Pacjenci szpitala nerwowo odliczają godziny. Czekają na przełom w negocjacjach. Spór dotyczy popołudniowych, nocnych i świątecznych dyżurów. Medycy nie chcą podpisać nowych umów, na podstawie których mają je pełnić. Domagają się podwyżek.

"Warunki są nie do przyjęcia. Możemy zarabiać nawet mniej niż dotąd. No i mamy ponosić odpowiedzialność za pacjentów i sprzęt. Nie zgadzamy się na to" - mówią zgodnie.

Do tej pory lekarze z największego szpitala w regionie mieli podpisane dwie umowy; pierwsza to etat, druga to kontrakt na dyżury podpisany ze spółką „Kopernik", wykonującą dla lecznicy także badania diagnostyczne. W marcu spółka nie zapłaciła medykom za dyżury, a miesiąc temu wypowiedziała szpitalowi umowę na badania.

"Stoimy na krawędzi bankructwa. Szpital jest nam winien kilkanaście milionów złotych"- mówi Rafał Szymczak, przedstawiciel spółki.

Reakcja lekarzy była natychmiastowa. Ponad 400 złożyło wypowiedzenia na świadczenie dyżurów. Pracowali jeszcze przez miesiąc i negocjowali nowe kontrakty. Nie przystali jednak na warunki oferowane przez nową spółkę, która wygrała konkurs na organizowanie dyżurów. Chcą zarabiać więcej. Stare kontrakty kończą im się w niedzielę. Co na to dyrekcja?

Włodzimierz Stelmach, szef szpitala, twierdzi, że porozmawia na ten temat ze zbuntowaną załogą, ale dopiero wtedy, gdy lekarze podpiszą przygotowane dla nich dokumenty. "Będą mieli tydzień na rozwiązanie umów. W tym czasie niech do mnie przyjdą i zaproponują inne rozwiązanie. Teraz nie ma na to czasu. Pacjenci czekają" - mówi Stelmach.

Lekarze jednak ani myślą ustąpić: "Żadnych umów nie podpiszemy". Z dziennikarzami rozmawiają chętnie. Proszą jednak o anonimowość. Boją się reakcji dyrekcji. Twierdzą, że są zastraszani przenoszeniem na gorsze stanowiska pracy do poradni, zamykaniem klinik czy zerwaniem specjalizacji, jeśli nie podpiszą nowych umów. " Dla mnie zamknięcie specjalizacji to śmierć zawodowa. Ale z drugiej strony, pieniądze z dyżurów to dwie trzecie moich zarobków. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby mniej dostawać "- mówi jeden z chirurgów w „Koperniku”.

Podobne nastroje panują na urologii. "Dyrekcja miała dużo czasu na to, żeby z nami się dogadać, a teraz myślą, że się wystraszymy. Nie poddamy się tak łatwo" - mówi nam jeden z lekarzy i pokazuje pismo od Waldemara Różańskiego, ordynatora kliniki urologii, który nakazuje, aby podlegli mu lekarze podpisywali nowe umowy.

Z profesorem Różańskim nie udało nam się porozmawiać. Dyrektor Stelmach tłumaczy, że polecił ordynatorom „przekonywanie załogi”. "Jestem pewien, że wszyscy do poniedziałku podpiszą umowy. Nie ma mowy o tym, żebyśmy zmieniali warunki" - mówi i stanowczo zaprzecza stosowaniu gróźb pod adresem niepokornych medyków.

Co to wszystko oznacza dla pacjentów? Od poniedziałku po godz. 15.30 mogą zostać bez opieki lekarskiej. "Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. To kuriozalne, co się dzieje. Wszystko odbędzie się naszym kosztem" - mówi DZIENNIKOWI zszokowana Anna Formalczyk.

Obie strony konfliktu zapewniają jednak, że chorych nie zostawią na pastwę losu. "W poniedziałek przyjdziemy na tzw. dyżury zakładowe. A potem upomnimy się o swoje pieniądze" - deklarują lekarze.



















Reklama

Włodzimierz Stelmach ripostuje: "Medycy muszą podpisać nowe umowy". Na razie zrobili to tylko onkolodzy. Zbigniew Morawiec, ordynator oddziału chirurgii onkologicznej, przyznaje, że długo musiał przekonywać swoich ludzi, żeby złożyli parafkę na dokumentach. "Rozumiem ich reakcję. To nie są godziwe pieniądze, ale pacjenci nie mogą zostać bez opieki" - mówi Morawiec.

Całej sprawie przygląda się urząd marszałkowski, który sprawuje nadzór nad placówką. Stanisław Olas, wicemarszałek województwa odpowiedzialny za służbę zdrowia, jest przekonany, że lekarze ugną się i podpiszą umowy.

"Jak nie, to nie będą mieli pieniędzy w ogóle. Jeśli nie będą opiekować się pacjentami, poszukamy innych lekarzy na ich miejsce" - zapowiedział Olas.