p
Roman Szporluk
Koniec rosyjskiego imperium?
Konflikt rosyjsko-gruziński jest przede wszystkim kolejnym dowodem na to, że postradziecka Rosja do dzisiaj nie odpowiedziała sobie na pytanie o własną tożsamość - o to, czym jest Rosja jako taka, i co to jest "Rosja właściwa" w odróżnieniu od terenów, które rosyjskimi nie są.
Podobny problem stał się udziałem wielu państw, jednak większość z nich już dawno znalazła skuteczne rozwiązania. Weźmy jako przykład Wielką Brytanię. Choć królestwo to bardzo dynamicznie podporządkowywało sobie kolejne terytoria, zawsze było oczywiste, że New Delhi czy Bombaj nie są "taką samą Brytanią", jak Londyn czy Edynburg. Podobny stosunek do swoich kolonii przejawiały inne kraje europejskie: Algieria i Maroko nigdy nie były południowymi prowincjami Francji, zaś Kongo nie stało się częścią Belgii na równi z Flandrią i Walonią.
Historia rosyjskich podbojów jest zupełnie inna. Początkowy rozrost terytorialny Księstwa Moskiewskiego można było traktować jako proces ponownego jednoczenia dawnych ziem Rusi Kijowskiej. Wkrótce potem Rosja rozszerzyła swoje wpływy daleko poza historyczne granice księstwa. Kiedy Rosjanie parli coraz dalej na wschód, nigdy nie było do końca jasne, gdzie się kończy "Rosja właściwa", a zaczyna imperium. Fundamentalna tragedia rosyjskiej historii polega na tym, że Rosjanie nigdy takiego rozdziału nie dokonali. Także dziś zawirowania w rosyjskiej polityce wynikają z ciągłej niemożliwości odróżnienia, czym jest owa "Rosja właściwa", a czym tereny jedynie przynależące do Federacji Rosyjskiej. Rosja wciąż nie zna odpowiedzi na pytanie, czy Daleki Wschód - nie mówiąc już o obecnym Tatarstanie - jest taką samą Rosją jak okolice Moskwy czy Riazania.
Nonsensowny konflikt w Gruzji jest niczym innym jak kolejną rozpaczliwą próbą uniknięcia odpowiedzi na to pytanie. Lepiej wojować z Gruzinami, niż myśleć o poważnych problemach wewnętrznych - o tym, że ludność Chin jest dziś niemal dziesięciokrotnie liczniejsza od rosyjskiej, że już niedługo konieczna może stać się zmiana obecnej granicy między tymi dwoma państwami na Dalekim Wschodzie. Albo o tym, że tożsamość 20 milionów rosyjskich muzułmanów wyznacza w pierwszym rzędzie ich religia, a nie rosyjskie obywatelstwo.
Rzeczywistym wyzwaniem dla rosyjskich elit jest wypracowanie takiej formuły współżycia narodów Federacji Rosyjskiej, by uznawały one ten kraj za swoją ojczyznę w równym stopniu jak etniczni Rosjanie. I nie chodzi tu o zwiększenie autonomii rosyjskich republik. Przed dalszym kryzysem może uchronić Rosję jedynie demokratyzacja kraju, stworzenie społeczeństwa obywatelskiego oraz świeckiej koncepcji obywatelstwa - tak by wszystkie grupy etniczne i religijne mogły być Rosjanami (podobnie jak wszyscy obywatele USA mogą być Amerykanami), niezależnie od tego, czy chodzą do kościoła, cerkwi, meczetu czy synagogi.
Oczywiście można budować narodową jedność wokół potęgi władzy autorytarnej. Tego w Rosji próbowano już wielokrotnie. Także dziś Rosjanie muszą wybrać: czy wolą wzbudzać strach wśród innych państw kosztem zniewolenia we własnym kraju, czy też preferują wolność nawet w zamian za utratę pewnych "sfer wpływów". Czy lepiej być imperium, którego inni się boją, czy demokracją, w której jest się wolnym obywatelem?
