"Elina bała się najmniej. Umarła ostatnia. Nie było mnie wtedy przy niej" - mówi zdławionym z bólu głosem 36-letnia Kamisa Dżamaldinow. Czeczenka szukała wówczas pomocy. Ale i tak było już za późno dla 13-letniej Hawy i 10-letniej Sieny. 6-letnia Elina zmarła przytulona do ciał swoich sióstr. Na dodatek w samotności - bo matka, trzymając na rękach 2,5-letniego synka, rozpaczliwie poszukiwała wtedy kogoś, kto pomógłby im wydostać się z piekła.

"Fakt" pisze, że Kamisa już nie płacze. Nie może uronić łzy, bo tak powiedział jej islamski duchowny. "Zadzwonili do mnie z Czeczenii i powiedzieli, że jeśli nie będę płakać, moje dziewczynki będą w raju" - mówi.

Dżamaldinowie chcieli jechać do Szwecji. Tam Hampasha, mąż Kamisy, ma krewnych. Mężczyzna miał się tam przedostać za pomocą legalnej wizy, a Kamisa wraz z dziećmi miała do niego dołączyć, przeprawiając się specjalnym szlakiem, który prowadził również przez Polskę.

Zostawiona w górach


We Lwowie znaleźliśmy przewodników. Trzech Ukraińców, którzy oferowali, że przeprowadzą mnie przez zieloną granicę za 2200 dolarów. Cała przeprawa miała trwać tylko jedną noc, rano mieliśmy bezpiecznie dotrzeć do słowackiej wioski - łamiącym się co chwilę głosem mówi Kamisa.

Wzięłam bochenek chleba, kilka snickersów dla dzieci, butelkę wody i butelkę coli. Kiedy nadszedł wieczór, pożegnałam się z mężem i wsiadłam z Ukraińcami do samochodu. Było już ciemno, kiedy dojechaliśmy gdzieś w okolice granicy. Wysadzili nas na drodze i poszliśmy w góry, w las - Kamisa mówi z trudem.

Mała Eli szła pierwsza, tuż za Ukraińcami. Uśmiechała się i pospieszała wszystkich. Tuż za nią podążała piękna Hawa. Sieda szła z trudem. Była chora i bolały ją nogi. Powiedziałam dziewczynkom, gdzie idziemy. Wiedziały, że idziemy po lepsze życie... - opowiada Kamisa. Całą noc padało i było zimno. Nad ranem doszliśmy do jakiegoś domu w górach. Pomyślałam, że tam coś zjemy i ogrzejemy. Ale Ukraińcy mnie z dziećmi kazali iść do stodoły. Nie wiedziałam, że to dopiero wstęp do okrucieństwa, które moje maleństwa przypłacą życiem.

Rano ruszyliśmy dalej. Przed południem doszliśmy do polskiego słupka granicznego, stał na górze. Na dole było widać tylko mgłę, gęstą jak mleko. I wtedy przewodnicy powiedzieli, że tam na dole jest już Słowacja. Błagałam ich, żeby sprowadzili nas na dół. Mówiłam, że taka była umowa. Nic to nie dało. Powiedzieli, że nie pójdą. Odwrócili się i zniknęli w lesie. Poszliśmy w dół. Na dole nie było żadnej wioski. Oszukali mnie, to przez nich zginęły moje dzieci - mówi cicho Czeczenka.

Weszliśmy na następną górę, za nią na kolejną. Zaczęło się zmierzchać, padało. Przysiedliśmy na jakimś pieńku. To była długa noc. Ale ciągle miałam nadzieję, że wyjdziemy z tego cało - Kamisie łamie się głos.

Rano wstaliśmy i poszliśmy dalej. Znalazłam słupki graniczne. Szliśmy wzdłuż nich i wołaliśmy o pomoc. Modliliśmy się, żeby ktoś nas usłyszał... Wiał wiatr, wciąż lało. Byliśmy sini i opuchnięci z zimna. Nagle zorientowałam się, że nie ma Siedy. Biegiem ruszyliśmy z powrotem. Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczyłam ją. Otworzyła oczy, widziałam, że gaśnie... Wzięłam Siedę na ręce, ale nie mogłam daleko iść. Niosłam jeszcze Emiego - w oczach matki pojawiają się łzy.

Umierały z zimna


Przy 82. słupku, po polskiej stronie była wysoka trawa i paprocie. Skryliśmy się tam przed wichurą. Masowałam dzieciom ręce i nogi, każdemu po kolei. Patrzyłam Siedzie w oczy i modliłam się, żeby przeżyła. Było południe, kiedy Hawa powiedziała: Mamo, Sieda już odeszła. Zamknęłam jej oczy. Moje serce pękło wtedy po raz pierwszy. Ale miałam przecież jeszcze trójkę dzieci, dla nich musiałam być silna. Wołałam o pomoc, ale z mojego gardła wydobywał się już tylko szept. Zmierzchało się, kiedy Hawa chwyciła mnie za rękę i wyszeptała mamo”. To były jej ostatnie słowa.

Przy Hawie i Siedzie przesiedzieliśmy całą noc. Półprzytomna Elina tuliła się do martwych siostrzyczek. Wiedziałam, że jeśli zostanę w tej trawie, stracę i ją. Ale nie mogłam nieść obojga, nie miałam na to siły - Kamisa zaczyna krzyczeć.

Otuliłam małą kurtką. Powiedziałam jej, że idę po pomoc. Żeby poczekała, bo ja zaraz wrócę. Żeby się nie bała. Wzięłam Emiego na ręce i poszłam. Przeszłam może kilkaset metrów. Targały mną straszliwe wyrzuty sumienia. Wiedziałam, że z dwójką nie ujdę, ale serce rwało się do Eli. Znalazłam wodę, napoiłam Emiego. Biegiem wróciłam do Eli. Dałam jej wodę. Z krwawiącym sercem ruszyłam dalej. Tak bardzo chciałam ją mieć przy sobie. Moją małą Eli - opowiada.

Doszłam do 102. słupka, tam zobaczyłam polskiego pogranicznika. Powiedziałam mu, że tam są moje dzieci, żeby biegł ratować Elinkę. Strażnik wezwał posiłki i poszli po nią. Cieszyłam się, że Elinka będzie już niedługo przy mnie. Kilka godzin później dowiedziałam się, że maleńka odeszła, że pomoc przyszła za późno. Serce pękło mi trzeci raz....

























Reklama