O historii mieszkańca Zamojszczyzny zapewne nikt by nie usłyszał, gdyby nie przypadek. Pod koniec września zeszłego roku rolnik z Mircza powiadomił policję o kradzieży drewnianych sań. Mundurowi z miejscowego posterunku przeprowadzili śledztwo.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Łup się znalazł u jednego z mieszkańców wsi. Zatrzymano gospodarza. Funkcjonariusze zainteresowali się także jednym z gości przebywających na posesji. Kiedy próbowano go wylegitymować, okazało się, że mężczyzna nie ma dokumentów. "Żadne papiery nie są mi do niczego potrzebne" - wyjaśniał dobrodusznie Jan Kaproń.

Kiedy zaczęło się dokładne sprawdzanie tożsamości mężczyzny, wyszło na jaw, że dla urzędów taki obywatel w ogóle nie istnieje! - Nie znaleźliśmy takiej osoby w żadnej bazie danych. Nie miał nawet numeru PESEL - mówi Justyna Popek z komedy powiatowej w Hrubieszowie.

Policja, żeby zweryfikować, czy nazwisko, które podał Kaproń, jest prawdziwe, musiała odszukać krewnych. Było to bardzo pracochłonne, bo mężczyzna podawał szczątkowe informacje. Rozstał się z rodziną 45 lat temu.

Jego bliscy dopiero od mundurowych dowiedzieli się, że ich krewniak żyje. Jego niespodziewane odnalezienie nie spowodowało jednak w rodzinie euforii. Mieszkający w Biłgoraju brat dawno pogodził się z myślą, że Janek zniknął.

Dzieciństwo Kapronia skończyło się, gdy miał 14 lat. Wtedy postanowił sam sobie radzić. Uciekł z domu rodzinnego. Twierdzi, że nie mógł znieść ojczyma, który się nad nim znęcał.

Pewnego dnia po prostu wyszedł i już więcej nie wrócił. Przestał się uczyć. Wybrał życie wędrowca. Od ponad 40 lat chodzi od wsi do wsi. Pracuje dorywczo za miskę jedzenia i dach nad głową. Nie miał żadnego problemu z prawem. Nie miał potrzeby wyrabiania żadnego dokumentu. Nie musiał się meldować, nigdy też nie był u lekarza ani nie leżał w szpitalu.

" Dobre zdrowie, to jedno, co mam cennego" - cieszy się. "Odpukać, żadne paskudne choróbsko się do mnie nie przypętało. A mam sposób na wszelkie zarazy" - pokazuje w kieszeni główkę cebuli i ząbek czosnku.

W okolicy mężczyzna znany jest jako Janek Koszykarz. Taki przydomek stąd, że za dach nad głową i jedzenie rewanżował się wiklinowymi koszykami, które wyplata z mistrzowską precyzją.

Gdy o obywatelu widmo zrobiło się głośno, jego losem zainteresowały się władze gminy. Urzędnicy postanowili nadać tożsamość zagubionemu obywatelowi. W tym tygodniu Jan Kaproń dostał pierwszy w życiu dowód osobisty, PESEL, NIP.

"Wcześniej pomogliśmy panu Jankowi znaleźć dom. Aby wyrobić dokumenty, trzeba mieć stałe miejsca zamieszkania. Teraz jest zameldowany u jednego z naszych rolników" - mówi wójt Mircza Lech Szopiński.

Jan Kaproń całą sytuacją jest zmieszany. Z jednej strony jest pełnoprawnym obywatelem, ale martwi się obowiązkami, które na niego spadły. "Podobno są jakieś podatki, pity. Dotąd mnie to nie obchodziło" - tłumaczy świeżo upieczony 61-letni obywatel IV RP.


Dostał numer PESEL tak jak noworodek

Piotr Mazur: Historia Jana Kapronia prowadzi do jednego wniosku: dowody osobiste nie są potrzebne. Po co postanowił pan wyrobićmudokument? On sam o to nie zabiegał.
Lech Szopińskii, wójt Mirczy: Historia tego człowieka po prostu mnie wzruszyła. Przez całe życie ciężko pracował, był uczciwy, nigdy niczego nie chciał od państwa. Nie wolno pozostawiać kogoś takiego samemu sobie. Należą mu się przywileje, jak każdemu innemu obywatelowi. A dokumenty ułatwiają korzystanie z praw.

Ale on nie chciał z tych praw korzystać.
Rzeczywiście, początkowo był niechętny. Namawiałem, aby złożył wniosek o wyrobienie dowodu. Zgodził się dopiero za trzecim razem. Dla naszej gminy to korzyść. Przybył nam kolejny mieszkaniec, a przy ujemnym przyroście naturalnym każdy nowy obywatel w gminie jest na wagę złota.

Jak wyglądało odtworzenie urzędowej tożsamości pana Kapronia?
Dla urzędu jakby narodził się na nowo. Numer PESEL został mu nadany taki jak noworodkom. Musieliśmy znaleźć mu mieszkanie, w którym będzie miał stały meldunek. Teraz nasz świeżo upieczony obywatel może starać się nawet o prawo jazdy.

































Reklama