Wykładu Irvinga wysłuchali przede wszystkim ci, którzy przyjechali do Polski na organizowaną przez niego wycieczkę m.in. do byłych niemieckich obozów. Usłyszeli, że historyk nigdy nie negował Holokaustu, a taką gębę dorobili mu dziennikarze.
"Dziennikarze starają się mnie zniszczyć. Piszą niestworzone kłamstwa, bo kierują się instynktem stadnym. Nie słuchają tego, co mam naprawdę do powiedzenia, powtarzają tylko usłyszane kalumnie. Ja chcę jedynie, żeby potraktowano mnie fair. Czy to tak dużo?" - pytał historyk.
Mówił m.in. o odpowiedzialności Hitlera za Holokaust. Stwierdził, że "z konstytucyjnego punktu widzenia" była ona bezdyskusyjna, bo był on głową państwa. "To, co mnie jednak interesuje, to to, co Hitler wiedział o zabijaniu Żydów? Moim zdaniem niewiele" - stwierdził Irving. Na dowód przytoczył rozmowę Hitlera z generałem Heinzem Guderianem, który informował go o zajęciu Auschwitz przez Sowietów. Wiadomość tę Führer miał przyjąć nadzwyczaj spokojnie. "Nie krzyczał: „O, mój Boże, mam nadzieję, że nic nie znaleźli! Mam nadzieję, że udało się wszystko ukryć!”. Dlaczego? Bo nazwa Auschwitz nic mu nie mówiła. Podobnie jak nazwy Treblinka, Sobibór czy Bełżec" - podkreślił historyk.
Zdaniem Irvinga, odpowiedzialność za zaplanowanie i przeprowadzenie Holokaustu spoczywa na Heinrichu Himmlerze, który knuł za plecami oderwanego od rzeczywistości przywódcy. Historyk przekonuje, że Führer był informowany o masowych wypędzeniach Żydów. Dlatego w swoim testamencie napisał, że Niemcy rozprawiały się z Żydami w bardziej „ludzki” sposób niż Anglosasi z niemieckimi cywilami podczas dywanowych bombardowań. "Po co w obliczu śmierci miałby kłamać? Po prostu nie miał on pojęcia o istnieniu obozów zagłady" - mówił Irving.