Opuszczając rodzinny kraj i szukając swojego miejsca pod nowymi szerokościami geograficznymi, Polacy kierują się różnymi motywacjami: lepszą pracą, wyższymi zarobkami, łatwiejszym dostępem do pomocy socjalnej albo po prostu chęcią przeżycia przygody. Rządzący zaś od lat zastanawiają się, jak ich przekonać, by zostali na miejscu. Albo skłonić, by wrócili.
Pierwsze dowody tego, że emigracyjna fala opadła, a bilet powrotny do kraju kupuje coraz więcej Polaków, już są. Główny Urząd Statystyczny opublikował właśnie dane dotyczące długoterminowych migracji zagranicznych w Polsce w 2016 r. I trzeba przyznać, że prezentują się one zaskakująco optymistycznie.
Polskę jako miejsce zamieszkania wybrało w ubiegłym roku 62 tys. osób – to najlepszy rezultat od 2008 r., kiedy GUS zaczął badać zjawisko. Co więcej, statystyka uwzględnia tylko tych, którzy zdecydowali się osiedlić nad Wisłą na co najmniej 12 miesięcy, zgłosili swój powrót w urzędzie gminy i został on odnotowany w systemie PESEL. A to pozwala wyciągnąć wniosek, że osiedlenia w przytłaczającej większości dotyczą rodaków powracających z emigracji.
To między innymi efekt poprawy na rynku pracy. Bezrobocie jest najniższe od ponad ćwierć wieku. Ponadto do powrotów skłania niepewność postbrexitowa – komentuje prof. Zenon Wiśniewski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Reklama
Resort rozwoju liczy, że dzięki wyjściu Wielkiej Brytanii z UE wzrośnie liczba chętnych, którzy zamiast nad Tamizą będą znów szukali zatrudnienia nad Wisłą. W rządzie szacują, że dzięki brytyjsko-unijnemu rozwodowi na łono ojczyzny powróci nawet 200 tys. Polaków.
Na razie bilety powrotne kupują nie tylko single, ale także rodziny z dziećmi. W ubiegłym roku w bazie Pesel zarejestrowano prawie 15 tys. przyjezdnych poniżej 18. roku życia – o 48 proc. więcej niż w 2014 r.

Powody do zadowolenia można znaleźć również w danych pokazujących liczbę opuszczających Polskę na długo. W 2016 r. takich osób było nieco ponad 47 tys. – najmniej od pięciu lat. Dzięki temu różnica między przyjazdami i wyjazdami jest dodatnia i sięga 14,6 tys.

