Posłanka PO Joanna Kluzik-Rostkowska na poniedziałkowej konferencji w Sejmie przypomniała, że 19 lutego br. roku odwołano dwóch szefów stadnin koni arabskich w Janowie Podlaskim i Michałowie. Zwróciła uwagę, że jednym z powodów zdymisjonowania prezesa stadniny w Janowie Marka Treli - według Agencji Nieruchomości Rolnych - była zeszłoroczna śmierć wycenianej na 3 mln euro klaczy Pianissimy. Zdaniem agencji dopuszczenie do śmierci konia było przejawem braku nadzoru weterynaryjnego.
Kluzik-Rostkowska dodała, że tuż po zmianach w kierownictwie stadnin, padła kolejna klacz, również na skręt jelit, a w ostatnich dniach następna - Amra.
Z niewiadomych powodów w bardzo wysokiej ciąży tuż przed oźrebieniem wywieziono ją na poród do Warszawy z Janowa Podlaskiego. Takich rzeczy się nie robi - podkreśliła posłanka. Dodała, że po kilku dniach od porodu klacz wraz ze źrebakiem przewieziono z powrotem do Janowa. Po dobie Amrę przetransportowano z powrotem do stolicy do specjalistycznej kliniki weterynaryjnej. Klacz padła w nocy z piątku na sobotę, prawdopodobnie z powodu martwicy jelit. Przyczyna śmierci ma być dokładnie znana po sekcji, a sprawą zajmuje się prokuratura.
Kto i dlaczego zdecydował, że bardzo wysokoźrebna klacz wyjechała na poród do Warszawy, skoro jest stadnina (Janów Podlaski - PAP), w której rodzi się 80 źrebaków rocznie? Czy jest prawdą, że przy pierwszej próbie, kliniki warszawskie odmówiły przyjęcia tej klaczy, uważając, że sytuacja jest zbyt niebezpieczna? Czy klinika SGGW w Warszawie przyjęła klacz na osobistą prośbę ministra Jurgiela? Co zdecydowało, że tak szybko wróciła do Janowa? - pytała posłanka.
Kluzik-Rostkowska mówiła, że Jurgiel sugeruje, iż świadome, celowe działanie osób trzecich mogło przyczynić się do śmierci tej klaczy. - Moja prośba jest taka. Zanim minister Jurgiel zacznie szukać osób trzecich, które przeszkadzają w "dobrej zmianie" - może niech rozejrzy się wokół siebie. Ja nie podejrzewam ministra Jurgiela, ani jego współpracowników o działania celowe. Uważam, że są po prosu niekompetentni. Ta niekompetencja mogła mieć bardzo duże znaczenie we wszystkich złych historiach, które się ostatnio wydarzyły - zaznaczyła.
Obecny na konferencji Marek Szewczyk, zootechnik, dziennikarz poinformował, że zwrócił się do weterynarzy ze Szpitala Koni Służewiec z pytaniem, czy transport wysokoźrebnej klaczy do kliniki w stolicy, a następnie przewiezienie jej z powrotem do stadniny, mogło u niej wywołać skręt okrężnicy. Jak wskazał, odpowiedź była twierdząca. - Transport i zmiana środowiska w okresie okołoporodowym jest istotnym zagrożeniem dla zdrowia i życia zarówno klaczy jak, i źrebięcia - stwierdza udostępniona przez Szewczyka mediom pisemna odpowiedź na jego pytanie.
Według opinii specjalistów, zagrożenie skrętem okrężnicy wiąże się m.in. z nagłą zmianą diety i związaną z tym zmianą flory bakteryjnej układu pokarmowego, czy stresem wywołanym przez transport, zmianę środowiska. - Po porodzie dochodzi do gwałtownej zmiany w jamie brzusznej związanej z wyparciem płodu. W sposób nagły jelita, a zwłaszcza okrężnica wielka ma dużo większy zakres ruchomości niż normalnie. Z tego powodu u klaczy po porodzie dochodzi statystycznie częściej do skrętu okrężnicy niż u innych grup koni - czytamy.
Szewczyk zapytał też weterynarzy o to, czy człowiek może celowo wywołać skręt okrężnicy. Jak odpowiedziano, "nie ma żadnego sposobu, aby celowo, bezpośrednio wywołać skręt okrężnicy wielkiej u konia". - Człowiek może jedynie pośrednio zwiększyć ryzyko wystąpienia choroby morzyskowej poprzez np. błędy żywieniowe czy brak profilaktyki - wyjaśniono.
Również uczestnicząca w konferencji Irena Cieślak, reprezentująca Shirley Watts, właścicielkę Amry (w Janowie klacz przebywała w ramach dzierżawy) i żonę perkusisty zespołu Rolling Stones, podkreśliła, że Watts nie miała okazji wyrazić zgody na przewiezienie konia do Warszawy, gdyż nikt się do niej w tej sprawie nie zwrócił.
Właściwie została poinformowana, kiedy ta klacz stała już w Warszawie. Wydaje mi się, że jeżeli ktoś stadninie robi taki prezent, w postaci bardzo drogiej klaczy, której pozwala się wrócić do stadniny i zostawić w niej potomstwo, przedłużyć cenne linie, to właścicielowi tej klaczy należy się minimum szacunku. Natomiast została potraktowana per noga - można powiedzieć. Nie podejrzewam, żeby (Watts) wyraziła zgodę na transport tej klaczy, bo to jest hodowca z krwi i kości i wie, jakie zagrożenia się z tym wiążą - dodała Cieślak.