Jego życie runęło w ciągu ułamka sekundy. "Na szczęście w momencie ataku zadzwonił dzwonek do drzwi. To przyszła moja pracownica. Dałem jeszcze radę wstać i otworzyć drzwi. To była ostatnia rzecz, jaką zrobiłem. Potem było pogotowie i szpital. Gdyby ona przyszła 15 minut później, już nie wstałbym z tego fotela" - opowiada "Faktowi".

Reklama

Paraliż szedł od czubka palców. "Czułem, że to co robiłem przed chwilą, po 10 minutach jest dla mnie niewykonalne. Traciłem czucie w ręce, potem w nodze. W szpitalu, gdy chciałem ruszyć prawą ręką, musiałem ją podnieść. To samo z nogą" - mówi Bogusław Kaczyński.

A potem było szpitalne łóżko. Obok leżeli inni, po takich samych atakach, niektórzy umierali. "Przywożono ich z domów, z ulicy, widziałem ich śmierć, choć nie chciałem jej widzieć. Wmawiałem sobie, że źle widzę. W takiej sytuacji trzeba jednak mocno wierzyć w to, że będzie się żyć" - mówi.

"Były tam gospodynie domowe, profesorowie uniwersytetu, dziennikarze, naukowcy. Najmłodszy miał 14 lat. Jeden wykształcony profesor, człowiek trzydziestoparoletni, nie wiedział, jak się załatwić. Ktoś nie pamiętał, co znaczy słowo <talerzyk>. Wszystkiego musieli się uczyć od początku, jak niemowlęta. Widziałem ich i namawiałem do wysiłku. Oni nie chcieli. Chcieli tylko umrzeć" - wspomina. On sam ani na moment nie stracił chęci do życia. "Gdy leżałem w łóżku, już przychodził rehabilitant. Na początku nie było rezultatów. Mówiłem sobie, to za wcześnie, muszę jeszcze poczekać. Teraz jest inaczej". "Podnoszę do góry rękę, która była nieruchoma".

Reklama

Gdy pana Bogusława przewieziono na rehabilitację do innego szpitala, był sparaliżowany, ale powiedział: "Stąd wyjdę o własnych siłach". Lekarze i pielęgniarki mówili, że bredzi. Jednak po 9 miesiącach wyszedł, jedynie podpierając się laską - pisze "Fakt".

Ani przez sekundę nie myślał o śmierci. Przez cały czas myślał za to, ile ma jeszcze do zrobienia. Myślał o festiwalu Kiepury, o dwóch zaczętych książkach, o programach telewizyjnych, których nie nagrał. Chciał jak najszybciej wstać i to wszystko pokończyć. Festiwal się odbył. Po sześciu miesiącach od udaru wyszedł na scenę, mimo że lekarze mówili, że to niemożliwe, że to za wcześnie. "Teraz kończę książki. Co prawda sam nie piszę, tylko dyktuję. Rozpocząłem występy w telewizji" - mówi "Faktowi" z dumą.

Wielki bój, jaki wydał śmierci, przynosi efekty. Teraz robi wszystko, by to się nie powtórzyło. Już wie, że nie pasuje do szpitala, że jest człowiekiem, który nie może leżeć bezczynnie i czekać, że musi działać - pisze "Fakt". Wie jednak, że zbyt wiele obowiązków to też nic dobrego."Trzeba znaleźć czas na odpoczynek. Mieć czas, by zobaczyć jak kwitną jabłonie, jak pachnie las w maju. Przyrzekłem sobie, że po wyjściu ze szpitala będę miał czas na jabłonie, na bzy. W tym roku urządzam po raz pierwszy od wielu lat swoje urodziny. Chcę mieć trochę z życia dla siebie".