Rosyjskie społeczeństwo od dawna podzielone jest na dwie sfery, które nazwałem "obrońcami imperium" oraz "budowniczymi społeczeństwa". W 1991 roku byłem przekonany o ostatecznym zwycięstwie tej drugiej grupy, dziś widzę, jak wielka to była pomyłka. Rosjanie nigdy nie uznali granic Federacji Rosyjskiej jako granic "Rosji właściwej", a konflikt na Kukazie jest tego kolejnym dowodem.
Czym zakończy się obecna ofensywa "obrońców imperium"? Jedno wydaje się pewne: konflikt w Gruzji, nawet jeśli po nim nastąpią kolejne akty agresji, nie przywróci sytuacji sprzed rozpadu ZSRR. Świat nie jest i nie będzie już dwubiegunowy, a Rosja nie może udawać, że jest Związkiem Radzieckim. Nie oznacza to jednak, że wszelkie analogie pomiędzy tymi krajami są pozbawione sensu. Tak jak Afganistan przyczynił się do upadku ZSRR, tak Gruzja może być początkiem końca postradzieckiej Rosji nastawionej na odbudowę imperium.
not. Łukasz Pawłowski
p
Déja` vu
Alain Besancon
Zawsze jest tak samo. Rosja przez długi czas przygotowuje sobie teren poprzez kampanię propagandową. Obwieszcza, że się demokratyzuje, że zmierza milowymi krokami w kierunku państwa prawa. Rozwija się pełną parą i jest terenem inwestycji dla zachodnich przedsiębiorstw. Okazja nie do przepuszczenia! Pojawiają się liberałowie, zwolennicy Zachodu, technokraci, pragmatyści, orędownicy pokoju, okcydentaliści, nowe pokolenie, klasy średnie... Nowa Rosja już nadeszła.
A strategia rosyjskiej polityki zagranicznej od dawna jest niezmienna. Odseparować Europę od jej sojusznika Stanów Zjednoczonych. Odciągnąć Niemcy od ich partnerów, obiecując im pewne korzyści w zamian za bardziej przyjacielską postawę. Zneutralizować Francję, prawiąc jej pochlebstwa, na które jest tak łasa. Wykorzystać obojętność Włochów i Hiszpanów, pobłażliwość Serbów, Węgrów i Bułgarów. I wreszcie, doprowadzić do kompletnego rozpadu już i tak mocno nadwerężoną Unię Europejską przez systematyczne preferowanie relacji bilateralnych z jej poszczególnymi członkami. Kolejnym elementem rosyjskiej taktyki jest wybranie odpowiedniego momentu, na przykład sierpnia, gdy Stany Zjednoczone wydają się osłabione i zajęte innymi sprawami, zaś Europejczycy są wewnętrznie podzieleni. Wtedy właśnie spada niespodzianie cios, a my nagle orientujemy się, że jesteśmy w szachu.
Rosja mówi, że jest biedna i słaba: trzeba jej pomóc, uważać, żeby jej nie upokorzyć i umacniać jej rozwój. Jednocześnie onieśmiela nas swoim ogromem, armią, arsenałem broni atomowej i ropą. Rozsiewa wokół aurę niejasnego zagrożenia. Budzi strach. Mogłaby przecież być jeszcze gorsza. Lepiej zatem ją uspokoić. To zaczęło się od Chruszczowa. A w zasadzie od Stalina - od jego antyfaszystowskiego i patriotycznego zwrotu przed wojną i po niej. Może nawet od Lenina i układu w Rapallo. I wciąż trwa: Breżniew i polityka odprężenia, Gorbaczow i pieriestrojka, Putin i przywrócenie ładu. Tymczasem jednak mieliśmy żelazną kurtynę, blokadę Berlina, kryzys kubański, krwawe stłumienie rewolucji na Węgrzech, okupację Czechosłowacji, Afganistan, zamach na Jana Pawła II, stan wojenny w Polsce i niemalże ludobójstwo w Czeczenii. A dziś mamy inwazję w Gruzji.
