Dziecko spadło z sześciu metrów. Na szczęście skończyło się tylko na niegroźnym złamaniu nóżki, ale strach pomyśleć, co by było, gdyby zamiast trawnika był beton. - pisze "Fakt".

Radosław Gos z Wodzisławia Śląskiego zapamięta na całe życie niedzielną noc. Tuż przed północą ułożył swoje dwie córeczki - Nikolę i Lilianę do snu i sam pojechał do krewnych po żonę Agnieszkę. Tuż przed wyjściem spojrzał jeszcze, czy obie na pewno śpią i cicho zamknął za sobą drzwi.

Reklama

Tłumaczył sobie, że przecież po żonę miał jechać tylko dwie ulice dalej. Zajęło mu to dziesięć minut. Gdy wracał, zatelefonowała do niego sąsiadka. "Pana córka wypadła z okna" - powiedziała drżącym głosem Katarzyna S.

Okazało się, że Nikola się obudziła, gdy jej tata zamykał drzwi. Podbiegła do okna, otworzyła je i chciała zawołać tatę. Stanęła w oknie, poślizgnęła się na parapecie i spadła z 6 metrów. Na szczęście przy domku rosła trawa. Dziewczynka wstała i poszła po pomoc do sąsiadów - relacjonuje "Fakt".

Reklama

Ci przecierali oczy ze zdumienia. Dziewczynka stała w piżamce, miała bose, ubłocone stópki. Kulała na lewą nóżkę, mówiąc, że ją bardzo boli. Trafiła do szpitala, ale lada dzień zostanie wypisana - cieszy się bulwarówka.

Ojciec dziewczynki ma wyrzuty sumienia. Zdemontował wszystkie klamki z okien, by drugi raz coś takiego się nie przydarzyło. "Niech ta historia będzie przestrogą dla wszystkich, by własnyych dzieci nie spuszczać nawet na moment z oka" - mówi "Faktowi" tata Nikoli.