p

Jadwiga Staniszkis*

Strategie przetrwania w globalnej sieci

Utrata poczucia czasu w nieliniowym, synkretycznym świecie sieci - przy równoczesnym, radykalnym zwiększeniu znaczenia właściwej sekwencji procesowania - to jeden z podstawowych dylematów współczesnego świata. Dramatyczne rozwarcie między różnymi "czasami historycznymi" (stadiami rozwoju) poszczególnych regionów świata a narzucaną przez globalny matrix uniformizacją instytucjonalną (odpowiadającą "czasowi historycznemu" najbardziej rozwiniętych krajów) to wyraz miękkiej, bo nieuciekającej się do stosowania siły, przemocy strukturalnej w świecie instytucji. Odmienność sposobów przeżywania czasu od wieków stanowiła podstawowy wymiar różnicujący cywilizację. Wymiar, dodajmy, ściśle związany z zakodowaną w każdej z nich odmienną koncepcją człowieka. W chrześcijańskiej tradycji cywilizacji zachodniej przyszłość przeżywano jako powrót do przeszłości. Sensem życia miało być odkupienie grzechu pierworodnego i powrót do utraconej niewinności. Powyższą metaforyczną parabolę powiązano z koncepcją człowieka opartą na ontologicznym założeniu partycypacji w Absolucie, co implikowało i przyrodzoną godność osoby ludzkiej, i zdolność poznania przez człowieka wykładni "prawdy egzystencjalnej" w postaci prawa naturalnego. Oświeceniowe przesłanie zakwestionowało wprawdzie ideę Absolutu, ale zastąpiło ją ideą postępu, czyli - zbudowania świata podług zasad przyrodzonego człowiekowi rozumu. Wspólne dla obu wizji pozostało manipulowanie czasem. W wersji religijnej chodziło o podporządkowanie teraźniejszości przyszłemu zbawieniu rozumianemu jako powrót do przeszłości. W pooświeceniowej wersji rewolucyjnej zaś - o uzasadnienie najbardziej nawet opresyjnych form teraźniejszości koniecznością wynikającą z budowania przyszłego królestwa rozumu. Wciąż zaskakująca jest zresztą empiryczna niewywrotność i trwałość tej ostatniej formuły. Z kolei w Rosji uderza podobieństwo przeżywania czasu w kulturze prawosławia i w leninizmie. Antynomiczna zasada przeciwieństw produkujących się nawzajem i dopełniających się do całości wyznaczyła pojmowanie czasu jako procesu, którego cezurami były kolejne, następujące po sobie formuły (idee naczelne) próbujące wyrazić - a więc i rozwiązać - ową antynomię. Skokowe zmiany tej formuły (gdy swoiste rewolucje kulturalne poprzedzały zawsze rewolucje polityczne) były w tej sytuacji nie tylko momentami pozwalającymi przeżyć i zapamiętać tok czasu historycznego, ale dostarczały też uprawomocnienia kolejnym koncepcjom ładu instytucjonalnego. Idea autokracji (w której car mógł wszystko oprócz ograniczenia własnej władzy), putinowska koncepcja suwerennej demokracji (łączącej w jedną, antynomiczną całość instytucje demokratyczne i ich ograniczenie), niemożliwa logicznie konstrukcja kapitalizmu państwowego czasów NEP, próbująca łączyć etatyzm z własnością prywatną jako przeciwieństwem i równocześnie funkcjonalnym dopełnieniem, czy wreszcie euroazjatyzm (powracający wciąż jako formuła próbująca wyrazić tożsamość Rosji w nieusuwalnym napięciu między europejskością a azjatyzmem instytucji i technik władzy) - to przykłady takich właśnie idei naczelnych. Sukces Putina (a właściwie Surkowa, twórcy idei suwerennej demokracji) wynika w znacznym stopniu z powrotu do znanego z historii Rosji sposobu wyrażania antynomicznego charakteru procesu społecznego. Ta zbitka pojęciowa nadająca sens instytucjom i markująca zarazem szczególny "powrót do historii" przywróciła Rosjanom i ciągłość z przeszłością, i wizję przyszłości. Równocześnie trafiła w zakodowaną w świadomości potocznej, a zaczerpniętą z prawosławia, antynomiczną wizję rzeczywistości.

