W ubiegłym roku mężczyzna został skazany za niedopełnienie obowiązków, między innymi nie przeszukał pomieszczeń w domu byłej posłanki i nie sprawdził, czy nie ma tam broni.
CZYTAJ TAKŻE: Politycy o procesie Blidy. "Do końca rządów PiS zacierano ślady">>>
Według prokuratury, Grzegorz S. nie wydał odpowiednich poleceń, dotyczących przeszukań w domu Barbary Blidy. Usłyszał wyrok 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Wyrok zaskarżył obrońca Grzegorza S. Sprawa dwóch innych funkcjonariuszy, którzy uczestniczyli w akcji, została umorzona.
Barbara Blida zastrzeliła się w swoim domu w 2007 roku, gdy do jej domu przyszli agenci ABW, którzy mieli ją zatrzymać. Była posłanka Sojuszu Lewicy Demokratycznej miała usłyszeć zarzuty w sprawie dotyczącej mafii węglowej. Proces Grzegorza S. rozpoczął się w 2009 roku.
Komentarze(18)
Pokaż:
Zleceniodawcy
Łatwiej nam natomiast odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do tego, że oficerowie ABW wkroczyli do domu Blidów w obecności kamery. Tu nie było przypadku. Katowicka ABW i prokuratura co najmniej od stycznia 2006 r. polowały na Blidę, szukały na nią haków, różnym ludziom proponowano różne rzeczy w zamian za zeznania ją obciążające. Byłej posłance SLD założono podsłuch, otoczono agenturą. Pracował nad tym zespół ośmiu funkcjonariuszy ABW (potem było ich kilkunastu) i czterech prokuratorów.
Nad ich działaniami czuwali zwierzchnicy. W prokuraturze co tydzień odbywały się zebrania, podczas których prokuratorzy referowali przełożonym stan spraw.
Nad działaniami ABW pieczę sprawowała centrala w Warszawie, tropy wiodą do Grzegorza Ocieczka, zastępcy szefa ABW.
Na tropieniu Blidy budowano kariery – bo jak inaczej wytłumaczyć karierę prokuratora Krzysztofa Sieraka, który z prokuratury rejonowej awansował do prokuratury krajowej? Do centrali w Warszawie?
Na tropieniu Blidy budowano wielkie polityczne nadzieje – w lutym 2007 r., podczas nocnej narady u premiera Jarosława Kaczyńskiego, Zbigniew Ziobro zapewniał go, że za chwilę pokaże Polsce ów „układ”. I z okazji aresztowania Blidy szykowano wielką propagandową fetę.
Barbara Blida żyłaby, gdyby nie państwo PiS. Gdyby nie patologiczny mechanizm wiodący od góry do dołu.
Na górze mieliśmy ludzi, którzy wierzyli w „układ” i którzy wierzyli, że jak „układ” pokażą Polakom, to Polacy ich pokochają. Takie wnioski nasuwają się, gdy czytamy relacje z nocnej narady u premiera Kaczyńskiego, która odbyła się w lutym 2007 r. Jarosław Kaczyński wierzył w „układ” i z lubością planował jego rozbicie, to on decydował, czy Blidzie, gdy będzie aresztowana, należy założyć kajdanki, czy nie.
Zbigniew Ziobro znał tę słabość pryncypała. To on go zapewniał, że materiały obciążające byłą posłankę są stuprocentowe, że pokażą układ i pozwolą zniszczyć politycznych rywali PiS. Czy on też wierzył w „układ” czy też cynicznie manipulował swym przełożonym? Grał na jego emocjach, nadziejach?
Bo Ziobro – to także wyszło na jaw – był manipulatorem. Kłamał w Sejmie przed posłami i milionami Polaków, mówiąc, że o sprawie Blidy nic nie wiedział, że jego wiedza w tej sprawie była „sygnalna”. Manipulował – 25 kwietnia prokuratura dokonała zatrzymań w dwóch sprawach – jednej związanej z handlem węglem, drugiej – dotyczącej przetargów na obudowy górnicze. Jedno z drugim nie miało nic wspólnego. Ale Ziobro połączył te sprawy, mówił w Sejmie o kilkunastu aresztowanych, o jednej wielkiej aferze, o tym, że rozbito wielką mafię. Najpewniej to samo by mówił podczas konferencji prasowej, którą planowano urządzić w Katowicach w dniu aresztowań, ale śmierć Barbary Blidy te plany pokrzyżowała.
