Nie tylko nie chcą umierać za kraj. Na pytanie, czy obdarzają zaufaniem swoich bezpośrednich dowódców, 70 proc. stwierdziło, że tak. Niemal co trzeci odpowiedział, że nie albo nie miał zdania. Taki obraz polskiej armii wyłania się z raportu Wojskowego Biura Badań Społecznych pt. „Identyfikacja żołnierzy zawodowych z wojskiem. Morale i przywództwo wojskowe”.
– Namawiałbym do refleksji MON i Sztab Generalny. Dowódcy nie trzeba kochać, ale z pewnością należy mu ufać i go szanować – komentuje Janusz Zemke, były wiceminister obrony narodowej.
Według niego wyniki badań to efekt tego, że na stanowiska dowódcze awansują osoby z kwalifikacjami, ale bez cech przywódczych.
– Zgłaszane przez podwładnych problemy są ignorowane. Ostatnio spotkałem się z żołnierzem, który od dwóch lat jest na stanowisku działonowego rosomaka. Do tej pory, mimo próśb, dowódca nie wysłał go na szkolenie z obsługi tego pojazdu – opowiada gen. Waldemar Skrzypczak, były wiceminister obrony narodowej. Przekonuje, że dowódcy bardzo się upolitycznili i utracili kontakt z rzemiosłem. – A morale wojska podupada – kwituje.
– Nie dziwię się, że wśród szeregowych są osoby, które nie chciałyby oddać życia za ojczyznę, skoro ta nie interesuje się ich losem. Bierze się ich na misję, a tuż przed nabyciem uprawnień emerytalnych wyrzuca z wojska – dodaje gen. Roman Polko, były dowódca GROM.
Również zdaniem socjologów nieufność wynika z braku perspektyw dla żołnierza. – Wojsko w okresie pokoju działa bardziej jak firma – uważa prof. Janusz Czapiński, socjolog.
Pułkownik Jacek Sońta, rzecznik prasowy MON, nie podziela tych zarzutów. Tłumaczy, że zaufanie podwładnego do przełożonego zależy od bardzo wielu czynników i rośnie wraz ze stażem służby. – Dlatego opracowanie należy rozpatrywać kompleksowo, a nie analizować każde z pytań oddzielnie – dodaje.