Reklama

Nieprzypadkowo już Stalin zwracał uwagę, że przyczyną sukcesu Lenina wcale nie było uczynienie ideologii religią, lecz umiejętność wymodelowania ideologicznego przesłania tak, by trafiało w założenia ontologiczne i epistemologię prawosławia. Idea dwóch prawd (prawdy empirycznej i prawdy istotnościowej, wyrażanej właśnie przez ową ideę naczelną znoszącą - przez nazwanie - antynomiczny charakter całości) występuje i w prawosławiu, i w leninowskiej wizji komunistycznej awangardy, mającej dostęp do szczególnej wiedzy. Wiedzy - dodajmy - obiektywnej, innej niż oparte na empirii, subiektywne odczucia społeczeństwa. Ontologia przeciwieństw walczących ze sobą i poprzez tę walkę "produkujących się" nawzajem, by wspólnie stworzyć całość, w prawosławiu dotyczyła relacji między dobrem a złem. W leninizmie zaś została przeniesiona na plan społeczny. Bolszewicka argumentacja po rebelii kronsztadzkiej 1918 roku (gdy robotnicy i żołnierze wystąpili przeciwko komunistycznej władzy) wprost odwołała się do takiej właśnie ontologii. Stwierdzono, że robotnicy stawali się proletariatem (czyli podmiotem historycznym) tylko dzięki konfliktowi z kapitalistami. Po likwidacji tych ostatnich ów mechanizm przepoczwarzania zniknął. Robotnicy pozostali robolami, a rolę zastępczego niejako podmiotu historycznego przejęła partia komunistyczna. W tym skrócie wyrażono istotę władzy totalnej zajmującej całą przestrzeń całości, bo pretendującej zarówno do roli ośrodka rządzącego, jak i jedynego, istotnego historycznie podmiotu społecznego. Paradoksalnie - jak pokazywałam w swojej "Ontologii socjalizmu" - owa formuła totalnej władzy uniemożliwiła realną kontrolę! Tragiczność zawarta w prawosławnej wizji człowieka, z jego obowiązkiem przebóstwienia, a równocześnie niemożnością dokonania tego ze względu na uwikłanie w pułapkę prawdy empirycznej (i brak dostępu do prawdy istotnościowej), w leninizmie znalazła obietnicę rozwiązania. Nadzieja na emancypację społeczną poprzez podporządkowanie się awangardzie przenosiła ową tragiczność z poziomu indywidualnego na zbiorowy, redukowała ją i likwidowała jednostkowe poczucie winy. Ów neotradycjonalizm leninizmu czynił go zrozumiałym i zapewniał ciągłość w przeżywaniu czasu: założenia ontologiczne i potoczna epistemologia nie ulegały bowiem zmianie. W kulturach Azji Południowo-Wschodniej czas przeżywano na wiele sposobów. W taoizmie, z jego stawianym przed jednostką imperatywem myślowego dorastania do własnej "takości", czas pojawiał się w dwojaki sposób. Z jednej strony był to czas indywidualnej Drogi, mierzony momentami, kiedy udawało się - w procesie docierania do samorozumienia - najpierw odrzucić kategorię różnicy, a potem zobiektywizować kategorie ról społecznych (syn, żona itd.). Ów indywidualnie przeżywany czas pozostawał niewyrażony, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, istotą drogi było zapominanie siebie wcześniejszego, wyrażonego przez porównanie z innymi. Po drugie, odrzucenie zobiektywizowanych społecznie pojęć uniemożliwiało komunikację. Z drugiej strony obok tego niewyrażonego czasu