A przecież dobrze wiedział, jak było…
Mieliśmy łgarza za ministra sprawiedliwości.
W sieci
A jego współpracownicy? Oni, takie można mieć wrażenie, w żadne niuanse typu „układ” się nie bawili. Oni myśleli jak łapsy, żądni kariery, choćby po trupach. Chce mieć szef Blidę? To mu tę Blidę dostarczymy! Ma być brudna? To ją ubrudzimy! „Jak posiedzi, to zmięknie”, rechotał szef ABW Bogdan Święczkowski.
To kolejny przejaw patologii państwa PiS – cyniczni prokuratorzy i funkcjonariusze ABW. Na szczęście, nie wszyscy.
Ujawnione dotychczas materiały pokazują, jak prokuratorzy bronili się przed wkręceniem ich w politykę. To był taki mechanizm – otrzymywali zarzuty, weryfikowali je, okazywało się, że są one mało wiarygodne, nie sposób ich potwierdzić, więc próbowali ze sprawy się wyplątać. Na różne sposoby. Odkładając nieprawdziwe donosy na półkę, dyskutując z przełożonymi, przetrzymując sprawę… I za każdym razem śledztwo im odbierano, i szukano kolejnych ludzi, którzy wypełnią oczekiwania przełożonych. I za każdym razem powiększano zespoły tropiące, w myśl zasady – jak mocniej poszukamy, to znajdziemy.
Ale za sprawą ujawnionych materiałów wiemy jeszcze jedno. Jak w IV RP wykorzystywano służby specjalne do niszczenia ludzi. Sprawą Barbary Blidy zajmowało się ośmiu funkcjonariuszy ABW. To była specjalna grupa.
Ośmiu na jedną kobietę. Ta grupa zresztą się rozrastała, by w końcu liczyć kilkanaście osób.
Zanim grupa powstała, w siedzibie ABW prowadzono z Barbarą Kmiecik rozmowy. W ich wyniku pani Kmiecik oskarżyła kilka osób, w zamian wyszła na wolność, nie objął jej też akt oskarżenia.
Nasuwa się pytanie, czy rozmowa nie przebiegała w ten sposób: dasz coś na Blidę, to będziesz wolna? A gdy dała, czy próbowano zweryfikować jej oskarżenia? Dziś wiemy, że żadne z tych oskarżeń nie zostało potwierdzone. Ale umożliwiły one rozpoczęcie wielkiej operacji, z agenturą, z podsłuchami. Były też podstawą postanowienia o zatrzymaniu.
Warto przy tej okazji przypomnieć jeden epizod – otóż w roku 2000, latem, podczas kampanii prezydenckiej, UOP zatrzymał na podstawie zeznań swego konfidenta śląskiego biznesmena Krzysztofa Porowskiego. Podczas przesłuchania dano mu wybór: jeśli obciąży polityków lewicy, Kwaśniewskiego, Millera, Siemiątkowskiego, wyjdzie na wolność. Jeśli nie – będzie w areszcie. Porowski nikogo nie oskarżył, ale spędził w areszcie dwa lata. Dodajmy, na podstawie podobnych zeznań, podejrzewano go również o to, że korumpuje katowickich sędziów i prokuratorów. Oskarżenia się nie potwierdziły, ale na tej podstawie katowicka delegatura prowadziła tajną operację „Temida” przeciwko sędziom i prokuratorom, być może niektórych z nich werbując. I dodajmy jeszcze jedno – w grupie „pracującej” nad Blidą byli funkcjonariusze, którzy zajmowali się sprawą Porowskiego. M.in. Michał C. dowodził grupą, która przyszła ją zatrzymać.
Podsłuchy i agenci
A co robiło ośmiu tajniaków w sprawie Blidy? Czym się zajmowali? Na razie wiemy, że wokół byłej posłanki zainstalowano sieć agentów. ABW wiedziała, z kim Blida się spotyka, co mówi, co o niej mówią. To wszystko było notowane.
Blida miała też telefony na podsłuchu. Oficjalnie – od początku kwietnia. Ale, ponieważ w materiałach ABW przewijają się informacje uzyskane z podsłuchu, można śmiało zakładać, że podsłuchiwano ją bez zgody sądu. Na zasadzie – cztery dni i 23 godziny… (zgoda sądu jest potrzebna dla podsłuchów dłuższych niż pięć dni).
