Jacek Kurski pytany o relacje z bratem Jarosławem, który jest pierwszym zastępcą redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", stwierdza, że "to, co robi jego brat, weszło już w fazę szaleństwa".

Reklama

To już pełne zatracenie różnicy między dziennikarstwem a rolą egzaltowanego polityka opozycji totalnej i wiecowością. Co więcej, to rola, w której mój brat ponosi same klęski. Może on uważa, że te klęski wyrastają z tego, że istnieje TVP, którą kierowałem ja? W każdym razie zaczął walczyć ze mną już osobiście, posuwając się do działań, które przekroczyły wszelkie dopuszczalne granice, po których zostaje już tylko spalona ziemia – mówi w rozmowie z tygodnikiem Sieci.

Dodaje przy tym, że jest gotowy do podjęcia rozmów z bratem.

Mama na to wszystko patrzy zrozpaczona z nieba. Mogę tylko apelować do Jarka, żeby pomyślał o Mamie. Bo Mama jednak wskazała, że to moja droga jest jej bliska. Gdy odchodziła, powiedziała, że to ja mam wziąć oryginalny sygnet rodu Modzelewskich, a Jarek może dorobić kopię, choć to brat dużo bardziej celebrował tradycje szlacheckie, szable, ryngrafy i herby, częściej jeździł do rodzinnych Koszyłowiec na Podole − mówi.

Reklama

W rozmowie z tygodnikiem Sieci komentuje także sprawę artykułu, który pojawił się tydzień temu na łamach "Gazety Wyborczej" i który opisuje sprawę jego syna oraz kobiety, którą ten miał molestować seksualnie w dzieciństwie.

To tekst napisany przez hochsztaplera dziennikarstwa, którego książka po skandalu z kłamstwami poszła na przemiał. Tekst, który daje wiarę konfabulacjom kłócącym się z ustaleniami śledztwa – uważa Kurski.

W rozmowie z tygodnikiem członek zarządu TVP odnosi się również do swojego ponownego ślubu kościelnego, który odbył się po unieważnieniu jego pierwszego małżeństwa trwającego ponad 24 lata. Jego zdaniem hejt w tej sprawie jest bardzo przykry a ludzie, którzy to robią "zachowują się tak, jakby nie mieli swojego własnego życia".

To po pierwsze. A po drugie, coś jest w tezie, którą wypowiedział jeden z moich przyjaciół, iż pewna część tej krytyki zawiera w sobie taką oto cichą sugestię: "My też byśmy chcieli się rozwieść, zbudować wszystko na nowo, ale tego nie robimy i dlatego jesteśmy lepsi" - mówi.

Reklama

Kurski tłumaczy, że drugi ślub był i dla niego, i jego żony ważnym przeżyciem duchowym a ci, którzy krytykują "sami często żyją w konkubinatach, zdradzają swoich współmałżonków i nie potrafią ułożyć sobie życia".

To ludzie nieszczęśliwi i samotni, którzy albo nie wierzą w miłość, albo jej nie spotkali. I po prostu zazdroszczą. To jęk zawiści - ocenia.

Kurski mówi o tym, że procedura unieważnienia poprzednich związków trwała od 2016 roku i była skomplikowana oraz bolesna.

Poza tym diecezja, której trybunał orzekał w tej sprawie, ma najniższy w kraju odsetek zgód na unieważnienie. Zostaliśmy potraktowani tak jak wszyscy, którzy pragną sakramentalnego małżeństwa i chcą usunąć przeszkody na drodze do powiedzenia sobie "tak" w obliczu Boga - mówi Kurski.

Fakt, że ślub odbył się w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach tłumaczy tym, że dla niego i jego żony to bardzo ważne miejsce.

Już trzy lata temu odkryliśmy dla siebie fenomen Koronki do Miłosierdzia Bożego, od wielu miesięcy staramy się odmawiać wspólnie tę modlitwę w ciągu dnia, średnio cztery-pięć razy w tygodniu, zdzwaniając się specjalnie w tym celu. I także dlatego wprowadziłem profesjonalną transmisję tej ważnej chwili do TVP3 - opisał.

Zaznaczył, że na ślub zaproszonych zostało tylko 55 osób, nie było po nim żadnej hucznej zabawy i nie była to też żadna "ustawka" z tabloidami, choć media informowały o tym wydarzeniu już kilka dni wcześniej. Dodał, że próbował zaprosić na uroczystość swojego brata Jarosława, ale ten nie odbierał telefonu.

Ślub Jacka Kurskiego i jego żony Joanny odbył się 18 lipca. Uczestniczyli w nim m.in. Jarosław Kaczyński oraz politycy PiS, a także dziennikarze TVP - Danuta Holecka i Michał Adamczyk. Po uroczystości para młoda wraz z prezesem partii rządzącej udała się na Wawel, by złożyć kwiaty na grobie Lecha i Marii Kaczyńskich. Ceremonia była mocno krytykowana w mediach m.in. przez księdza Isakowicza-Zaleskiego.