indywidualnego w taoizmie istotny jest także sztuczny czas rytuału mierzony dramaturgią gier i intryg wyznaczających jego powtarzaną wielokroć dynamikę. Zadaniem rytuału było odegranie roli katalizatora przyspieszającego przebywanie przez jednostki drogi i docieranie do własnej "takości". Uczuciowe zatopienie się w aurze rytuału i rezonowanie z odgrywanymi tam dramatami miało ułatwić jednostkom zapominanie siebie. Problem czasu wraca też w trzeci sposób - i to zarówno w taoizmie, jak i konfucjanizmie. Występujące w obu zalecenie, by poszukując indywidualnego sensu analizować mechanizmy zapewniające harmonię na innych poziomach organizacji wszechświata doprowadziło do konkluzji, że konflikt jest najczęściej wyrazem niedostatków naszej wiedzy, a nie właściwością rzeczywistości. Sądy, na pozór przeciwne, najczęściej dotyczą bowiem innego aspektu, stadium lub poziomu zjawiska. I tu pojawiał się problem czasu: takie podejście wymagało bowiem patrzenia na świat jak na wiązkę rozwijających się w czasie procesów, a nie - zbiór esencjonalnych elementów o stałej tożsamości. Ontologia kultur Azji zajęta analizowaniem "stawania się" a nie "bycia" i traktująca jako realne (bo mające moc stania się przyczyną) nie elementy, lecz całe pola sił wytwarzanych przez relacje, sekwencje oraz występowanie (lub brak) korespondencji, czyni koniecznym stałe myślenie o czasie. Pisanie historii w tej kulturze to głównie dydaktyka. Chodzi o pokazanie - poprzez analizę przypadków - skutków podporządkowania się (lub nierespektowania) metodologii budowania harmonii.

Inna koncepcja osoby (a za tym i odmienna koncepcja czasu) została sformułowana przed wiekami w japońskim buddyzmie zen. Co ciekawe, bardzo podobna koncepcja pojawiła się i dziś, generowana przez nowe technologie dające człowiekowi dostęp do wirtualnych rzeczywistości. Ta koncepcja to niekończące się multiplikowanie siebie, aby spenetrować całą przestrzeń zachowań, do których jesteśmy zdolni. I nie chodzi o przekształcanie siebie, ale o przeskakiwanie do nowej realności z jej wewnętrzną racjonalnością i regułami (tak jak dzieje się to w świecie sieci) i zmienianie się poprzez radykalne podporządkowywanie się owym regułom. W toku tego wędrowania w czasie i przestrzeni niektórzy z nas rozpoznają granice, których nie są skłonni (z powodów etycznych lub estetycznych) przekroczyć, a inni zaskakują siebie, dostrzegając, że takiej granicy właściwie dla nich nie ma. Są tylko odpowiednie (lub nie) okoliczności. I tu - jak w taoizmie - odrzuca się kategorię różnicy. Pozostaje tylko mgliste - bo zawsze oparte na prawdopodobieństwie tylko, a nie na pewności - wyczucie całej przestrzeni. Kamienne ogrody zen w Kioto uczą właśnie takiego znoszenia różnicy i zapominania o dwuwartościowej logice z jej jednoznacznymi tożsamościami. Pokazują, że można być czymś i czymś przeciwnym równocześnie. Kamienne kompozycje wywołują u obserwatora nagły stan skupienia energii i silniejsze przeżycie własnej podmiotowości. A jednocześnie doświadcza się poczucia, że jest się manipulowanym przedmiotem i że to ów kamienny ogród