Proces cywilny za naruszenie dóbr osobistych wytoczony przez Agorę Rymkiewiczowi ruszył w czwartek przed Sądem Okręgowym Warszawie. Chodzi o słowa Rymkiewicza, że redaktorzy "GW" są "duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski". Agora S.A., wydawca "Gazety Wyborczej", chce od poety przeprosin i wpłaty 10 tys. zł na cel społeczny. Poeta chce oddalenia pozwu.
"W związku ze sprawą wytoczoną przez wydawnictwo Agora pisarzowi Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi zachęcamy obie strony do polubownego jej zakończenia i nierozstrzygania więcej tego rodzaju sporów za pomocą sądów" - podkreślono w oświadczeniu przesłanym przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
Autorzy zwracają uwagę, że miejscem rozwiązywania sporów publicystycznych nie powinna być sala sądowa, a łamy prasy. "Jeszcze raz zwracamy uwagę na skalę problemów prawnych dotykających dziś dziennikarzy ze strony sądów i administracji - postępowań prokuratorskich, wyroków skazujących, utajniania dostępu do informacji, w końcu braku regulacji dotyczących statusu dziennikarza. Rozstrzyganie tego rodzaju sporów pomiędzy dziennikarzami na sali sądowej niewątpliwie nie służy polepszeniu sytuacji całej branży" - podkreślono.
Przyczyną procesu jest wypowiedź Rymkiewicza dla "Gazety Polskiej" z sierpnia ub.r., gdy komentując sprawę krzyża przed Pałacem Prezydenckim mówił: "Polacy, stając przy nim, mówią, że chcą pozostać Polakami. To właśnie budzi teraz taką wściekłość, taki gniew, taką nienawiść - na przykład w redaktorach +Gazety Wyborczej+, którzy pragną, żeby Polacy wreszcie przestali być Polakami".
Poeta powiedział, że redaktorzy "GW" są "duchowymi spadkobiercami Komunistycznej Partii Polski". Według niego "rodzice czy dziadkowie wielu z nich byli członkami tej organizacji, która była skażona duchem +luksemburgizmu+, a więc ufundowana na nienawiści do Polski i Polaków. Tych redaktorów wychowano tak, że muszą żyć w nienawiści do polskiego krzyża. Uważam, że ludzie ci są godni współczucia - polscy katolicy powinni się za nich modlić".
Agora wezwała Rymkiewicza do przeprosin za naruszenie dóbr osobistych wydawcy "GW", a gdy nie odniosło to skutku, złożyła pozew. Domaga się w nim, by sąd nakazał Rymkiewiczowi przeprosiny na łamach "GP" za naruszenie dóbr Agory oraz wpłatę 10 tys. zł na ośrodek dla ociemniałych w Laskach pod Warszawą. Adwokat Rymkiewicza mec. Sławomir Sawicki powiedział PAP, że wnosi o oddalenie pozwu, gdyż Rymkiewicz przedstawiał tylko dopuszczalne opinie w ramach debaty politycznej, a nie mówił o faktach.
Pozwany - by nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych - musi dowieść sądowi, że mówił prawdę lub też wykazać, że działał w interesie publicznym i dlatego jego działanie nie było bezprawne.
Rymkiewicz (rocznik 1935) to poeta, pisarz, tłumacz, dramaturg i krytyk literacki, autor głośnych książek eseistycznych m.in. o Adamie Mickiewiczu i Powstaniu Warszawskim. Za zbiór wierszy "Zachód słońca w Milanówku" otrzymał w 2003 r. Nagrodę Nike (jej fundatorem jest m.in. "GW"). Poeta nie przyszedł na uroczystość, ale nagrodę pieniężną odebrał. W 2008 r. dostał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza za esej pt. "Wieszanie". Przed wyborami parlamentarnymi 2007 r. był w Komitecie Honorowym Poparcia PiS. Po katastrofie smoleńskiej napisał głośny wiersz "Do Jarosława Kaczyńskiego" ze słowami m.in. "To co nas podzieliło - to się już nie sklei, Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei, Którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu, Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!". Potem wszedł do komitetu poparcia lidera PiS w wyborach prezydenckich.
