Lekarze skorzystali z okazji i przekazali ministrowi swoje skargi do prokuratury. Chcą, by śledczy przyjrzeli się wczorajszej akcji CBA, kiedy to funkcjonariusze zatrzymali ortopedę Tomasza D. Medycy przekonywali, że lekarza zabrano z ostrego dyżuru w szpitalu. Kiedy odjechał z oficerami biura, na oddziale nie został żaden lekarz. Grzmieli, że było to zagrożenie życia i zdrowia pacjentów. A druga sprawa to dokumentacja, którą przy okazji zatrzymania biuro zabrało ze szpitala. "Jakim prawem?" - pytali lekarze. I prosili Janusza Kaczmarka o pomoc.
Szef MSWiA usłyszał to wszystko w czasie spotkania z lekarzami z warszawskiego szpitala resortowego. Chciał osobiście zapytać pracujących tam lekarzy o to, na co od dłuższego czasu się skarżą. Przekonują, że czują się podsłuchiwani, a wszyscy traktują ich jako przestępców. "Chcę mieć konkrety, a nie przeciekające informacje" - tłumaczył Kaczmarek.
Medycy skarżą się, że od kiedy zatrzymany został kardiochirurg Mirosław G., na którym ciąży 50 zarzutów korupcyjnych, są zastraszani, podsłuchiwani i z góry traktowani jako winni. "W szpitalu jest atmosfera zastraszenia. Wszyscy mówią, że są podsłuchiwani" - żalił się jeden z lekarzy. Inni opowiadali, jak policjanci przesłuchują pacjentów szpitala. "Pytają ich, czy dawali nam łapówkę. Mają ich dokumentację medyczną" - mówili.
Medycy wylewali swoje żale, a minister cierpliwie ich słuchał. Zapewnił, że nie wie o niczym, co byłoby złamaniem prawa. A że nie zna dokumentów, musi wierzyć prokuratorom. Do tego szef policji zapewniał go, że wszystko jest w porządku. Kaczmarek obiecał też, że mimo to jeszcze raz wszystko dokładnie sprawdzi. "Będę państwa bronił. Będę dbał o to, żeby osoby, które pracują tu w sposób uczciwy, szczyciły się tym" - obiecywał lekarzom.