posiada moc sprawczą, jest aktorem, podmiotem właśnie. I że uzyskał swoją władzę nad nami poprzez doskonałość formy jako odpowiednio ułożonej kompozycji kamieni. Wieczne przepoczwarzanie, bycie niesionym przez zmienne profesjonalne narzędzia, języki poszczególnych ogniw sieci i ich wewnętrzne wyznaczniki racjonalności wiąże się z poważnym kryzysem w doświadczaniu czasu. Nieliniowość świata sieci eliminuje liniowe przeżywanie czasu, do jakiego przywykliśmy. I tu pojawiają się dwie strategie "odzyskiwania czasu", w zdeformowany sposób przywołujące zjawiska z przeszłości. Pierwsza strategia to postsekularyzm. W moim rozumieniu tego fenomenu chodzi z jednej strony o nagłe uświadomienie sobie przedpolitycznych (często religijnych) korzeni nastawień i pojęć aktualnie występujących w świecie władzy. Moje odkrycie znaczenia nominalistycznego przełomu z późnego średniowiecza dla dzisiejszego funkcjonowania w strukturach sieci to właśnie taka konstatacja. Jednym z ubocznych skutków jest odkrycie wciąż aktualnej więzi z przeszłością, która wciąż wpływa na teraźniejszość. Z drugiej strony jest to dostrzeżenie na nowo potrzeby etyki, choć już niekoniecznie oznaczające powrót do wiary w jej religijne umocowanie. Chodzi o zasady moralne, tabu potrzebne także do tego, by łamiąc je świadomie, nadać głębię, dramatyzm własnemu multiplikowaniu siebie. By odzyskać utraconą zdolność doświadczania czasu: przed i po grzechu. A także - by przeżyć fenomen sumienia albo bunt. W obu wypadkach trzeba czuć opór norm, a nie bezwolnie dryfować. Wraca więc potrzeba moralności - by pogłębić spektakl własnego przepoczwarzania siebie, by w dramacie zmagania się z tabu rozpoznać granicę przestrzeni (nie tyle możliwości, ale i naszej własnej woli) i w ten sposób dotrzeć w sobie do osoby ludzkiej. Inna stosowana obecnie strategia odzyskiwania czasu to nowa sztuka rytuału. Zapamiętywanie się w grach, imprezach sportowych, przyjmowanie ich rytmu jako własnej osi wyznaczającej przed i po służy odtworzeniu namiastki sensu, liniowości i ekscytacji w chaosie codziennych rutyn - na tyle nieangażujących uczuć i myśli, że nie daje się ich zapamiętać (a co dopiero utkać z nich swojej osobistej historii). W skali zbiorowej też sięga się do nowej sztuki rytuału, ale jest to coraz trudniejsze. Nieliniowość sieciowej regulacji procesów niszczy wspólnie przeżywaną przestrzeń symboli. A indywidualne wędrowanie w wirtualnych przestrzeniach koroduje potrzebę odbudowania takiej przestrzeni. Kruchość i trudna do zakomunikowania innym strategia przywoływania na nowo czasu w postsekularyzmie, a także prostactwo przed i po zbiorowych rytuałów stoją w sprzeczności z rosnącą wagą czasu we współczesnym świecie. Już nie tylko wspomniana na wstępie przemoc strukturalna, ale fakt, że w świecie sieci sekwencja procesowania zastępuje hierarchię (bo określa swobodę manewru kolejnych kroków), wyznaczają rangę rozumienia wagi czasu. Dziś, podobnie jak kiedyś (także w opisanych tu historycznych sytuacjach), manipulowanie czasem (i sposobami jego przeżywania) staje się bowiem narzędziem władzy.

