- Gdy pociąg był w odległości około czterech-pięciu metrów, pies na odgłos trąbienia zbiegł z torów i pobiegł w kierunku rozmawiającego przez telefon mężczyzny. Ten nagle kopnął psa w bok. W tym momencie usłyszałem pisk psa i zobaczyłem, jak spłoszony odskoczył w bok prosto pod nadjeżdżający pociąg. Zwierzę zostało wciągnięte pod koła, próbowało się jeszcze wydostać, ale został uderzone przez koła - opowiadał Leszek Pawlak z Opola.
Dodał, że gdy pociąg przejechał, mężczyzna nadal rozmawiał przez telefon. Tylko na chwilę się odwrócił i rzucił O, po psie. - Mówiłem "coś ty, człowieku, zrobił", ale mnie ignorował. Dopiero jak powiedziałem, że wzywam policję, to wsiadł do samochodu i próbował odjechać - opowiada.
48-letni Maciej S., z wykształcenia technik mechanik, już dziewięć razy był karany, głównie za jazdę po pijanemu. Niemal za każdym razem sądy wymierzały mu kary w zawieszeniu, ale mężczyzna znów łamał przepisy, więc kary musiał odsiedzieć.
Podczas śledztwa konsekwentnie nie przyznawał się do winy. - Od najmłodszych lat jestem miłośnikiem zwierząt. Od dziewiątego roku życia zawsze miałem psa. Teraz jestem szczęśliwym posiadaczem suki owczarka niemieckiego, kota, papugi, królika i ośmiu krabów afrykańskich - zapewniał prokuraturę. W piśmie do prokuratury zaznaczył m.in. że pełni funkcje społeczne i jest np. już po raz drugi członkiem rady rodziców w szkole swojego dziecka.
Jednak ani prokuratury, ani sądu nie przekonał. Sędzia po zapoznaniu się z aktami sprawy, uznała, że dowody są tak mocne, że nie ma wątpliwości co do tego, że to właśnie S. jest odpowiedzialny za śmierć zwierzęcia. Skazała Macieja S. na dwanaście miesięcy ograniczenia wolności i wpłatę 600 zł na rzecz głównego oddziału Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Kwota jest wysoka, tym bardziej, że S. przyznał, że tyle właśnie miesięcznie zarabia.
Na koniec sędzia nakazała S. zapłacenie wszelkich kosztów, jakie skarb państwa poniósł w związku z tą sprawą, czyli 270 zł.