Komentarze (68)
Pokaż:
NajnowszePopularneNajstarszea moim zdaniem jesteś głupszy niż kodeks karny zezwala,a do tego ty i tobie podobni są zagrożeniem demokracji w Polsce.
STOP nacjonalizmowi,gnoju na którym rodzi się faszyzm!
środa, 2 lut 2011. Autor: NewsBar
Tekst przesłany nam przez Czytelniczkę (imię i nazwisko autorki do wiadomości serwisu NewsBar)
Co się stało z polskim dziennikarstwem? Widać w telewizji, widać na łamach. Tak się składa, że w moim środowisku – dziennikarzy i redaktorów dojrzałych – słyszę wiele utyskiwań na różne produkty medio- i prasopodobne. Rozumiem najzupełniej i podzielam wstręt. Ale też „chwytam” kontrargument mojej przyjaciółki, że nie ma co psioczyć – „zrób to sama, pokaż, że może istnieć pismo z treścią lepszą niż te g…a i żeby jeszcze się sprzedawało, a może nawet przynosiło zysk”… Natomiast – mówi Hanka, ta przyjaciółka – reszta argumentacji Twoich koleżanek czy kolegów jest efektem zmielonej na proszek i wyplutej przez rynek tzw. inteligenckości. Albo raczej tego, co Hanka nazywa polską/inteligencką wersją przystosowania się do tzw. rynku. Bo inteligenci, dziwna sprawa, przeważnie zawsze dostosowywali się do aktualnej sytuacji, władzy itp. w najbardziej paskudny, pokrętny sposób przy użyciu najobrzydliwszej argumentacji racjonalizującej brak kręgosłupa.
Nie pamiętam, by zespół jakiejś zamienianej w ***** gazety solidarnie stawił opór wobec zamiarów wydawcy/właściciela, albo, żeby walczył o zachowanie choćby dodatku tygodniowego, który by trzymał jakiś poziom, był kontrofertą wobec codziennego chłamu – tłumaczyła mi Hanka.
Jej zdaniem, w przypadku polskich, pardon, inteligentów najczęściej sprawdza się znakomicie metoda divide et impera. W oka mgnieniu dany zespół rozpada się na tych, którzy gładko wpisują się w oczekiwania właściciela (zysk, nakład, oglądalność) i tych, którzy margają po kątach. Ci pierwsi awansują, kupują domy i samochody, ci drudzy najczęściej tracą robotę, albo spadają na margines gazety. Ale jedno Hanka obserwowała od stanu wojennego – „łatwość ********* się właśnie tego, inteligenckiego środowiska. I jego niesolidarność i nietrzymanie standardów uczciwości”.
Racja. Sama wielekroć słyszałam argument, że przecież mogę dostosować się do „systemu”, robić to, czego ode mnie żądają, a w zamian zyskuję pieniądze, które dają „wolność po godzinach”, kiedy mogę spełniać swe marzenia, robić, co mi się podoba. Czyli tak – w godzinach pracy ******* się za pieniądze, po godzinach trzymamy wysoko sztandar naszych aspiracji…
W Polsce praktycznie nie występuje już dziennikarstwo poza „centralą” (niektórzy dziennikarze TV i kilka tytułów ogólnopolskich). W tzw. terenie występują wyłącznie zapełniacze szpalt. Proszę zauważyć, że gdy stanie się coś gdzieś w głębi kraju – deleguje się tam „naszych ludzi z centrali”, bo przecież „terenowy” personel mediów lokalnych to głupki. No i frajerzy, którzy się nie załapali na sukces finansowy, sławę itp.