Utrata poczucia czasu w nieliniowym, synkretycznym świecie sieci - przy równoczesnym, radykalnym zwiększeniu znaczenia właściwej sekwencji procesowania - to jeden z podstawowych dylematów współczesnego świata. Dramatyczne rozwarcie między różnymi "czasami historycznymi" (stadiami rozwoju) poszczególnych regionów świata a narzucaną przez globalny matrix uniformizacją instytucjonalną (odpowiadającą "czasowi historycznemu" najbardziej rozwiniętych krajów) to wyraz miękkiej, bo nieuciekającej się do stosowania siły, przemocy strukturalnej w świecie instytucji. Odmienność sposobów przeżywania czasu od wieków stanowiła podstawowy wymiar różnicujący cywilizację. Wymiar, dodajmy, ściśle związany z zakodowaną w każdej z nich odmienną koncepcją człowieka. W chrześcijańskiej tradycji cywilizacji zachodniej przyszłość przeżywano jako powrót do przeszłości. Sensem życia miało być odkupienie grzechu pierworodnego i powrót do utraconej niewinności. Powyższą metaforyczną parabolę powiązano z koncepcją człowieka opartą na ontologicznym założeniu partycypacji w Absolucie, co implikowało i przyrodzoną godność osoby ludzkiej, i zdolność poznania przez człowieka wykładni "prawdy egzystencjalnej" w postaci prawa naturalnego. Oświeceniowe przesłanie zakwestionowało wprawdzie ideę Absolutu, ale zastąpiło ją ideą postępu, czyli - zbudowania świata podług zasad przyrodzonego człowiekowi rozumu. Wspólne dla obu wizji pozostało manipulowanie czasem. W wersji religijnej chodziło o podporządkowanie teraźniejszości przyszłemu zbawieniu rozumianemu jako powrót do przeszłości. W pooświeceniowej wersji rewolucyjnej zaś - o uzasadnienie najbardziej nawet opresyjnych form teraźniejszości koniecznością wynikającą z budowania przyszłego królestwa rozumu. Wciąż zaskakująca jest zresztą empiryczna niewywrotność i trwałość tej ostatniej formuły. Z kolei w Rosji uderza podobieństwo przeżywania czasu w kulturze prawosławia i w leninizmie. Antynomiczna zasada przeciwieństw produkujących się nawzajem i dopełniających się do całości wyznaczyła pojmowanie czasu jako procesu, którego cezurami były kolejne, następujące po sobie formuły (idee naczelne) próbujące wyrazić - a więc i rozwiązać - ową antynomię. Skokowe zmiany tej formuły (gdy swoiste rewolucje kulturalne poprzedzały zawsze rewolucje polityczne) były w tej sytuacji nie tylko momentami pozwalającymi przeżyć i zapamiętać tok czasu historycznego, ale dostarczały też uprawomocnienia kolejnym koncepcjom ładu instytucjonalnego. Idea autokracji (w której car mógł wszystko oprócz ograniczenia własnej władzy), putinowska koncepcja suwerennej demokracji (łączącej w jedną, antynomiczną całość instytucje demokratyczne i ich ograniczenie), niemożliwa logicznie konstrukcja kapitalizmu państwowego czasów NEP, próbująca łączyć etatyzm z własnością prywatną jako przeciwieństwem i równocześnie funkcjonalnym dopełnieniem, czy wreszcie euroazjatyzm (powracający wciąż jako formuła próbująca wyrazić tożsamość Rosji w nieusuwalnym napięciu między europejskością a azjatyzmem instytucji i technik władzy) - to przykłady takich właśnie idei naczelnych. Sukces Putina (a właściwie Surkowa, twórcy idei suwerennej demokracji) wynika w znacznym stopniu z powrotu do znanego z historii Rosji sposobu wyrażania antynomicznego charakteru procesu społecznego. Ta zbitka pojęciowa nadająca sens instytucjom i markująca zarazem szczególny "powrót do historii" przywróciła Rosjanom i ciągłość z przeszłością, i wizję przyszłości. Równocześnie trafiła w zakodowaną w świadomości potocznej, a zaczerpniętą z prawosławia, antynomiczną wizję rzeczywistości.

