka razy z rzędu.

Potem zamieniła kilka zdań z strażnikami o jedzeniu. Najbardziej smakuje jej ciepłe, gotowane pożywienie. Zapytana o przeszłość, natychmiast zamknęła się w sobie. I wanna go home (Chcę do domu) - wybąkała jedynie.





























Reklama