W rozmowie z Onet Misiewicz odpowiada także na pytania dotyczące słynnych dyskotek, salutowania mu przez oficerów i stanowisk powierzanych przez Antoniego Macierewicza.
Ja już w areszcie zrozumiałem, że sprawiedliwy wyrok w mojej sprawie może wydać tylko niezawisły, niezależny od polityków sąd. Jeśli taki będzie, to jestem o siebie zupełnie spokojny. Udowodnię swoją niewinność - mówi w pierwszej rozmowie po wyjściu na wolność Bartłomiej Misiewicz.
Z wszystkiego, co wiązało się z moim nazwiskiem, robiono w pewnym momencie aferę i przez ostatnie 4 lata robi się nadal. Naprawdę do dzisiaj jestem pełen podziwu dla dziennikarzy w Polsce - niekoniecznie polskich mediów - jak zmanipulowali kwestie "salutowania Misiewiczowi". I to się już chyba nigdy nie skończy. Aferą jest to, że schudłem w areszcie, że po wyjściu czeka na mnie przyjaciółka, że z kimś się spotykam, że mam na sobie taką, a nie inną koszulkę. I tak w nieskończoność. Nie wierzę, że robicie to państwo za free... - mówi były rzecznik MON.
Zapytany, przez dziennikarza Onet, czy ma żal do swojego środowiska, Misiewicz stwierdza, że niewielu jest dziś odważnych ludzi. - Za to, może się pan znów zdziwi, ale chciałbym bardzo podziękować zespołowi Rzecznika Praw Obywatelskich. Ponadpolitycznie stanął w obronie moich podstawowych praw konstytucyjnych. Słowem: jedni mnie zostawili, a drudzy zobaczyli, co jest grane. Życie - dodaje.
Prokuratura do ostatniego momentu robiła wszystko, aby uniemożliwić mi opuszczenie aresztu, mimo decyzji sądu. Doszło wręcz do bezprecedensowej sytuacji: przez pewien czas stosowano wobec mnie zarówno areszt, jak i poręczenie majątkowe. Mój tata wpłacił wymaganą, decyzją sądu, kaucję 100 tys. zł, a prokurator odmawiał mojego zwolnienia z aresztu. To było niezgodne z prawem. Rzecznik Praw Obywatelskich objął to śledztwo swego rodzaju kuratelą. Zainterweniował. Bez jego pomocy i bez wsparcia moich prawników zapewne nie byłbym dziś na wolności - mówi.
W więzieniu, jak relacjonuje Misiewicz, był izolowany ze względów bezpieczeństwa. Opowiada też, o pierwszych 23 godzinach w areszcie. - Trafiłem do aresztu późnym wieczorem. Pamiętam, że następnego dnia próbowałem jakoś zorganizować sobie dzień. Pobudka była o 6 rano. Dziś sam się z siebie śmieję, ale wtedy wstałem, umyłem się, zjadłem śniadanie i poprosiłem strażników, czy mógłbym wziąć prysznic. Popatrzyli na mnie z uśmiechem i wyjaśnili: „na pańskim oddziale prysznice są w środy i soboty”. Jakoś musiałem to przetrzymać. Wtedy zacząłem pisać dziennik, mam spisany każdy mój dzień - mówi.
Co jadł i dlaczego schudł 25 kg? - Głównie stres i nerwy. Ćwiczyć starałem się rano i wieczorem, ale nie były to jakieś wielkie treningi. Wie pan, dwa prysznice w ciągu tygodnia. Poza tym, dzienne wyżywienie osadzonego w Polsce kosztuje 4 zł. Ja się starałem jeść to, co powszechnie w więzieniu jest nazywane „posiłkami”, ale też nie zawsze dawałem radę. W każdym razie pasztety, miody i dżemy długo nie zagoszczą w moim menu. A pierwsze co zjadłem po wyjściu z aresztu to była jajecznica. Przy czym dobrze się czuję z aktualną wagą, mógłbym nawet zrzucić jeszcze kilka kilo… - opowiada.