Lubelscy śledczy zapowiadają, że sprawa ruszy z kopyta. Wysłali już pierwsze wezwania na przesłuchanie, prawdopodobnie m.in. do dystrybutora strzykawek. A to dlatego, że tylko on wie, gdzie trafiła feralna partia. Przesłuchania już jutro - przyznała w rozmowie z dziennikiem.pl rzeczniczka lubelskiej prokuratury Ewa Piotrowska.

Śledczy muszą odpowiedzieć na kilka pytań. Najważniejsza sprawa to spowodowanie powszechnego niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia pacjentów. Prokuratorzy ustalają także, kto i dlaczego nie powiadomił nadzoru farmaceutycznego i nie ostrzegł innych placówek o wadliwej serii strzykawek.

"Przystępujemy do energicznych działań" - obiecywał wczoraj Robert Bednarczyk, prokurator apelacyjny w Lublinie, na konferencji prasowej zwołanej po publikacji DZIENNIKA. Wyjaśnił, że sprawa trafiła do Lublina, ponieważ działania Prokuratury Rejonowej w Radomiu, która do tej pory badała aferę strzykawkową, były mało skuteczne.

Nikt nie wie, gdzie są 153 tysiące brudnych strzykawek. I trudno powiedzieć, kiedy uda się to ustalić. Bo może to zrobić tylko producent. Tak uważa Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, który nie czuje się odpowiedzialny za aferę strzykawkową. Podobnie zresztą resort zdrowia. DZIENNIK ustalił, że chodzi o nawet 150 szpitali, przychodni i hurtowni.

Już w grudniu ubiegłego roku szpital w Radomiu powiadomił śledczych o brudnych strzykawkach BD Discardit II. Użycie ich podczas zabiegu stanowiło śmiertelne zagrożenie dla pacjentów. Prokuratura jeszcze w grudniu zabezpieczyła cztery sztuki takich strzykawek. Ale nikt nie przekazał dalej informacji o skażonych strzykawkach. Nie jest więc wykluczone, że używano ich jeszcze parę dni temu.

Nie wiadomo, czy ktoś ucierpiał z powodu brudnych strzykawek z kawałkami much. Będzie to przedmiotem śledztwa. "Było wiele osób, które miały taki obowiązek: dyrekcja radomskiego szpitala, jego personel, w końcu dystrybutor oraz producent, który przecież o wszystkim wiedział" - wyliczał prokurator Bednarczyk.