Prowadzono też działania psychologiczne. Kilka miesięcy temu jeden z rozmówców opowiedział nam taką historię: „Wokół Basi toczono grę. To było tak – agent spotykał się z jakimś jej znajomym i mówił, rzekomo w największej tajemnicy: słuchaj, mają na nią papiery, wiedzą wszystko, jak w banku sześć lat, widziałem nakaz aresztowania… Jak ludzie reagują w takiej sytuacji? Ten znajomy natychmiast biegł do Blidy i mówił: słuchaj, czy to prawda? Że ty? Bo mają wszystko! Bo jest nakaz… W ten sposób ją zaszczuwano”. Nasz informator mówi też o inspirowanych materiałach w mediach.
Ta armia ludzi, która pracowała nad Blidą kilka miesięcy, dzień w dzień, niczego nie znalazła. Zeznania pani Kmiecik się nie potwierdzały, wszystko wskazywało na to, że rok wcześniej wykpiła się funkcjonariuszom ABW nic nieznaczącymi opowiastkami. Tak zresztą sugerowała prowadząca sprawę Blidy prokurator. Za co została zbesztana. I usłyszała, że nie nadaje się na prokuratora. Ogrom zgromadzonego materiału pozwala więc na dość precyzyjne zrekonstruowanie machiny, która doprowadziła do śmierci Barbary Blidy. Od polityków, oczekujących potwierdzenia własnych teorii przez wysokich funkcjonariuszy państwa, którzy zbudowali zespoły ludzi, którzy Blidę inwigilowali, zbierali na nią haki, aż po szeregowych prokuratorów i funkcjonariuszy ABW, jednych niechętnych, drugich gorliwych, którzy odgrywali w tej machinie rolę trybików. Banalnych, śmiercionośnych trybików.
Dokładnie badam sprawę
– Czy wokół Barbary Blidy lokowano agenturę?
– Mogę tylko powiedzieć, że ABW i jej oficerowie działali aktywnie
Z Ryszardem Kaliszem przewodniczącym Komisji Śledczej do zbadania okoliczności tragicznej śmierci byłej posłanki Barbary Blidy rozmawia Robert Walenciak
– Gdy rozmawialiśmy w grudniu, mówił pan, że od stycznia komisja zacznie przesłuchiwać ludzi ABW. Tymczasem komisja stanęła. Co się stało?
– Mieliśmy przesłuchiwać funkcjonariuszy ABW na podstawie art. 25 ustawy o ochronie informacji niejawnych i punktu 18 załącznika numer 1 do tej ustawy, czyli z gwarancją, że ich dane identyfikacyjne byłyby chronione wieczyście. Dane, ale nie ich wiedza co do faktów. Tymczasem na cztery dni przed wyznaczonym przesłuchaniem otrzymałem pismo od szefowej Kancelarii Sejmu, pani Wandy Fidelus-Ninkiewicz, że jest to niemożliwe. Że najlepiej, gdyby te przesłuchania odbyły się w formule „ściśle tajne”, w siedzibie ABW.
– To trzeba było tak przesłuchiwać.
– A jakie byłyby tego konsekwencje? Każde słowo wypowiedziane w gryfie „ściśle tajne” jest chronione przez 50 lat! Czyli sprawozdanie, które sporządziłaby komisja, opierając się również – siłą rzeczy – na tego typu zeznaniach, co najmniej w połowie musiałoby być również ściśle tajne. Do ujawnienia po 50 latach. W takiej sytuacji prace komisji nie miałyby żadnego sensu. Rozpocząłem więc prawny bój.
– Z szefową Kancelarii Sejmu?
– Przedstawiłem jej na piśmie stanowisko prawne. A pani Fidelus miała swoich ekspertów, i twierdziła, że wszystko musi być ściśle tajne. Poczułem się jakby ogon kręcił psem. Bo mam związane ręce nie przez politykę, tylko przez organ o charakterze administracyjnym, powołany do obsługi posłów. Podjąłem więc rozmowy z prezesem Sądu Najwyższego i z kierownictwem ABW.
– I sprawę pan załatwił?
– Udostępniono nam specjalną salę w nowym budynku Sądu Najwyższego w Warszawie. I przesłuchania się odbywają. W warunkach ściśle tajnych. A istotą procedury jest, że gryf „ściśle tajne” dotyczy danych funkcjonariuszy, ich identyfikacji, ale nie dotyczy tego, co oni mówią. Owszem, niektóre fakty mogą podlegać ochronie, ale nie wszystkie.
