Już w tym roku nadwyżką w finansach publicznych pochwalą się według Komisji Europejskiej (KE) Niemcy, Czesi, Holendrzy, Cypryjczycy, Maltańczycy, Luksemburczycy i Szwedzi. Kraje te utrzymają ją także w przyszłym roku, wtedy do tej grupy dołączyć ma również Grecja.
Według prognoz rządowych nasz przyszłoroczny budżet będzie miał deficyt odpowiadający 2,7 proc. PKB. Gdy porównamy go z przygotowanym przez Komisję zestawieniem, okaże się, że większą dziurę w finansach publicznych będą miały tylko Rumunia (3,7 proc. PKB) i Francja (3,2 proc. PKB), a porównywalną Hiszpania (2,6 proc. PKB). Z prognoz Brukseli wynika jeszcze jedno: nie tylko coraz bardziej odstajemy od unijnej średniej, ale powoli zaczynają nam odjeżdżać inne kraje Europy Środkowej. A to z nimi najczęściej porównują nas inwestorzy kupujący obligacje czy złotego.

Może jednak nie będzie aż tak źle

Reklama
Cała UE ma w latach 2017–2018 zanotować deficyt w wysokości odpowiednio 1,6 proc. i 1,5 proc. W przypadku strefy euro zaś ma on być w każdym z tych lat o 0,2 pkt proc. niższy. Ekonomiści zwracają uwagę, że rządowa prognoza deficytu może być przesadzona i w rzeczywistości wynik będzie lepszy. Dlaczego? Eksperci są zdania, że przygotowane w Ministerstwie Finansów tegoroczne prognozy deficytu na poziomie 2,4–2,5 proc. PKB są zbyt pesymistyczne i już widać, że będzie on najprawdopodobniej niższy – może się znaleźć nawet w okolicy 2 proc. PKB.
A to dlatego, że sytuacja w budżecie centralnym jest nadspodziewanie dobra, po sierpniu miał on 4,9 mld zł nadwyżki, i prawdopodobnie na koniec roku niedobór w nim wyniesie znacznie mniej niż 40 mld zł (w ustawie budżetowej była mowa o ponad 59 mld zł). A skoro tak, to i w przyszłym roku sytuacja może być lepsza, niż to przewiduje rząd, i deficyt też będzie niższy od 2,7 proc. PKB.
Jednak nawet jeśli stan finansów państwa okaże się lepszy, to na tle Unii Europejskiej prymusem na pewno nie będziemy. Odstajemy coraz mocniej od krajów, które wykorzystują dobrą koniunkturę do podreperowania swoich finansów i przygotowują na wydatki, by stymulować gospodarkę, gdy przyjdzie spowolnienie wzrostu. Wytykają to już niektórzy ekonomiści.

Może Komisja i inwestorzy się nie zmartwią

Analitycy banku BZ WBK w środowym raporcie zwrócili uwagę, że prognoza deficytu na poziomie 2,7 proc. PKB oznacza umiarkowane poluzowanie polityki fiskalnej pomimo szybkiego wzrostu PKB. A pierwotny plan rządu był inny, to w tym roku deficyt miał być stosunkowo wysoki (2,9 proc. PKB), by w przyszłym spaść do 2,5 proc. PKB.
Wydaje się, że dopóki deficyt jest wyraźnie poniżej 3 proc. PKB, nie powinno to martwić inwestorów czy Komisji Europejskiej. Niemniej brak postępu w konsolidacji fiskalnej w okresie wyjątkowo sprzyjającej koniunktury gospodarczej rodzi obawy o to, co stanie się z finansami publicznymi, jeśli nadejdzie cykliczne spowolnienie – uważają eksperci banku.
Według Grzegorza Maliszewskiego z Banku Millennium rząd sporo ryzykuje, zwiększając deficyt w czasie gospodarczego wzrostu, zamiast go zmniejszać. – W czasie gospodarczego spowolnienia czy jakiegoś negatywnego szoku zewnętrznego sytuacja finansów publicznych znacznie się pogorszy – mówi.
Jarosław Janecki, ekonomista Societe Generale, zwraca uwagę na to, że zgodnie z rekomendacjami Komisji deficyt powinien być obniżany o pół punktu procentowego PKB rocznie. – Pytanie, co zrobi KE, gdy – z jednej strony – tegoroczny deficyt jest niższy od planowanego, a przyszłoroczny, zamiast spadać, wzrośnie. To pytanie otwarte – podkreśla Janecki. Jego zdaniem Komisja z dezaprobatą przyjmie łamanie jej zaleceń. Tym bardziej że rząd nieco odpuścił sobie poprawę efektywności wydatków.
W dyskusji na temat kierunku polityki fiskalnej zupełnie się to pomija, Ministerstwo Finansów skupia się na zapewnianiu dodatkowych dochodów państwowej kasie, na reformę wydatków kładzie mniejszy nacisk – uważa Jarosław Janecki. Zwraca uwagę, że resort, pilnując reguły wydatkowej, czyli dopuszczalnego limitu wydatków, na dalszym planie zostawia poprawę ich efektywności.

Może nasze obligacje nie stracą na atrakcyjności

Tym, co nas od lat pozytywnie wyróżniało na tle unijnej "28", był relatywnie niski dług publiczny. W ubiegłym roku wzrósł do 54,4 proc. PKB przy średniej unijnej 83,5 proc. To jeden z powodów, dla których zapowiedź zwiększenia deficytu może ujść rządowi na sucho. Grzegorz Maliszewski podkreśla, że inwestorzy zwracają uwagę raczej na bieżącą kondycję finansów publicznych, a ta zmniejsza presję na wzrost długu.
Na początku kadencji dominowały obawy, że realizacja obietnic PiS będzie bardzo kosztowna i zdestabilizuje finanse, a nic takiego się nie stało. Nadwyżka w budżecie sprawia, że podaż obligacji jest mniejsza, to się przekłada na ich notowania na rynku – mówi ekonomista. Według niego nie należy się spodziewać dużego wzrostu rentowności polskich obligacji, choć powodów, by wyraźnie miały spadać, też nie ma. Polskie papiery tracą jednak na atrakcyjności w porównaniu np. z obligacjami węgierskimi. Różnica, tzw. spread między nimi, jest teraz największa od miesięcy.
Pod względem długu publicznego przestajemy się wyróżniać na tle regionu. Już w 2016 r. niższe od nas zadłużenie mieli Czesi i Słowacy, gorzej radzili sobie za to Węgrzy. Chociaż resort finansów zapowiada, że nasz dług już w tym roku wróci na spadkową ścieżkę, to Bruksela przewiduje, że i tak zostaniemy pod tym względem w tyle za południowymi sąsiadami.
Pod względem długu przestajemy się wyróżniać na tle regionu