Pytana o podziały, jakie narastają wokół tragedii w Smoleńsku, Ewa Komorowska mówiła: „Nie rozumiem, jak można szukać gniewu i nienawiści, zwłaszcza teraz. Jarosław Kaczyński jest bratem jednej z ofiar – i nawet jeżeli mamy odmienne poglądy, to powinniśmy szukać wspólnego punktu. Takim punktem jest cierpienie.” Jak zaznaczyła, nie rozumie i nie podziela zarzutów, jakie stawia się w związku z katastrofą Donaldowi Tuskowi, Bronisławowi Komorowskiemu i innym politykom.
„Nie jestem powołana do szukania winnych. – podsumowała. - „Myślę, że kiedyś dowiem się, kto był odpowiedzialny za katastrofę. Może stanie się to nawet za dziesięć lat.”
Komorowska ujawniła też, że organizatorzy nie dzwonili do rodzin ofiar, by namawiać krewnych do uczestniczenia w pielgrzymce. „Wysłano 86, a właściwie 97 listów, czy też pakietów. Do każdej rodziny jeden. Z wyjątkiem dwóch listów – do córki prezydenta Kaczyńskiego Marty i jego brata Jarosława osobno.” Każdy z takich pakietów zawierał m.in. formularze wizowe oraz numery i adresy kontaktowe organizatorów wyjazdu do Smoleńska. Rodziny podejmowały decyzję – i jeśli chciały uczestniczyć w pielgrzymce – kontaktowały się z organizatorami.
„Byli tacy, którzy dzwonili i mówili: nie czuję się na siłach. Tacy, którzy chcieliby jechać do Smoleńska, ale bali się. I tacy, którzy chcieli zostać sami ze swoim cierpieniem.” – podkreśliła Komorowska.
Z jej opowieści wynika też, że pielgrzymka miała dramatyczny przebieg. „Kiedy wysiadałam z samolotu, bałam się. Kiedy podchodziłam do wraku, pierwszą myślą było: dzięki Bogu, że jest odsłonięty tylko we fragmentach. Tam był zbiorowy płacz. Bardzo, bardzo wielkie łzy. Potem zaczął się marsz przez płytę lotniska” – relacjonowała. Potem było wzruszające wystąpienie rosyjskiej pierwszej damy, Swietłany Miedwiediewej. Gdy uroczystości dobiegły końca, nadeszła – jak podkreśliła Komorowska – wielka ulga.