– Oni i tak najczęściej powtarzają, że nic nie pamiętają.
– To jest inna sprawa. Ale trochę mówią. I z tej części, a także na podstawie zeznań złożonych w prokuraturze łódzkiej, mamy też mnóstwo innych dokumentów,
Nikt nie sprawdza, czemu broń jest czysta
Z ujawnionych dotąd materiałów wynika, że zniknięcie odcisków zostało zlekceważone przez łódzką prokuraturę, która prowadzi śledztwo już ponad dwa lata. - Tę kwestię prokuratura powinna zbadać w osobnym wątku. Nie rozumiem, dlaczego tego nie zrobiono - mówi mec. Leszek Piotrowski, pełnomocnik rodziny Blidów.
Funkcjonariusze ABW biorący udział w akcji zeznawali, że nie wiedzą, co działo się z bronią po oddaniu strzału. Mówili, że w zamieszaniu nie widzieli, kto dotykał rewolweru. Policjanci zostali wpuszczeni na miejsce dopiero po kilku godzinach. Technik kryminalistyczny zabezpieczył rewolwer, na którym śladów już nie było.
Rzecznik łódzkiej prokuratury okręgowej Krzysztof Kopania odpiera zarzut: - To nieprawda, że lekceważymy tę sprawę. Śledztwo obejmuje również kwestię nieprawidłowości przy zabezpieczaniu śladów.
Nic więcej nie chce powiedzieć.
Pewne jest, że zniknięcia śladów z rewolweru nie wyłączono jako osobnego wątku śledztwa. Takiego materiału nie ma w aktach, które dostała komisja śledcza. Sprawy zniknięcia odcisków nie badała też ABW w wewnętrznym postępowaniu.
- Nie chcę tego dzisiaj komentować - mówi płk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska, rzecznik ABW.
Dowodzący akcją u Blidów por. Grzegorz S. - jedyny, który ma w tej sprawie zarzut - będzie odpowiadał tylko za to, że nie sprawdził, czy Barbara Blida ma dostęp do broni.
Dźwięki, ale nie strzały?
Z zeznań funkcjonariuszy ABW wynika, że na rewolwerze powinny być odciski co najmniej dwóch osób - Blidy i jej męża. Blida musiała zostawić ślad, skoro sięgnęła po broń. Mąż zaś podbiegł do leżącej na podłodze żony, chwycił rewolwer, a wtedy jeden z funkcjonariuszy kazał mu go odłożyć do umywalki.
Por. Grzegorz S. zeznał w prokuraturze: “Zobaczyłem pana Blidę za mną, kiedy stałem w wejściu do tego mniejszego pomieszczenia, który podniósł broń. Natychmiast kazałem mu ją odłożyć. Odłożył ją do zlewu”.
Policyjni technicy wszechstronnie zbadali broń. I stwierdzili: nie ma żadnych odcisków palców po obu stronach kolby, na kurku ani na języku spustowym. Znaleziono ich za to bardzo dużo na nabojach!
Zastrzelili niewinna kobiete
Powierzchnię broni wyczyszczono, by zatrzeć odciski palców, których miało nie być - np. funkcjonariuszki ABW kpt. Barbary P. Być może, gdy zobaczyła w ręku Blidy broń, rzuciła się, by ją wyrwać, ale rewolwer wypalił i ranił Blidę.
To sprzeczne z zeznaniami funkcjonariuszki. Twierdzi ona, że w chwili strzału była blisko Blidy, ale samego strzału nie słyszała. A raczej słyszała coś, co strzału nie przypominało. “Słyszałam dźwięk, jak później okazało się, to był dźwięk strzału, ale w momencie kiedy go słyszałam, nie wiedziałam, że to jest strzał (…) To brzmiało tak, jakby coś ciężkiego spadło z półki” - zeznała kpt. P. przed komisją.
Eksperyment śledczy w mieszkaniu Blidów wykazał, że strzał było słychać w innych pokojach.
Dlaczego więc kpt. P. twierdzi, że nie słyszała odgłosu strzału? Przecież zeznała: “stałam przodem do Blidy (…) nie umiem ocenić, ile to było w metrach. Sądzę, że gdybym zrobiła kilka kroków, tobym jej dotknęła”.
Nietypowy wlot kuli, dwa rodzaje prochu
Z ekspertyzy kryminalistycznej wynika, że Blida postrzeliła się w lewą część klatki piersiowej, trzymając broń w prawej dłoni. Z rany wlotowej i tunelu po kuli wynika, że w chwili strzału miała nienaturalnie wygięty nadgarstek.
