Małgorzata Werner: Podoba się panu najnowsza okładka tygodnika "Wprost", na której bracia Kaczyńscy ssą piersi niemieckiej kanclerz Merkel?
Tomasz Kuczborski*: Moim pierwszym odruchem było obrzydzenie. Obraz braci Kaczyńskich pijących mleko matki zdradza szaloną niechęć redakcji "Wprost" zarówno do nich, jak i do Angeli Merkel. Metafora Matki Europy, która tutaj występuje jako niemiecka macocha, wydaje mi się całkiem nietrafiona, tym bardziej że przecież macocha nie karmi. Przekaz tej okładki jest prosty: daliśmy ciała, nasi przywódcy są na pasku Angeli, są przez nią niańczeni i traktowani jak niemowlęta. Zresztą większość okładek "Wprostu" jest wizualnie bardzo prosta, by nie powiedzieć prostacka, i jedyne skojarzenia, jakie się nasuwają na ich widok, są wyłącznie polityczne. I wyłącznie negatywne.

W kogo chciał uderzyć "Wprost" tą okładką?
Nie wiem, jakie były intencje redaktorów. Zarówno ta okładka, która pokazuje sutki przyłożone do ust polskich przywódców, jak i dawniejsza okładka "Wprost", gdzie przebrana za esesmankę szefowa Związku Wypędzonych Erika Steinbach ujeżdżała Schrodera, robią wszystko to, czego powinniśmy w polskiej polityce unikać. Obie podgrzewają resentymenty, nawołują do eskalacji konfliktów, a dzisiejsza wprost budzi wstręt i do braci Kaczyńskich, i do Angeli Merkel. Choćby przez prosty fakt, że większość Polaków nie przepada za publicznym pokazywaniem biustu, bo uważa to za pokrewne prostytucji. A jednocześnie "bezczelna" Merkel triumfalnie się uśmiecha, jest bezapelacyjną zwyciężczynią. Nie jestem pewien, czy takie całkowite dezawuowanie Kaczyńskich było intencją wydawcy.

"Wprost" broni się, że nawiązuje do rysunku na zeszłotygodniowej okładce niemieckiego "Spiegela" z Kaczyńskimi jeżdżącymi na grzbiecie Merkel.
No tak. "Wprost" jako polski patriota mści się na "Spiegelu", który z kolei zrewanżował się za okładkę z Eriką. Tylko dlaczego w tak prymitywny sposób? Czy "Wprost" musi się ścigać z niemieckim tygodnikiem o mistrzowstwo w prostactwie? Jako czytelnik kupuję "Wprost" nie po to, by w moim imieniu dyskutował z niemiecką prasą za pomocą cepa. Brzydzi mnie ten tani populizm, przywodzący na myśl najgorsze skojarzenia. Szczególnie że jest to tygodnik, który jako jedyny czytam regularnie

Czy ten styl nie przypomina karykatur Trumana czy Adenauera ze "Szpilek" w latach 50.?
Tak, całkowicie. Wymusza na ludziach emocje natury politycznej, używając najtańszych, prymitywnych środków. A co gorsza, fotomontaż, który realistycznie kreuje nieistniejącą rzeczywistość, pozwala na o wiele silniejszy atak na naszą wyobraźnię. Inne okładki "Wprost" też są tak tworzone. Gdyby zamiast fotomontażu zamieszczono tam ilustrację graficzną, nawet bardzo złośliwą karykaturę, nasz odbiór byłby zupełnie inny, niż przy kontemplowaniu zdjęcia kobiecych piersi ze wszystkimi anatomicznymi szczegółami. Moim zdaniem tu jest pies pogrzebany. Gdyby tę okładkę stworzył któryś ze znakomitych grafików satyryków, jakich ma przecież "Wprost", to zamiast zarzutów "Wprost" zbierałby oklaski i pochwały. Nawet gdyby przekaz był o wiele ostrzejszy. Do rysunku mamy większy dystans niż do hiperrealistycznego zdjęcia niby-sutków pani Merkel. Przypuszczam, że są one dla większości czytelników "Wprostu" o wiele wyraźniejsze niż piersi własnej żony, z którą kochają się w nocy.

Czy ta okładka ociera się o pornografię?
To bardzo podchwytliwe pytanie. Bo z punktu czysto formalnego - nie. Przed sądem nikt by "Wprost" o szerzenie pornografii oskarżyć nie mógł. Natomiast jeśli chodzi o wydźwięk i narzędzia użyte do wywołania pewnych emocji, to oczywiście - tak. Szczegóły anatomiczne są bardzo wyraźne, a dla większości ludzi biust dorosłej kobiety kojarzy się erotycznie. Pornograficzność tej okładki nie jest oczywiście tego samego rodzaju, co okładki "Hustlera".

