Jak pisze "Fakt":
Prezydencki doradca profesor Roman Kuźniar opowiada tabloidowi o dramatycznych chwilach, które przeżył z kolegą w górach, gdy nagle załamała się pogoda. Zaatakowała ich śnieżna burza i 25-stopniowy mróz.
"To była nasza świadoma decyzja, aby nie schodzić z Elbrusu podczas załamania pogody. Burzę śnieżną musieliśmy przeczekać. Inaczej narazilibyśmy się na śmierć. Najwięcej osób ginie na Elbrusie właśnie dlatego, że schodzą, gdy nadchodzi burza. A to wtedy Elbrus zabija.
Na szczyt wchodziliśmy w czwartek, pogoda miała być dobra. Wspinaliśmy się od północnej strony, bo południową, łatwiejszą do wejścia, Rosjanie zamknęli dla turystów. Kiedy już po zdobyciu szczytu schodziliśmy, zaskoczyła nas zmiana pogody. Nagle zaczął padać mokry śnieg, wiatr zaczął sypać nim poziomo, prosto w nas. Za chwilę zaczął padać śnieg suchy. A to oznacza jedno – zaczęła się burza śnieżna.
Znam góry, jestem alpinistą, wiec nasza decyzja była jedna, trzeba burzę przeczekać. Szybko wykopaliśmy sobie jamę w śniegu. Temperatura błyskawicznie spadała, nagle zrobiło się minus 25 stopni, a sypało tak, że na metr nie było nic widać. Śnieg był suchy jak papier. Chciałem dać znać, co się dzieje, ale telefony nie działały. Po kilku godzinach, gdy pogoda się poprawiła, zaczęliśmy schodzić.
Wtedy na końcu szlaku zobaczyliśmy ratowników rosyjskich. Oni mieli informację, że stało się najgorsze. A ja w ogóle nie wiedziałem, że uznano nas za zaginionych, ani że – i to było najgorsze – moja żona przez kilka godzin słuchała w mediów, że zginąłem. To straszne. Nie wiem, dlaczego rosyjskie media mówiły o tym, że nie mamy żywności czy ubrań. Jedzenia podczas zdobywania szczytu wzięliśmy nawet za dużo, bośmy to jeszcze na dół targali. Picia się nie bierze, śnieżek się podjada po prostu i to służy za napój. Teraz jestem w szpitalu, mam trochę odmrożeń. Ale z gór nie zrezygnuję, one są częścią mojego życia.