Reklama

Nieprzypadkowo już Stalin zwracał uwagę, że przyczyną sukcesu Lenina wcale nie było uczynienie ideologii religią, lecz umiejętność wymodelowania ideologicznego przesłania tak, by trafiało w założenia ontologiczne i epistemologię prawosławia. Idea dwóch prawd (prawdy empirycznej i prawdy istotnościowej, wyrażanej właśnie przez ową ideę naczelną znoszącą - przez nazwanie - antynomiczny charakter całości) występuje i w prawosławiu, i w leninowskiej wizji komunistycznej awangardy, mającej dostęp do szczególnej wiedzy. Wiedzy - dodajmy - obiektywnej, innej niż oparte na empirii, subiektywne odczucia społeczeństwa. Ontologia przeciwieństw walczących ze sobą i poprzez tę walkę "produkujących się" nawzajem, by wspólnie stworzyć całość, w prawosławiu dotyczyła relacji między dobrem a złem. W leninizmie zaś została przeniesiona na plan społeczny. Bolszewicka argumentacja po rebelii kronsztadzkiej 1918 roku (gdy robotnicy i żołnierze wystąpili przeciwko komunistycznej władzy) wprost odwołała się do takiej właśnie ontologii. Stwierdzono, że robotnicy stawali się proletariatem (czyli podmiotem historycznym) tylko dzięki konfliktowi z kapitalistami. Po likwidacji tych ostatnich ów mechanizm przepoczwarzania zniknął. Robotnicy pozostali robolami, a rolę zastępczego niejako podmiotu historycznego przejęła partia komunistyczna. W tym skrócie wyrażono istotę władzy totalnej zajmującej całą przestrzeń całości, bo pretendującej zarówno do roli ośrodka rządzącego, jak i jedynego, istotnego historycznie podmiotu społecznego. Paradoksalnie - jak pokazywałam w swojej "Ontologii socjalizmu" - owa formuła totalnej władzy uniemożliwiła realną kontrolę! Tragiczność zawarta w prawosławnej wizji człowieka, z jego obowiązkiem przebóstwienia, a równocześnie niemożnością dokonania tego ze względu na uwikłanie w pułapkę prawdy empirycznej (i brak dostępu do prawdy istotnościowej), w leninizmie znalazła obietnicę rozwiązania. Nadzieja na emancypację społeczną poprzez podporządkowanie się awangardzie przenosiła ową tragiczność z poziomu indywidualnego na zbiorowy, redukowała ją i likwidowała jednostkowe poczucie winy. Ów neotradycjonalizm leninizmu czynił go zrozumiałym i zapewniał ciągłość w przeżywaniu czasu: założenia ontologiczne i potoczna epistemologia nie ulegały bowiem zmianie. W kulturach Azji Południowo-Wschodniej czas przeżywano na wiele sposobów. W taoizmie, z jego stawianym przed jednostką imperatywem myślowego dorastania do własnej "takości", czas pojawiał się w dwojaki sposób. Z jednej strony był to czas indywidualnej Drogi, mierzony momentami, kiedy udawało się - w procesie docierania do samorozumienia - najpierw odrzucić kategorię różnicy, a potem zobiektywizować kategorie ról społecznych (syn, żona itd.). Ów indywidualnie przeżywany czas pozostawał niewyrażony, i to z dwóch powodów. Po pierwsze, istotą drogi było zapominanie siebie wcześniejszego, wyrażonego przez porównanie z innymi. Po drugie, odrzucenie zobiektywizowanych społecznie pojęć uniemożliwiało komunikację. Z drugiej strony obok tego niewyrażonego czasu indywidualnego w taoizmie istotny jest także sztuczny czas rytuału mierzony dramaturgią gier i intryg wyznaczających jego powtarzaną wielokroć dynamikę. Zadaniem rytuału było odegranie roli katalizatora przyspieszającego przebywanie przez jednostki drogi i docieranie do własnej "takości". Uczuciowe