Po co stosuje się takie chwyty?
Tylko i wyłącznie po to, by zwiększyć zyski. Wiem, że tygodnik musi walczyć o sprzedaż każdego egzemplarza i że to jest główny powód stosowania takich zabiegów. Ale nie znaczy to oczywiście, że ta okładka razi mnie przez to mniej. Zbulwersowanie czytelnika to świetna metoda dla Urbanowego "Nie" albo prasy bulwarowej. Nie przystoi natomiast czołowemu polskiemu tygodnikowi informacyjnemu, bo obniża jego rangę. Klienta nie można bić po twarzy. A dla środowisk intelektualnych taka okładka to rodzaj kopniaka. Zresztą tłumaczenie, że mniej wykształceni czytelnicy nie zrozumieją wyrafinowanej karykatury, jest bzdurą - zrozumieją ją doskonale. To smutne, że talenty grafików są wykorzystywane w obrzydliwy, wredny sposób. Steruje się nimi jak lalkami na sznurku tylko po to, by zwiększyć sprzedaż.

Pan nigdy by się do tego nie posunął?
Nigdy bym czegoś podobnego nie zrobił i prawdopodobnie traciłbym jedną pracę po drugiej, "odmawiając wykonania rozkazu". Ale z drugiej strony doskonale zdaję sobie sprawę, że ludzie, którzy realizują takie projekty, nie mają łatwego chleba i nie obarczam ich za to winą. Winny jest sposób myślenia wydawców nastawionych tylko na sukces finansowy, który przedkładają nad wszystko inne.

Gdzie zatem leży granica, co wypada publikować?

Określił ją bardzo dobrze Zbigniew Herbert, gdy mówił o kwestii smaku, którego tak dotkliwie brakuje ekipie Wprost. Miejmy jednak nadzieję, że jeśli oprócz mnie znajdzie się dziś ze dwadzieścia osób, które napiszą bardzo negatywną recenzję z tego fotomontażu i powiedzą, że okładka jest po prostu do dupy, to naczelni Wprost zmienią koncepcję przy wymyślaniu następnych.

Więc tej granicy nie powinno wyznaczać prawo?
Nie, z dwóch powodów. Po pierwsze, sądy mają ważniejsze rzeczy do roboty niż rozpatrywanie przyzwoitości czy poziomu jakiejś okładki. Zresztą nie sądzę, by Angela Merkel zszokowała się na tyle, by wystąpić w tej sprawie. Po drugie, jestem wielkim przeciwnikiem oskarżania dziennikarzy, gdy napiszą coś obraźliwego, tak samo jak artystów, gdy narysują coś obraźliwego. Tutaj wolność warsztatu powinna być jak największa, a sądy powinny stawać po stronie twórców.

Czy nie obawia się pan, że teraz wszystkie media pójdą w ślady Wprost?

Na szczęście inne opiniotwórcze tygodniki na razie nie sięgają po takie chwyty. Obniżenie jakości polega jednak przede wszystkim nie na robieniu ordynarnych fotomontaży, ale raczej na tym, że grafika prasowa z roli informacyjno-ilustracyjnej przechodzi wyraźnie na pozycje walczące. Staje się argumentem w dyskusji, która nieraz odbywa się na noże, a jeszcze częściej na cepy. I kije baseballowe.

Jak zatrzymać tę spiralę? Czy graficy nie powinni stworzyć jakiegoś kodeksu etycznego?

Mogę tylko powiedzieć, o jakim rozwiązaniu bym marzył. Bo jak już mówiłem, to nie artyści odpowiadają za formę tej okładki, ale wydawca i kolegium Wprost, których wizję (warsztatowo bardzo sprawnie) realizował artysta grafik. Otóż wydawcy powinni przestać myśleć wyłącznie o słupkach w Excelu, które pokazują zyski, ale o tym, z jakim społeczeństwem chcą rozmawiać. Zastanowić się, czy chcą rozmawiać ze społeczeństwem wychowanym na ich fotomontażach, które będzie na pewno gorsze niż ludzie wychowani np. na przykład na świetnych i dowcipnych karykaturach brytyjskiego Puncha, czy choćby na piekielnie zjadliwych felietonach graficznych z Le Canard Enchaine? Czy chcą rozwijać czytelników, czy raczej ich ogłupiać? To bardzo proste. Od tego, jak robię okładki, zależy, jak wiele tysięcy ludzi pojmować będzie sztukę, estetykę, a także inne podstawowe kategorie, jak przyzwoitość czy stosunki polsko-niemieckie.



























Reklama



Tomasz Kuczborski - grafik i projektant w licznych gazetach i czasopismach