Marek Lipski jest kuratorem przy Sądzie Rejonowym Gdańsk-Południe. Miał pan trzy stałe dozory, w sumie do sześciu spraw wykonywał pan czynności - mówiła przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS), odnosząc się do kontaktów Lipskiego ze sprawami Marcina P. Były to wcześniejsze sprawy - jeszcze sprzed afery Amber Gold, w których P. m.in. był skazywany i wymierzano mu kary w zawieszeniu z dozorem kuratora.
Na jakiej podstawie podawał pan w swoich raportach, że skazany oraz jego żona studiują, czy pan wie, jaką działalność gospodarczą prowadził skazany? - pytała Wassermann. Od skazanego. Skazany oświadczał, że prowadzi działalność o charakterze doradztwa finansowego. Oświadczał, że doradza ludziom, jak mają wydawać swoje pieniądze - odpowiedział Lipski. Wassermann dopytywała o to, w którym momencie świadek zorientował się, że skazany jest prezesem Amber Gold. Nigdy się tego nie dowiedziałem, dopiero z mediów w 2012 r. przy wybuchu afery - odparł Lipski.
Wassermann zapytała w związku z tym, czy Lipski składał w lutym 2012 r. wniosek do sądu o zwolnienie P. z dalszego dozoru z uwagi na to, że zachowuje się wzorowo. W marcu 2012 r. sąd zwolnił P. z dozoru orzeczonego w związku z wcześniejszymi sprawami. Marzec 2012 r., to nie tylko kwestia Amber Gold, ale także nawet kwestia OLT - zaznaczyła przewodnicząca.
Nic mi na ten temat nie było wiadomo. Ja nie jestem wydziałem śledczym - odpowiedział Lipski. Dodał, odnosząc się do wniosków o zwolnienie z dozorów, że składał je, ponieważ wiedział tylko o dwóch sprawach P.; miał wiedzę wyłącznie o dwóch wyrokach w zawieszeniu wobec P. Nie miałem wówczas wiedzy o innych jego sprawach - zapewnił. Złożyłem wniosek o zwolnienie z dwóch dozorów. (...) Popełniłem błąd, ale nie przestępstwo - mówił Lipski. Jak doprecyzował, jego błąd polegał na tym, że Marcin P. go oszukał - dodał.
Czuję się też jednym z oszukanych, od czterech lat mam dyskomfort życia osobistego, kłopot ze spaniem, pracuję w permanentnym stresie, czuję się zlinczowany, także myślę, że już swoje przecierpiałem, chociaż końca tego wszystkiego nie widać - mówił posłom. Dodał, że Marcin P. swoją osobą ujął nie tylko jego, małego żuczka kuratora, ale też wielkich Gdańska. Dopytywany, kogo ma na myśli, mówiąc o "wielkich Gdańska", doprecyzował, iż chodzi o tych, którzy ciągnęli linę OLT Express. Nie podał jednak żadnych konkretów.
Lipski, indagowany przez Witolda Zembaczyńskiego (N), czy w takim razie czuje się ofiarą Marcina P., odparł: Oczywiście. Dopytywany, kim są w takim razie ci, którzy stracili pieniądze, powiedział: też są ofiarami, ale ja im nie kazałem zanosić pieniędzy Marcinowi P. Wielokrotnie zaznaczał, że Marcin P. sprawiał wrażenie osoby, która cieszy się dobrą opinią rodziny i sąsiadów, przestrzega porządku prawnego, nie ma kontaktów ze światem przestępczym.
Nie miałem wiadomości, żeby tak nie było. Oszukał, jak wiemy, 18 tysięcy ludzi, to dlaczego nie miał oszukać skromnego kuratora - skarżył się, podkreślając, że nie jest wydziałem śledczym i nie miał możliwości weryfikacji informacji podawanych przez Marcina P. Odpowiadając na pytania posła Zembaczyńskiego, Lipski podkreślał, że nie przyjął od Marcina P. korzyści majątkowych ani żadnych innych, a Marcin P., nikt z jego środowiska czy świata przestępczego nigdy nie groził mu w związku z tą sprawą. Nie było żadnych nacisków - zapewnił.
Lipski podkreślił, odpowiadając na pytanie posła Zembaczyńskiego, że nie pomagał Marcinowi P. uniknąć odpowiedzialności karnej. Nie miałem takiego zamiaru. Czuję się oszukany - powiedział Lipski, zaznaczając, iż złożył na Marcina P. doniesienie w 2012 r. w związku z wprowadzeniem w błąd urzędnika państwowego, co nie zostało uwzględnione.
Podkreślał, że nie miał wcześniej pod dozorem oszustów tego kalibru, a jego doświadczenie dotyczy przemocy domowej, alkoholu, kradzieży. Dodał, że nie zapewniono mu odpowiednich szkoleń. Nikt się nie spodziewał w okręgu pomorskim, że będzie taki Marcin P. - ocenił Lipski.