My, unijny lider wędrówki ludów

Ilu Polaków szuka dzisiaj szczęścia na emigracji? Trudno policzyć. Według szacunków GUS na koniec 2015 r. czasowo na obczyźnie, czyli z zachowaniem meldunku nad Wisłą, przebywało blisko 2,4 mln osób. Analitycy Pew Research Center na podstawie informacji z biura demograficznego ONZ wyliczają, że liczba rodaków, którzy wyjechali z Polski tylko do krajów UE, sięga aż 3,5 mln osób, czyli blisko 8 proc. naszej populacji. Co daje nam pozycję unijnego lidera współczesnej wędrówki ludów.
Nasza fala emigracyjna wezbrała po tym, jak dołączyliśmy do europejskiej wspólnoty. Od tego czasu wyjazdy zagraniczne nie wymagają żmudnych procedur, a osoby, które wyjeżdżają za granicę z zamiarem osiedlenia się tam na stałe, rzadko myślą o wymeldowaniu w ojczyźnie. W 2003 r. poza granicami kraju przebywało milion Polaków, a już w 2007 r. ich liczba była ponaddwukrotnie wyższa. Do dzisiaj niewiele się zmieniła. Chociaż dane meldunkowe GUS pokazały optymistyczny obraz długookresowych migracji zagranicznych w ub.r., to eksperci radzą podchodzić do nich ostrożnie.
Istnieje wiele statystyk, które pokazują nam napływ i odpływ ludzi z Polski. W danych opartych o system administracyjny nie widać, czy migracje dotyczą Polaków, czy cudzoziemców. Sam system meldunkowy jest już archaicznym miernikiem przepływów zagranicznych ludności – zwraca uwagę dr Marta Anacka z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.
Jej zdaniem lepsze wnioski pozwalają wyciągnąć szacunki, które GUS opracowuje na podstawie własnych danych, dodatkowo weryfikowanych z liczbami urzędów statystycznych krajów, dla których Polacy opuszczają ojczyznę.
– Mają tę wadę, że pokazują trendy migracyjne z opóźnieniem. W ich przypadku jednak cały czas obserwujemy napływ i odpływ ludzi z Polski powyżej 200 tys., a saldo tego procesu jest ujemne. Tam nie widać sygnałów o powrotach – podkreśla Marta Anacka. W jej opinii na koniec ubiegłego roku zobaczymy podobną liczbę rodaków na obczyźnie jak w 2015 r., czyli w granicach 2,4 mln osób.
Ośrodek Badań nad Migracjami UW przygotował w czerwcu symulację, z której wynika, że już w najbliższym czasie staniemy się krajem, w którym imigracja przewyższy emigrację. Nie będzie to jednak efekt masowej przeprowadzki naszych ekspatów.
Według prognoz demograficznych dla lat 2015–2060 stopniowe zmniejszanie się emigracji obywateli polskich oraz znaczący wzrost imigracji cudzoziemców staną się faktem. Imigracja przewyższy emigrację już około 2025–2029 r. Pozostałe typy migracji: powrót Polaków z zagranicy oraz odpływ zagranicznych obywateli, pozostaną stabilne i ich rola będzie wyraźnie mniejsza. Napływ netto osiągnie szczytowy poziom w wysokości ponad 120 tys. osób w latach 2040–2044, a potem stopniowo zmaleje. W połowie XXI w. możemy się spodziewać, że nad Wisłą zamieszka ok. 3,8 mln obcokrajowców, a ich udział w populacji Polski sięgnie 12–14 proc.
Na razie pracodawcy mogą próbować przekonywać rodaków do powrotu. W ostatnich latach nasz rynek pracy od deficytu ofert zatrudnienia przechodzi do braków siły roboczej. GUS na podstawie informacji od przedsiębiorców wskazuje, że tylko w I kw. na obsadzenie czekało blisko 120 tys. wakatów. Jeśli do tego dołożyć wciąż spadające i już rekordowo niskie w skali ostatniego ćwierćwiecza bezrobocie, to napięcia na rynku pracy mogą stać się nie tylko problemem rozwojowym dla firm, ale także podkopać fundamenty całej gospodarki.
Instytut badawczy Millward Brown na zlecenie Work Service sprawdził, gdzie Polacy upatrują rozwiązania rosnących problemów z odpowiednio wykwalifikowaną siłą roboczą. Blisko 75 proc. ankietowanych uważa, że należy przyciągać pracowników, którzy są na emigracji.
– To nie będzie jednak łatwe. Wielu firmom wciąż trudno konkurować pod względem poziomu wynagrodzeń z pracodawcami na Zachodzie. Większe szanse powodzenia ma dalsze zmniejszanie poziomu emigracji poprzez poprawianie sytuacji na rodzimym rynku – uważa Maciej Witucki, prezes Work Service.
Żeby powroty rodaków mogły coś zmienić, liczba rąk do pracy musi się solidnie zwiększyć. – Tylko ewentualny powrót kilkuset tysięcy osób byłby zauważalny i odczuwany przez przedsiębiorców. Głównie dlatego, że wzrosłaby presja płacowa, ponieważ imigranci przyzwyczajeni do wysokich zarobków domagaliby się wysokich wynagrodzeń. Pracodawcy musieliby się na to godzić w sytuacji, gdy o pracowników jest już bardzo trudno – mówi prof. Zenon Wiśniewski z UMK w Toruniu.

Na razie lokalne deficyty siły roboczej łatają nam przybysze ze Wschodu. Tylko w ciągu pięciu miesięcy tego roku pracodawcy zgłosili w pośredniakach 735 tys. oświadczeń o zamiarze zatrudnienia Ukraińców. Dzięki tej formie pracy mogą przebywać w Polsce legalnie przez 6 miesięcy w ciągu roku. Blisko jedna trzecia badanych Polaków uważa, że przyciąganie takich pracowników to dobry pomysł, ale aż 30 proc. uważa, że powinniśmy też wyciągać ręce po bezrobotnych, którzy są w UE. Grecja, Hiszpania czy Włochy notują dzisiaj największy odsetek osób bez pracy w Unii.