Niedawno odbyłam nader pouczającą rozmowę z moim wieloletnim przyjacielem, sporo ode mnie starszym i wiekiem i stażem żurnalistą, który z niegdysiejszego ciętego pióra komentatora-analityka społecznego i politycznego zmienił się w „układacza” agencyjnych gotowców w gazecie podobnej do „Olsztyńskiej”. Zmienił się, bo inaczej wyleciałby z roboty i nie miałby za co żyć, a do emerytury ma 1,5 roku. Onże powiedział mi ważką, choć oczywistą jak konstrukcja cepa rzecz: „Dzisiaj na tzw. rynku mediów papierowych (a tym bardziej elektronicznych) nie chodzi o to, żeby ludzie c z y t a l i ! Oni mają gazetę kupić!”.
Głównym zasię argumentem przemawiającym za powodzeniem takich potęg medialnych, jak „Bild Zeitung” (i jego mutacja „Fakt” itd.) czy innych kolorówek jest właśnie to cudowne samospełniające się proroctwo, że „ludzie właśnie tego chcom!”. Że „dajemy odbiorcom to, czego oczekują”, że różne tam inteligenckie gęganie w pismach opinii się nie sprzeda. Myślenie (a osobliwie – samodzielne) jest, proszę państwa, niepokupne!… O czym przekonała się i przekonuje na co dzień całkiem spora grupa ludzi.
To dlatego właśnie w większości redakcji kierownictwo używa argumentu, że „skoro to się sprzedaje” widać tego właśnie „ludzie chcom i trza im to dać”.
Jest i drugi wątek – dyktat reklamodawców. Sama tego doświadczyłam, kiedy pismu poświęconemu medycynie zaproponowałam cykl kawałków (z twardymi dowodami, a jakże!) o absolutnie bezprawnym dyktacie koncernów farmaceutycznych wobec Polski i mechanizmach korumpowania administracji państwa, lekarzy, aptek itp. I usłyszałam, co następuje: Po pierwsze: redakcja nie upadła na głowę, żeby drukować oskarżenia przeciw tym firmom, które dają papu, czyli dają reklamy, dzięki którym gazeta utrzymuje się na rynku. I najmniej ważne, że oskarżenia są prawdziwe, bo zgodnie z polskim prawem karalnym oszczerstwem jest publikowanie faktów „mogących naruszyć dobre imię” osoby lub firmy nawet, jeśli są prawdziwe i potwierdzone dowodami. Albowiem według polskiego prawa nazwanie publicznie złodzieja złodziejem „może go poniżyć w oczach opinii publicznej”, a za to dostaje się trzy lata bez zawiasów i grzywnę (art. 212 kk).
Czyli tak: nie dość, że patroni reklamowi (owe firmy farmaceutyczne) wycofają reklamy w gazecie, która im szyje buty, to jeszcze wykończą gazetę wraz z całym personelem w procesie o naruszenie dobrego imienia, który wygrają w cuglach. Wniosek – o treści w mediach, czyli o istnieniu tychże, decydują nie redaktorzy lecz reklamodawcy!
Bo nie ma już czytającej publiki, jest target! Target ma kupić produkt, od targetu nie oczekuje się, że będzie myślał. Kropka. A jeśli publika myśli, że myśli i chce czegoś innego – należy jej to wybić z głowy, albo (znacznie skuteczniejsze) zmarginalizować i lekceważyć. Sama zdechnie i przestanie zawracać głowę.
Po drugie: expressis werbis wypowiedziano tę świętą prawdę mediów tak oto: masz pisać to, co ludzie chcą przeczytać, a nie to, co ty chcesz im powiedzieć! Jeśli między jednym a drugim oczekiwaniem istnieje rozziew – tym gorzej dla dziennikarza. Tak à propos – przypomniała mi się dewiza BBC (u nas nieaktualna): że oni uprawiają dziennikarstwo, a nie sutenerstwo. I że dostarczają ludziom to, co ludzie powinni wiedzieć, a nie to, co ludzie chcą przeczytać, zobaczyć lub usłyszeć…
A wracając do sprawy – to dlatego w mediach całego świata bez cienia wahania publikowano zdjęcia z kaźni Saddama, bo „target to lubi, target tego chce!” a jeśli ktoś gdzieś się zawahał – stracił na nakładzie, oglądalności, słowem – NIE PRZYNIÓSŁ ZYSKU! Bo media to biznes, a biznes ma przynosić zysk. A zysk daje target, który kupi najgłupszy szmelc. Ale żeby kupił – target musi być formowany, urabiany na jednolitą, globalną maź, która nie myśli, tylko kupuje! Tak więc – sorry Winnetou! Biznes is biznes.