zatopienie się w aurze rytuału i rezonowanie z odgrywanymi tam dramatami miało ułatwić jednostkom zapominanie siebie. Problem czasu wraca też w trzeci sposób - i to zarówno w taoizmie, jak i konfucjanizmie. Występujące w obu zalecenie, by poszukując indywidualnego sensu analizować mechanizmy zapewniające harmonię na innych poziomach organizacji wszechświata doprowadziło do konkluzji, że konflikt jest najczęściej wyrazem niedostatków naszej wiedzy, a nie właściwością rzeczywistości. Sądy, na pozór przeciwne, najczęściej dotyczą bowiem innego aspektu, stadium lub poziomu zjawiska. I tu pojawiał się problem czasu: takie podejście wymagało bowiem patrzenia na świat jak na wiązkę rozwijających się w czasie procesów, a nie - zbiór esencjonalnych elementów o stałej tożsamości. Ontologia kultur Azji zajęta analizowaniem "stawania się" a nie "bycia" i traktująca jako realne (bo mające moc stania się przyczyną) nie elementy, lecz całe pola sił wytwarzanych przez relacje, sekwencje oraz występowanie (lub brak) korespondencji, czyni koniecznym stałe myślenie o czasie. Pisanie historii w tej kulturze to głównie dydaktyka. Chodzi o pokazanie - poprzez analizę przypadków - skutków podporządkowania się (lub nierespektowania) metodologii budowania harmonii.

Inna koncepcja osoby (a za tym i odmienna koncepcja czasu) została sformułowana przed wiekami w japońskim buddyzmie zen. Co ciekawe, bardzo podobna koncepcja pojawiła się i dziś, generowana przez nowe technologie dające człowiekowi dostęp do wirtualnych rzeczywistości. Ta koncepcja to niekończące się multiplikowanie siebie, aby spenetrować całą przestrzeń zachowań, do których jesteśmy zdolni. I nie chodzi o przekształcanie siebie, ale o przeskakiwanie do nowej realności z jej wewnętrzną racjonalnością i regułami (tak jak dzieje się to w świecie sieci) i zmienianie się poprzez radykalne podporządkowywanie się owym regułom. W toku tego wędrowania w czasie i przestrzeni niektórzy z nas rozpoznają granice, których nie są skłonni (z powodów etycznych lub estetycznych) przekroczyć, a inni zaskakują siebie, dostrzegając, że takiej granicy właściwie dla nich nie ma. Są tylko odpowiednie (lub nie) okoliczności. I tu - jak w taoizmie - odrzuca się kategorię różnicy. Pozostaje tylko mgliste - bo zawsze oparte na prawdopodobieństwie tylko, a nie na pewności - wyczucie całej przestrzeni. Kamienne ogrody zen w Kioto uczą właśnie takiego znoszenia różnicy i zapominania o dwuwartościowej logice z jej jednoznacznymi tożsamościami. Pokazują, że można być czymś i czymś przeciwnym równocześnie. Kamienne kompozycje wywołują u obserwatora nagły stan skupienia energii i silniejsze przeżycie własnej podmiotowości. A jednocześnie doświadcza się poczucia, że jest się manipulowanym przedmiotem i że to ów kamienny ogród posiada moc sprawczą, jest aktorem, podmiotem właśnie. I że uzyskał swoją władzę nad nami poprzez doskonałość formy jako odpowiednio ułożonej kompozycji kamieni. Wieczne przepoczwarzanie, bycie niesionym przez zmienne profesjonalne narzędzia, języki poszczególnych ogniw sieci i ich wewnętrzne wyznaczniki racjonalności wiąże się z poważnym kryzysem w doświadczaniu czasu. Nieliniowość świata sieci eliminuje liniowe przeżywanie czasu, do jakiego przywykliśmy. I tu pojawiają się dwie strategie "odzyskiwania czasu", w zdeformowany sposób przywołujące zjawiska z przeszłości. Pierwsza strategia