Policja szukała też śladów prochu. Na dłoni Blidy, na szlafroku i na kuli, która utkwiła w ciele, znaleziono proch pochodzący jeszcze z PRL. Tymczasem na kurtce agentki ABW też był proch, ale współczesny. Jak to możliwe, skoro P. przyznała, że dotykała Blidę zaraz po strzale?
Hipoteza: Zbadano inną kurtkę.
Ale jeśli nawet między Blidą a kpt. P. doszło do szamotaniny, to dlaczego zaciera się ślady, by to ukryć? Przecież próba wyrwania broni powinna być naturalnym odruchem funkcjonariuszki.
Hipoteza: Agenci ABW wpadli w panikę. Zamiast informacji, że Blida sama się postrzeliła - w domyśle: musiała więc czuć się winna - byłaby informacja, że ABW zastrzeliła Blidę. To wyglądałoby znacznie gorzej w oczach i tak zszokowanej całym zdarzeniem opinii publicznej.
Jacek Krawczyk, były prokurator rejonowy w Katowicach, ujawnił że ktoś sfałszował postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie Barbary Blidy. Pod dokumentem widnieje jego podpis. Krawczyk twierdzi, że podrobiony
Prokurator, który jako pierwszy badał w 2005 r. powiązania Barbary Kmiecik, szarej eminencji branży górniczej, z Barbarą Blidą, posłanką SLD, i innymi politykami lewicy, nie znalazł dowodów, że brali łapówki. Oskarżył więc tylko Kmiecik o wyłudzenie dotacji rządowych. Było to w styczniu 2006 r., po wyborach wygranych przez PiS.
Szukali, szukali, szukali…
- To było za mało, jak na sprawę zwaną mafią węglową. Trzy miesiące później bierze się za nią wyższy szczebel - Prokuratura Okręgowa w Katowicach. Wszczyna własne śledztwo ws. korumpowania polityków SLD i prezesów spółek węglowych. Katowicka “okręgówka” to zaufana jednostka pisowskiego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Prowadzi wszystkie ważne dla PiS sprawy z całego kraju. Na czele “okręgówki” stoi Krzysztof Sierak, były szef Krawczyka z prokuratury rejonowej - pisze “GW”.
Powołana została grupa śledcza. W kwietniu 2007 r. ABW wkroczyła do domu posłanki z prokuratorskim nakazem zatrzymania. Blida popełniła samobójstwo.
To nie mój podpis
W aktach sprawy Blidy widnieje podpisane przez Krawczyka postanowienie o wszczęciu śledztwa przeciwko posłance i mafii węglowej. Prokurator twierdzi, że sfałszowano jego podpis
Prokuratura przeprowadziła w sprawie śmierci Blidy bodajże siedem eksperymentów. I sęk w tym, że nie potwierdzają one zeznań funkcjonariuszy ABW.
Śledztwo w tej sprawie wciąż trwa (co samo w sobie wiele mówi), prokuratura bardzo pilnuje, by nie było żadnych przecieków, możemy się więc opierać na strzępach nieoficjalnych informacji.
Kluczową sprawą jest założenie, że była posłanka popełniła samobójstwo. Lecz sekcja zwłok stawia nad tą tezą znaki zapytania. Otóż, jak się okazuje, zagadkowy jest kierunek wlotu kuli. Jest on, jak się dowiedzieliśmy, pod kątem prostym, a w zasadzie lekko nachylony w kierunku lewej ręki. Blida była praworęczna. Proszę więc przeprowadzić eksperyment – wziąć w prawą rękę broń i strzelić do siebie z lewej strony. Tak się nie da. Jak więc zginęła? Ktoś strzelił do niej?
odciski palcow zniknely...slady zadeptali siepacze z PIS !!
W śledztwie trwającym już 2,5 roku jedynym podejrzanym jest były oficer ABW kierujący akcją w domu Blidy, prokuratura zarzuca mu niedopełnienie obowiązków. Postępowanie wobec dwóch innych funkcjonariuszy biorących udział w akcji zostało umorzone. Gdyby istniał choć cień szansy, cień cienia, że można komukolwiek zarzucić czynny udział w śmierci Blidy, prokuratura z pewnością by tego wątku nie zarzuciła. Ale to drobiazg jakim nie warto sobie zawracać głowy, gdy można wmówić czytelnikowi, że wersja z zabójstwem jest prawie tak samo prawdopodobna jak wersja samobójstwa. Trzeba się tylko trochę postarać, z pomocą anonimowego polityka, i jego anonimowego eksperta.