Dlatego coraz więcej dziennikarzy wykazuje wszystkie objawy zlasowanego targetu, kiedy lękają się podpaść naczelnemu, burmistrzowi czy prezydentowi w razie nieprzychylnej publikacji i nawet w gronie członków SDP nie czują potrzeby uczciwej wymiany opinii. Bo to może zaszkodzić ich posadom, pieniądzom itp. Ten typ myślenia oparty jest właśnie na strachu przed „wyautowaniem” (czyli wypadnięciem na aut), co tak wyraźnie zawiera się w szyderczo (i przecież prawdziwie) przywoływanym stwierdzeniu: „pokaż, jaki jesteś twórczy, załóż gazetę opinii, która się utrzyma na rynku”.
Krótko mówiąc – jeśli wylecisz z tego układu – nie istniejesz, a jak nie istniejesz, to co z tego, że moralnie, intelektualnie masz rację. Kogo obchodzi racja wyautowanych?! To jest taka właśnie samospełniająca się wróżba. Ci zlasowani dziennikarze z góry uznali, że target, reklama i dyktatura właścicieli mediów wyznaczają pole manewru. I albo się dostosujesz, albo wypadasz. Wiem, co mówię – sama to przeżywam. Ale pisanie Ad Maiorem Dei Gloriam z ważnych powodów społecznych, ale z niezapłaconym czynszem, brakiem środków do życia – wypaliło mnie, wyzuło z sił i wiary w sens. Przykład najświeższy – za 9-stronicowy raport o polityce mieszkaniowej miasta stołecznego Warszawy (pierwszy taki zbiorczy materiał po 20 latach kapitalizmu) otrzymałam honorarium 250 złotych polskich netto.
JW"
Począwszy od samego naczelnego Adama Michnika (syna byłego członka Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy Ozjasza Szechtera i brata stalinowskiego mordercy sądowego Stefana Michnika), wiele osób z "Wyborczej" ma korzenie sięgające partii zdrady narodowej. Weźmy byłą zastępczynię naczelnego Helenę Łuczywo, córkę jednego z bardzo wpływowych funków (funkcjonariuszy) KPP. Ojciec Heleny Łuczywo Ferdynand Chaber był przez 10 lat funkiem KPP. Karany był też w niepodległej Polsce więzieniem za zdradę kraju. Po wojnie, w czasach komunistycznego zniewolenia, partia skierowała go na superważny odcinek propagandy, by ujarzmiać ideologicznie Polaków. Chaber został naczelnikiem wydziału w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, ale szybko awansował do funkcji zastępcy kierownika Wydziału KC PPR, a potem PZPR zajmującego się prasą i propagandą. Funkcję tę pełnił od 1947 do 1969 roku!
Dodajmy do tego postać byłego zastępcy redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Ernesta Skalskiego, jak wiadomo od niedawna, byłego tajnego współpracownika kontrwywiadu PRL. Również jego ojciec - Jerzy Wilker (po wojnie już Skalski) był funkiem w partii zdrady narodowej. Po wojnie awansował za swe "zasługi" dla komunizmu na szefa personalnego Komendy Wojewódzkiej MO w Krakowie. Żona Wilkera, a matka Ernesta Skalskiego, Zofia Nimen, również należała do funków w KPP. Awansowała nawet do rangi sekretarza technicznego Komitetu Centralnego znanej komunistycznej przybudówki - Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom (MOPR). Po wojnie pracowała w Komendzie Wojewódzkiej MO w Krakowie jako kierownik wydziału śledczego do walki z przestępczością nieletnich. Zdaniem Leszka Żebrowskiego ("Ludzie UD - trzy pokolenia", "Gazeta Polska" z 30 września 1993 roku), przez cały okres powojenny była bądź sekretarzem POP PZPR, bądź członkiem egzekutywy w różnych miejscach pracy.
