Jak poinformował we wtorek wieczorem PAP dyspozytor Wyższego Urzędu Górniczego, do tego czasu akcja w kopalni - prowadzona również m.in. z wykorzystaniem węchu szkolonego do szukania ludzi psa - nie przyniosła rezultatu.
Według prok. Marty Zawady-Dybek z katowickiej prokuratury okręgowej, wstępne wyniki przeprowadzonej tego dnia sekcji zwłok obu odnalezionych dotąd ofiar wypadku wykazały, że 27-letni górnik zmarł w wyniku ciężkich poparzeń, a 36-letni ratownik - z powodu zatrucia tlenkiem węgla lub metanem.
Prok. Zawada-Dybek przekazała też, że śledztwo w sprawie wypadku wszczęte w poniedziałek przez pszczyńską prokuraturę, zostało już przejęte - wobec skali i stopnia złożoności - przez Prokuraturę Okręgową w Katowicach. Pomocne może okazać się doświadczenie tamtejszych prokuratorów z innych prowadzonych przezeń postępowań po wypadkach i katastrofach górniczych.
Wcześniej rzeczniczka Jastrzębskiej Spółki Węglowej, Katarzyna Jabłońska-Bajer, mówiła PAP, że w prowadzonej ciągle w kopalni akcji poszukiwania zaginionego ratownika wykluczono już, by mógł znajdować się w wyrobiskach sąsiadujących z chodnikiem, gdzie doszło do pożaru. Ratownicy przeszukali je wszystkie, część wraz z psem. Zwierzę nie mogło jednak wejść do feralnego chodnika ze względu na panujące tam warunki.
Według informacji wicedyrektora departamentu górnictwa Wyższego Urzędu Górniczego, Marka Jarczyka, służby ratownicze rozważały ponowne wykorzystanie w akcji psa, kiedy będzie pewność, że w chodniku można swobodnie oddychać.
Jak mówił Jarczyk, objęty pożarem chodnik ma długość (od wlotu do ściany wydobywczej) ok. 850 metrów. Tzw. lutniociąg, doprowadzający powietrze, ma 143 m; ratownicy doszli nieco dalej, skąd mieli widoczność na kolejne ok. 20 m chodnika. Na tym odcinku nie znaleziono poszkodowanego ratownika. Niespenetrowane pozostało więc ok. 700 m wyrobiska. Nie można tam wejść z powodu pożaru.
Ratownik, który stracił życie w czasie akcji, znajdował się na 86. metrze, a więc tam, gdzie ratownicy byli już wielokrotnie. Podejrzewano, że w pobliżu jest także drugi ratownik. Jak dotąd nie udało się jednak go odnaleźć.
Równolegle w wyrobiskach trwa akcja przeciwpożarowa, która - jak ocenił dyr. Jarczyk - przynosi efekty. O tym, że pożar stopniowo będzie wygasał, świadczy m.in. malejąca ilość tlenu w wyrobisku - to efekt tłoczenia tam od poniedziałku azotu. Według porannych danych, ilość tlenu wynosiła tam ok. 6-7,1 proc. Przyjmuje się, że poniżej 8 proc. następuje wygaszanie pożaru.
Stężenie metanu przekracza 8 proc. - teoretycznie to stężenie wybuchowe (tzw. trójkąt wybuchowości tego gazu to między 5, a 15 proc.), ale z powodu małej ilości tlenu nie ma zagrożenia wybuchem. Dlatego ratownicy mogą wchodzić do wyrobiska, choć wyłącznie w aparatach oddechowych - stężenie tlenku węgla to ok. 3 proc., podczas gdy znacznie poniżej 1 proc. wystarczy jeden oddech, by człowiek umarł.
Nadal zagrożeniem jest wysoka temperatura. Przy wylocie chodnika wynosi ona ok. 25 stopni Celsjusza; im dalej w głąb wyrobiska, tym jest wyższa. Gdy przekracza ponad 40 stopni, ratownicy muszą wycofać się. W ramach akcji zakładano specjalną linię z czujnikami do stałego pomiaru temperatury. Kolejne docierające coraz dalej zastępy ratowników miały ją przedłużać.
W wyniku czwartkowego zapalenia metanu i późniejszej akcji zginęły dwie osoby: 27-letni górnik oraz 36-letni ratownik, który był w zastępie idącym na pomoc uwięzionym w chodniku pracownikom. Kolejny ratownik zaginął. 11 osób trafiło do szpitali. 9 najciężej rannych jest w siemianowickiej oparzeniówce. Lekarze zapewniają, że ich leczenie przebiega poprawnie.
Przyczyny wypadku - prócz prokuratury - wyjaśnia specjalna komisja nadzoru górniczego