Agnieszka Kublik: Komisja śledcza zdziwiła się, gdy wczytała się w zeznania eksperta Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego. Zeznał: "Ołów znajdował się również w spłonce amunicji, której charakterystyczne cząsteczki ujawniono na dłoniach Barbary P. [funkcjonariuszki ABW]". Spłonka to mały ładunek inicjujący wybuch właściwego materiału wybuchowego. Pociski w rewolwerze Blidy miały spłonki z ołowiem. Jak cząstki ołowiu ze spłonki mogły trafiły na ręce funkcjonariuszki? - pytam posłów z komisji. Kryminolodzy, do których zwrócili się sejmowi śledczy, twierdzą, że jest tylko jedno wyjaśnienie: funkcjonariuszka musiała tej broni dotknąć. Barbara P. zeznała, że od dawna nie brała udziału w ćwiczeniach na strzelnicy. - Czyżby więc szarpała się z Blidą i doszło do tragicznego postrzału? Wtedy na dłoniach funkcjonariuszki osiadły cząsteczki ołowiu ze spłonki? - pyta sejmowy śledczy.
Nie dziwię się, że kryminolodzy na których się powołuje Kublik i jej tajemniczy informator wolą pozostać anonimowi. Pod nazwiskiem nikt by się raczej nie ośmieszał taką ekspertyzą. Chyba, że uznamy, że broń Blidy była jedynym na świecie egzemplarzem broni, w spłonce której znajdował się ołów. Wtedy, owszem, faktycznie jest tylko jedno wyjaśnienie: "funkcjonariuszka musiała tej broni dotknąć". W pozostałych przypadkach trzeba dopuścić też inne wyjaśnienie: funkcjonariuszka musiała dotknąć broni lub czegoś innego, na czym znajdował się ołów, taki jak w spłonkach.
Proch, ołów ze spłonki, nitki, włos, zatarte odciski na rewolwerze, zadeptane ślady butów - to silne poszlaki, że strzał mógł paść w wyniku szamotaniny Blidy z funkcjonariuszką - podsumowuje nasz rozmówca. - Jeśliby tak było, to funkcjonariusze mogli wpaść w panikę i starali się zatrzeć ślady tego, co się naprawdę wydarzyło.
Tak się buduje nastrój grozy, nawet jeśli fakty się "trochę" nie zgadzają. Ale najlepsze jest to, że Kublik pewnie nawet nie zauważyła, że na początku swojego tekstu napisała coś, co bardzo nie pasuje do tego co chce czytelnikom zasugerować.
Agnieszka Kublik: [Blida] była wtedy w łazience. Reszta to przypuszczenia. Gdzie dokładnie była w tym czasie funkcjonariuszka ABW Barbara P., która miała jej pilnować? Czy w łazience - jak sama twierdzi? Czy w przedpokoju, na poręczy fotela - jak zeznał mąż Blidy?
Gdyby funkcjonariuszka ABW przyczyniła się - chcący lub niechcący - do śmierci Blidy, to czy nie skorzystałaby z tego, że mąż Blidy osobiście daje jej fałszywe alibi, i nie potwierdziła, że faktycznie gdy padł strzał ona siedziała w przedpokoju, na poręczy fotela? Skoro dzielny śledczy tak ładnie wszystko dziennikarce wytłumaczył, może i na to ma jakieś błyskotliwe wyjaśnienie. Inne niż to, że ta funkcjonariuszka to strasznie głupia jest. Najpierw zabiła Blidę, a potem, jak jej z nieba spadło alibi podsunięte przez samego męża ofiary, ta się upiera, że gdy padł śmiertelny strzał, była z ofiarą na miejscu zbrodni.
A jej ostatnie słowa brzmiały "za co!?"
Blida nie miała nic takiego na sumieniu, co by usprawiedliwiało tak rozpaczliwy krok. Co się tam stało i dlaczego funkcjonariusze panstwa polskiego ją zamordowali, tego najpewniej się nie dowiemy, ale może uda się nie zamieść sprawy pod dywan i poinformować partię smoleńską, że nie ma przyzwolenia na rozwalanie każdego, kto im podpadnie?
PIS bydlaki jakos nic jej nie udowodnili !
Kurdupel prezes myslal ze jest Stalinem ...!