Do czołowych współpracowników "Gazety Wyborczej" należy Dawid Warszawski (Konstanty Gebert), syn jednego z najniebezpieczniejszych agentów Kominternu w USA Bolesława Geberta ps. "Ataman". Po wojnie B. Gebert był redaktorem naczelnym "Głosu Pracy", szmatławca komunistycznych związków zawodowych, i zastępcą sekretarza generalnego Federacji Związków Zawodowych, wreszcie komunistycznym ambasadorem. Jego żona, matka D. Warszawskiego - Krystyna Gebert (z domu Poznańska), była chorążym UB i organizatorką jednego z najokrutniejszych wojewódzkich Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie w latach 1944-1945 (wg. L. Żebrowskiego "Ludzie UD...").
Wśród innych współpracowników "Gazety Wyborczej" warto wymienić Edwarda Krzemienia, syna generała Leszka Krzemienia (Maksymiliana Wolfa), karanego w Polsce niepodległej (przez wrześniem 1939 roku) 10-letnim więzieniem za zdradę kraju. Później Krzemień (Wolf) był m.in. szefem Wydziału Wojskowego Związku Patriotów Polskich, szefem Gabinetu Wojskowego Bolesława Bieruta i pełnomocnikiem do spraw pobytu wojsk sowieckich w PRL.
Jako publicysta "Wyborczej" występowała również żona Henryka Wujca z Unii Wolności, Ludmiła Wujec, córka działaczki KPP Reginy Okrent. Po wojnie, w latach 1946-1949, matka Wujcowej pracowała w Urzędzie Bezpieczeństwa w Łodzi, a później została dyrektorem biura kadr w Radiokomitecie. Sama Ludmiła Wujec była uważana za najbardziej wpływową kobietę w Unii Wolności.
Naszkowscy (ojciec i córka)
Ojciec dziennikarki "Gazety Wyborczej" Krystyny Naszkowskiej - Marian Naszkowski, podobnie jak tyluż innych rodziców redaktorów Michnikowskiej gazety, był w młodości aktywnym działaczem partii zdrady narodowej - Komunistycznej Partii Polski (KPP), począwszy od 1953 roku. W latach 1939-1941 był współpracownikiem lwowskiej prosowieckiej gadzinówki "Czerwonego Sztandaru". Później należał do grupy żydowskich oficerów politycznych dywizji kościuszkowskiej najbardziej ostro przeciwstawiających się polskiemu patriotyzmowi w organizowanej w Związku Sowieckim polskiej armii (wielokrotnie czytamy o jakże negatywnej roli M. Naszkowskiego pod tym względem we wspomnieniach Zygmunta Berlinga).
Po wojnie bardzo szybko awansował. W latach 1945-1947 był szefem Polskiej Misji Wojskowej w Paryżu, ambasadorem w Związku Sowieckim w latach 1947-1950, a od 1950 do 1952 roku wiceministrem obrony i szefem Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. Na tych stanowiskach należał do najzajadlejszych tropicieli gomułkowszczyzny i "polskiego nacjonalizmu". W jednym z najbardziej plugawych, propagandowych tekstów publikowanych na łamach teoretycznego organu KC PZPR "Nowe Drogi" (nr 4 z 1951 roku) pisał m.in. "Zgodnie ze swymi planami z czasów okupacji wywiad imperialistyczny i jego krajowe odnogi od chwili wyzwolenia usiłują za wszelką cenę zdobyć wpływ w naszym ludowym Wojsku Polskim.(...)na polecenie obcego wywiadu i jego transmisji - londyńskiego ośrodka zdrajców Tatarów i Kopańskich - powstaje w naszym wojsku bandycki ośrodek konspiracyjny, gniazdo spiskowców przeciwko naszej ludowej władzy. Nędzne kreatury - Kirchmayer, Herman, Kuropieska, plugawe płody sanacyjnego reżimu i jego faszystowskiej armii, wkradły się podstępnie w zaufanie naszej klasy robotniczej, za judaszowe srebrniki, za amerykańskie dolary planują zagarnięcie władzy, przekreślenie niepodległości Polski, wydanie Ojczyzny naszej w niewolę imperializmu angloamerykańskiego, tego imperializmu, który zawsze był wrogiem Polski, tego imperializmu, który stawiał na nienawistny Polsce militaryzm niemiecki" (por. M. Naszkowski "Nauki procesu bandy szpiegowsko-dywersyjnej, "Nowe Drogi" 1951, nr 4, s. 27-29).
