"Nikt nie lubi robić za mięso armatnie", "każdy ma prawo wycofać się, jeśli ma ku temu jakieś powody" - przyznają anonimowo. Ale są też głosy krytyczne. "Najpierw błagali o zgodę na wyjazd, a teraz wymiękają", "skąd oni ich wzięli, to mają być żołnierze elitarnej jednostki?", "współczuję chłopakom powrotu, niezłego narobili <obciachu>" - oceniają inni, odpytywani przez PAP.
11 żołnierzy z elitarnej bielskiej jednostki desantowo-szturmowej, pełniących służbę w Afganistanie, w bazach Wazi Khwa i Bagram, złożyło wnioski o odesłanie do kraju. Powód? Obawa o własne bezpieczeństwo. Wcześniej kilku z nich odmówiło wyjazdu na patrol. Tłumaczyli, że samochody humvee są zbyt słabo opancerzone. Bali się, że zginą w zamachu lub ataku talibów.
Dowódcy natychmiast odsunęli ich od patroli. Od razu też sprawą zajął się gen. Waldemar Skrzypczak, dowódca Wojsk Lądowych. Przyleciał do Afganistanu. Bada nastroje w kontyngencie, ustala, dlaczego żołnierze nie chcieli wykonać rozkazu. Armia organizuje już dla nich transport do kraju.
Jeśli okaże się, że Polacy zbuntowali się bez przyczyny, czekają ich kary. Jeśli to wynik załamania nerwowego i stresu, pomogą im psychologowie.
Jedno jest pewne: ci żołnierze mogą zapomnieć o zagranicznych misjach. Nie dostaną drugiej szansy - nie pozostawia wątpliwości minister obrony Aleksander Szczygło. "Jeśli ktoś raz się nie sprawdził, może w przyszłości zawieść innych" - stwierdza kategorycznie.