"Eksperci ustalają, czy hamulce były sprawne. Wiadomo jednak, że autobus jechał z prawie dwukrotnie przekroczoną prędkością" - ujawnił na antenie radia TOK FM Paweł Usidus, główny inspektor transportu drogowego.
"Według wskazań <wykresówek> jechał z prędkością 55 kilometrów na godzinę w miejscu, gdzie ograniczenie prędkości wynosi 30 kilometrów na godzinę. Ponadto autokar miał duże zużycie bieżnika, opony nadawały się do wymiany, były po prostu łyse" - dodał.
Kierowca przyznał się też, że pracował na czarno. Okazało się, że wyjechał w trasę bez ważnej umowy. Jak tłumaczy się właściciel firmy przewozowej Eurobus z Gołdapi, kierowca nie zdążył podpisać umowy, bo księgowa była na urlopie. Kierowca pracował w PKS, a w Eurobusie chciał sobie dorobić - dodaje.
Dziś rano w Falsztynie koło Nowego Targu dwa autokary należące do Eurobusa wjechały na siebie. Przewoziły 75 pasażerów. Kierowca jednego z nich na ostrym zakręcie - właściwie nawrocie drogi, która na zboczu skręca w tym miejscu o 180 stopni - chciał zwolnić, ale gdy nacisnął pedał hamulca, auto pojechało dalej. Z impetem uderzył w tył jadącego przed nim autokaru i zepchnął go do rowu.
Sunący autokar zmiótł furgonetkę. Cudem nikt nie zginął, ale do szpitali trafiło 27 osób. Większość jest już w domu. W szpitalach musiało zostać jedynie 5 osób.