Przypomnijmy, że atakowani przez Naszkowskiego wyżsi oficerowie: Tatar, Kirchmayer, Herman, Kuropieska, byli całkowicie niewinnymi ofiarami sfabrykowanych ubeckich oskarżeń, oskarżeń tak mocno nagłaśnianych publicznie w oszczerczym tekście Naszkowskiego. Z równym jadem atakował tzw. gomułkowszczyznę jako wyraz "zdradzieckiego" polskiego nacjonalizmu. Na łamach "Wojska Ludowego" pisał: "(...) tak więc Spychalski, wielkomocarstwowiec i szowinista zajmował pozycję antynarodową, antypatriotyczną, usiłując osłabić potencjał obronny naszej Ojczyzny. Jest to potwierdzeniem tej wielkiej prawdy, której uczy marksizm-leninizm, że tylko patriotyzm idący w parze z internacjonalizmem jest głęboki i prawdziwy, nacjonalizm zaś stacza się na pozycje zdrady wobec własnego narodu" (cyt. za: B. Nowopolski "Ludzie i oblicza stalinizmu w Polsce w latach 1944-1956", Warszawa 1999, s. 182).
W 1952 roku M. Naszkowski został wiceministrem spraw zagranicznych PRL i piastował to stanowisko do czystek pomarcowych w 1968 roku. Stefan Kisielewski z przekąsem zareagował na wiadomość o usunięciu Naszkowskiego, pisząc: "Wiceminister spraw zagranicznych Naszkowski, enkawudzista, politruk, wróg bezlitosny wszystkich w tym ministerstwie liberałów, dostał kopa i przeszedł na pozbawione znaczenia stanowisko redaktora "Nowych Dróg" (...). Naszkowski, Żyd (mówili, że Ormianin), teść Tykocińskiego, który uciekł na Zachód z Berlina, ale bez żony, bo ta wróciła. Nic mu nie pomogło - poza tym facet potworny" (por. S. Kisielewski "Dzienniki", Warszawa 1996, s. 40).
Córka stalinisty Mariana Naszkowskiego - Krystyna, po obradach Okrągłego Stołu współtworzyła "Gazetę Wyborczą", obecnie jest w zespole "GW" "specjalistką od spraw rolnych". Wybrała więc zatrudnienie w ulubionym miejscu pracy dzieci z różnych rodzin "zasłużonych" działaczy komunistycznych od KPP do PZPR.
"Sekta w "Wyborczej"?
"To musi być strasznie nudne: bez przerwy krytykować tylko jedną partię, a jej konkurenta tylko chwalić. Bo że to dziennikarsko nieuczciwe, to rzecz oczywista. Ale jeśli jest się publicystą gazety, której "nie jest wszystko jedno", to widać, że żyje się według innej hierarchii wartości. Ważna jest sprawa, za którą się walczy, a nie fakty - pisze Piotr Gursztyn.
By nie być gołosłownym: proszę wziąć egzemplarz "Gazety Wyborczej" z ostatnich dni i dwa markery. Jednym kolorem zaznaczmy teksty krytyczne wobec partii, której prezes nosi inicjały JK. Drugim zakreślmy teksty krytyczne wobec ugrupowania, któremu szefuje DT. Następnie wystarczy porównać proporcje.
