"Test wstępny przed pierwszą klasą, test trzecioklasistów, potem na rozpoczęcie i zakończenie czwartej oraz piątej klasy, wreszcie sprawdzian kompetencji w szóstej klasie poprzedzony czterema egzaminami próbnymi" - wymienia tylko najważniejsze egzaminy Bożena Rulak, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 3 w Płocku.

Reklama

Cezary Urban, dyrektor elitarnego liceum w Szczecinie, broniąc idei testów, bo pokazują słabe i mocne strony ucznia, poza tym są powszechnie stosowane na świecie, zwraca jednak uwagę, że w Polsce trzeba popracować nad ich jakością. "Zarówno pod kątem ich układania, ale także i oceniania" - podkreśla.

Problemem jest też to, że wokół testów narosła swego rodzaju obsesja przygotowań. "Nauczycielom zależy, by uczniowie dobrze na nich wypadli, więc starają się swoich podopiecznych jak najlepiej przygotować" - tłumaczy Bożena Rulak. Jak? Oczywiście przerabiając testy z poprzednich lat. Ich sprzedaż to intratny biznes. Wydawnictwa na masową skalę produkują zestawy, które można kupić w każdej księgarni, a nawet w kiosku. Eksperci alarmują jednak, że w tej szaleńczej pogoni za wynikami ani szkoły, ani rodzice nie zauważają postępującego ogłupienia polskich uczniów.

p

KATARZYNA ŚWIERCZYŃSKA: Czy nie lepiej byłoby zrezygnować z testów?
KRZYSZTOF KONARZEWSKI*: Nie, od testów nie ma odwrotu. Sprawdzanie wiedzy uczniów jest potrzebne, bo dzięki temu możemy wykrywać słabe strony systemu edukacji. Tyle tylko, że te egzaminy powinny być niewidoczne, przezroczyste. Bo dopiero wtedy nauczyciele uczyliby dzieci zgodnie z własnymi programami, a nie - tak jak teraz - przygotowywali do tego, by dobrze pisały testy.

Co to znaczy niewidzialny egzamin?
Wystarczy, że test będzie nieprzewidywalny i zaskakujący. Każdego roku inny, bez powielania tego samego schematu. To spowoduje, że już po kilku latach nauczyciele sami dojdą do wniosku, że nie ma sensu trenować dzieci, każąc im rozwiązywać testy z poprzednich lat.

Ale dla ucznia taka perspektywa może być dość przerażająca. Przecież stres związany z nieprzewidywalnym egzaminem będzie jeszcze większy niż teraz.
To cena, jaką naprawdę warto zapłacić. Nieprzewidywalność jest wpisana w ideę oceniania zewnętrznego, tylko my w Polsce wywróciliśmy tę zasadę do góry nogami. Teraz, po latach funkcjonowania tego systemu, musimy być wreszcie mądrzejsi i zacząć minimalizować straty, jakie wyrządziliśmy naszym dzieciom. Najważniejsze jest osiągnięcie równowagi między dwoma funkcjonującymi systemami oceniania: wewnętrznym, a więc ocenami, jakie nauczyciele wystawiają swoim uczniom i tym zewnętrznym, czyli testami.

Reklama

Na czym miałaby polegać taka równowaga?
W modelu idealnym nauczyciele całościowo i humanistycznie realizują własne programy nauczania i zupełnie nie interesują się testami. Nie wystawiają uczniom ocen za rozwiązanie kolejnego testu przygotowującego do egzaminu zewnętrznego, tylko poddają próbom uczniowskie zrozumienie tego, czego sami ich nauczali. Ta ocena jest w jakimś stopniu intuicyjna, nauczyciel bowiem może oceniać nie tylko samą odpowiedź, ale i jej pewność, styl, a nawet to, ile pracy włożył uczeń w przygotowanie się do niej. Zupełnie czym innym jest test zewnętrzny - ten bada poziom integracji wiedzy zdobytej w szkole, ale również poza nią. Sprawdza, jak uczeń wykorzystuje różne informacje do rozwiązywania problemów.

A obecne testy tego nie robią?
Nie bardzo. Nowoczesny test, egzamin zewnętrzny, powinien być budowany tak, jak psychologowie budują swoje testy inteligencji ogólnej. A więc powinien sprawdzać nie tyle zasób wiedzy, ile integralność i funkcjonalność wiedzy, jaką posiada uczeń.

*Profesor KRZYSZTOF KONARZEWSKI, socjolog i psycholog społeczny z Instytutu Psychologii PAN, robił badania nad stosowaniem testów szkolnych