to postsekularyzm. W moim rozumieniu tego fenomenu chodzi z jednej strony o nagłe uświadomienie sobie przedpolitycznych (często religijnych) korzeni nastawień i pojęć aktualnie występujących w świecie władzy. Moje odkrycie znaczenia nominalistycznego przełomu z późnego średniowiecza dla dzisiejszego funkcjonowania w strukturach sieci to właśnie taka konstatacja. Jednym z ubocznych skutków jest odkrycie wciąż aktualnej więzi z przeszłością, która wciąż wpływa na teraźniejszość. Z drugiej strony jest to dostrzeżenie na nowo potrzeby etyki, choć już niekoniecznie oznaczające powrót do wiary w jej religijne umocowanie. Chodzi o zasady moralne, tabu potrzebne także do tego, by łamiąc je świadomie, nadać głębię, dramatyzm własnemu multiplikowaniu siebie. By odzyskać utraconą zdolność doświadczania czasu: przed i po grzechu. A także - by przeżyć fenomen sumienia albo bunt. W obu wypadkach trzeba czuć opór norm, a nie bezwolnie dryfować. Wraca więc potrzeba moralności - by pogłębić spektakl własnego przepoczwarzania siebie, by w dramacie zmagania się z tabu rozpoznać granicę przestrzeni (nie tyle możliwości, ale i naszej własnej woli) i w ten sposób dotrzeć w sobie do osoby ludzkiej. Inna stosowana obecnie strategia odzyskiwania czasu to nowa sztuka rytuału. Zapamiętywanie się w grach, imprezach sportowych, przyjmowanie ich rytmu jako własnej osi wyznaczającej przed i po służy odtworzeniu namiastki sensu, liniowości i ekscytacji w chaosie codziennych rutyn - na tyle nieangażujących uczuć i myśli, że nie daje się ich zapamiętać (a co dopiero utkać z nich swojej osobistej historii). W skali zbiorowej też sięga się do nowej sztuki rytuału, ale jest to coraz trudniejsze. Nieliniowość sieciowej regulacji procesów niszczy wspólnie przeżywaną przestrzeń symboli. A indywidualne wędrowanie w wirtualnych przestrzeniach koroduje potrzebę odbudowania takiej przestrzeni. Kruchość i trudna do zakomunikowania innym strategia przywoływania na nowo czasu w postsekularyzmie, a także prostactwo przed i po zbiorowych rytuałów stoją w sprzeczności z rosnącą wagą czasu we współczesnym świecie. Już nie tylko wspomniana na wstępie przemoc strukturalna, ale fakt, że w świecie sieci sekwencja procesowania zastępuje hierarchię (bo określa swobodę manewru kolejnych kroków), wyznaczają rangę rozumienia wagi czasu. Dziś, podobnie jak kiedyś (także w opisanych tu historycznych sytuacjach), manipulowanie czasem (i sposobami jego przeżywania) staje się bowiem narzędziem władzy.

Jadwiga Staniszkis,

p

*Jadwiga Staniszkis, ur. 1942, socjolog, publicystka, jedna z najbardziej znanych polskich badaczy społecznych. Pracuje w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, Instytucie Studiów Politycznych PAN oraz w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu. Zajmuje się m.in. socjologią organizacji, socjologią polityki i kultury. W marcu 1968 roku została uwięziona za udział w protestach studenckich i usunięta z uniwersytetu. W trakcie wydarzeń Sierpnia '80 roku doradzała Międzyzakładowemu Komitetowi Strajkowemu w Stoczni Gdańskiej. Jej najważniejsze prace to: "Ontologia socjalizmu" (1988), "Władza globalizacji" (2003) oraz "O władzy i bezsilności" (2006). Ostatnio wydała autobiograficzną książkę "Ja. Próba rekonstrukcji" (2008). W "Europie" nr 193 z 15 grudnia opublikowaliśmy jej głos w ankiecie "Czy lewicowa inteligencja przetrwa".