Jeden z publicystów wspomnianej gazety, Paweł Wroński, napisał kilka dni temu, że PiS nie miałoby co robić, gdyby nie Niemcy. To a propos awantury o deklarację przedwyborczą CDU-CSU i polskie nań reakcje. Może to i prawda z tym zafiksowanym na punkcie Niemców PiS-em, ale to odnosi się też do "Wyborczej". Gdyby nie Kaczyńscy to "Wyborcza" też nie miałaby co robić. A tak na każdej stronie, od jedynki, po wszystkie krajowe - skrupulatnie wylicza się wszystkie zbrodnie PiS. Ich natężenie jest tak ogromne, że można popaść w głębokie przygnębienie. Bo jak to możliwe, że Bóg nie grzmi i toleruje tak wielkich łajdaków.
>>> Historyczna manipulacja "Wyborczej"
Na tle tych zbrodni inni uczestnicy polskiej polityki prezentowani są jak anioły. Ich nie dotyczą afery, ich politycy nie mówią rzeczy głupich, i nie da się im przypisać żadnej niekonsekwencji. Wypisz wymaluj - Unia Demokratyczna. Ona też była nieskazitelna. Tak bardzo, że "Wyborcza" zagłaskała ją na śmierć. Tak jak potem Włodzimierza Cimoszewicza. Może lukrowana przez "Wyborczą" Platforma Obywatelska powinna wejść z nią w ostre zwarcie, by nie podzielić losu tamtych bytów doskonałych?
Mnie przy tym zastanawia stan ducha autorów GW. Tak z zawodowej ciekawości. Bo lukrowanie ciągle tym samym i dowalanie wyłącznie "Kaczorom" musi być strasznie nudne. Taka intelektualna monokultura, wyjaławiająca jak bawełna Alabamę. Rzekłbym nawet, że nawet to obciachowe, bo nawet początkujący dziennikarz wie, że jakość "mężów stanu" ze wszystkich polskich ugrupowań jest z grubsza porównywalna. Dowalanie PiS-owi jest owszem bardzo wdzięczne, ale flekowanie innych - nawet Platformy - też daje dużo radości. Więc to nie ślepota, ale zaślepienie.
Dziennikarz "Newsweeka" Piotr Śmiłowicz na swoim blogu umieścił pyszną anegdotę. O tym jak Agora zwróciła się do amerykańskiej firmy ze zleceniem, by ta pomogła jej w restrukturyzacji koncernu. Amerykanie zapoznali się z ofertą, przyjrzeli się strukturze Agory i odmówili. Uzasadniając, że nie pracują z sektami. Niektórzy wierzą, że tak było naprawdę. Jak tego nie wiem, ale jak mawiają Włosi - si non e vero e ben trovato.
W sumie to nic dziwnego. Na całym świecie sekty - także te w znaczeniu przenośnym, dotyczącym ich mentalności - mają swoje gazety. W końcu Moon też kupił kilka tytułów. A u nas w Polsce jest "Nasz Dziennik" i "Strażnica" Świadków Jehowy. Więc może być też "Gazeta Wyborcza". Mnie to nie gorszy, ale po co tyle paplania o obiektywizmie? Misjonarze przecież go nie potrzebują."
Piotr Gursztyn
I to byłoby na tyle.
Polska POtrzebuje ODzydzenia...!
http://www.youtube.com/watch?v=CY-LOOryHhM&feature=related
żenada
Czy podobnie jak w Polsce wraz z niemieckimi fundacjami na Wegrzech /Fundacja Adenauera?/ bedzie budowal tam 'demokratyczna' Mitteleurope?
Skad my to znamy?
Zabierz wegierskiej babci dowod?
Prawdziwy Internacjonał!
PS.
Order od Putina zapewne czeka. Kolejnosc odznaczen odwrotna niz u Wajdy.