Wiadomość wysłana przez Pocztę Polską została udostępniona w serwisie Twitter przez kilku wójtów i burmistrzów oraz część polityków Koalicji Obywatelskiej.

Reklama

Wiadomo, że Poczta Polska będzie potrzebowała danych o Polakach. Wiadomo też, że jednostki samorządu terytorialnego powinny je co do zasady, zgodnie z przepisami Kodeksu wyborczego, udostępnić (choć obecnie brakuje jednoznacznej podstawy prawnej, by dane udostępnić akurat Poczcie Polskiej, która przecież nigdy nie odpowiadała za przeprowadzenie wyborów). Tu więc kłopotu nie ma. Ale sposób udostępniania danych, który wskazał państwowy operator, woła o pomstę do nieba.

Nie trzeba bowiem być fachowcem, by wiedzieć, jak daleko absurdalny to pomysł, by wysyłać informacje o obywatelach w plikach txt niezabezpieczonych hasłem na jeden wskazany przez Pocztę adres. W szczególności, gdy pod żądaniem przekazania danych nikt się nie podpisał, lecz widnieje jedynie podpis "Poczta Polska".

Ryzyko wycieku danych osobowych jest w tym przypadku gigantyczne. I ciężko będzie zweryfikować, czy doszło do niego jeszcze na poziomie urzędu gminy, czy już po stronie operatora pocztowego. Zresztą, jestem przekonany, że w państwowej spółce pracują sami godni zaufania ludzie. Ale czy naprawdę właściwe jest to, by jedna osoba, dzięki dostępowi do służbowej skrzynki pocztowej, miała dostęp do danych o milionach Polaków? A co jeśli okaże się nie tyle oszustem, co najzwyczajniej w świecie nieudolna?

Gdy więc ktoś niebawem weźmie kredyt, o którym nic nie wie, powinien w pierwszej kolejności iść na pocztę i się uprzejmie zapytać: "przepraszam bardzo, czy całkowitym przypadkiem nie wyciekły ostatnio moje dane osobowe?".

Smaczku całej sprawie nadaje fakt, że prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych, Jan Nowak (do niedawna polityk Prawa i Sprawiedliwości), ocenił kilka dni temu nowe przepisy wyborcze. I stwierdził, że w zakresie ochrony danych osobowych "nie zgłasza do nich uwag".

Cała sytuacja wygląda tak kuriozalnie, że aż nieprawdopodobnie. Dlatego – mimo że trudno przypuszczać, by kilku samorządowców niezależnie od siebie zmówiło się, żeby wypuścić kłamstwo na temat Poczty Polskiej – postanowiłem zweryfikować informacje u źródła. Zadzwoniłem więc do biura prasowego państwowego operatora z prostym pytaniem: czy państwo wysłali wiadomość z żądaniem udostępniania danych oraz jeśli tak – dlaczego? Dowiedziałem się jednak jedynie tego, że biuro prasowe Poczty Polskiej nie odpowiada na pytania zadane drogą telefoniczną (po co w takim razie podaje do siebie numer?). Cóż, pozostaje mi wysłać do nich list. Obym tylko nie znalazł się w grupie nieszczęśliwców, których przesyłka zaginęła. Bądź co bądź, w 2018 r. obywatele złożyli reklamacje od usług Poczty ponad 1,3 miliona razy.