Ciągłe powtarzanie się historii jest nużące, ale jeszcze bardziej męczy powtarzalność naszych reakcji. Rosyjskie kłamstwo jest zawsze tak ogromne, że aż w połowie wiarygodne. Rosyjska dyplomacja, kłamiąc naszym dyplomatom prosto w twarz, wprawia ich w stan takiego osłupienia, że nie ośmielają się powiedzieć: Kłamiecie. Jesteście w gruncie rzeczy jedynie papierowym tygrysem. Wasza gospodarka znajduje się w opłakanym stanie, a wzrost demograficzny jest zerowy. Wycofajcie się natychmiast i wracajcie do siebie. Zamiast tego wygłaszamy nasze protesty stłumionym głosem, nawołujemy do dialogu, negocjacji. W końcu Rosja zatrzymuje swoją ofiarę, a my zapominamy o wszystkim - do następnego razu. Nie będziemy przecież na nowo wszczynać zimnej wojny mówimy sobie, tak jakby ta wojna kiedykolwiek się zakończyła.
Czego tak naprawdę chce Rosja Putina? Na początek, odbudować Związek Radziecki. Rosja prowadzi spór o granice z Ukrainą, Estonią, Łotwą, Mołdawią, Kazachstanem i Gruzją. Na dodatek wciąż podsyca te niesnaski, robi wszystko, by je zaognić i przy najbliższej nadarzającej się okazji doprowadzić do stanu zapalnego, tak jak ma to miejsce teraz. Tymczasem, ten ogólny cel jest równie niestosowny i bez sensu jak obsesja Hitlera dotycząca terenów wschodnich. Zamiast zająć się opłakanym stanem systemu zdrowotnego i edukacją w rozsypce, Rosja buduje okręty podwodne, lotniskowce, rozwija system zbrojeniowy oraz szafuje na prawo i lewo pogróżkami. My gratulujemy: Rosja odnalazła swoją dumę narodową. A tak naprawdę Rosja zmierza ku własnej zgubie. Nie jest w stanie wyobrazić sobie wyniku negocjacji inaczej niż w kategoriach pełnego zwycięstwa. Kto kogo? Kto kogo zdominuje? To fałszywe zwycięstwa, niepotrzebne i groteskowe dominacje, które stanowią przeszkodę dla normalnego i zdrowego rozwoju tego biednego kraju od dawna toczonego fizyczną i moralną chorobą. Nasza pobłażliwość tylko pogłębia ten stan rzeczy. Dominacja zamiast wolności, dominacja zamiast dobrobytu - niestety, naród rosyjski jest od niej uzależniony.
Nie pozwólmy więc przynajmniej, by i nami owładnęła ta obsesja dominacji. Z powodu ciągłego powtarzania się tego samego scenariusza, ów apetyt na ekspansję zaczyna się nam wydawać naturalny. Jest niczym stara przywara Rosji, niczym element folkloru - jak tradycyjny rosyjski samowar. To ich zwyczaj, a my się do niego przyzwyczajamy. Nasza dziecięca łatwowierność i naiwność są, obok dominacji, kolejnym źródłem ogromnej satysfakcji dla rosyjskiego państwa.
© 2008 Alain Besancon
przeł. Ewa Szewczyk
p
Rosyjski słoń w składzie porcelany
Władimir Bukowski
Choć przez ostatnie lata zachodziły w Rosji dramatyczne zmiany, były one długo ignorowane przez Zachód. Cofając wprowadzone za Jelcyna reformy prodemokratyczne, ekipa Putina, a następnie Miedwiediewa, starały się przywrócić rozwiązania znane z czasów reżimu sowieckiego. Tymczasem Zachód wolał zamiatać wszystko pod dywan. Nawet po wojnie w Czeczenii i akcji w Biesłanie usiłowano uparcie wszystkim wmawiać, że co prawda można dostrzec w Rosji pewne problemy, jednak wyłącznie o charakterze wewnętrznym. Dlatego, mimo że wojnę w Gruzji oceniam jako wydarzenie tragiczne w skutkach, ma ona również konsekwencje pozytywne. Być może późno, ale - jak się wydaje - ostatecznie Zachód obudził się z letargu. I niespodziewanie okazało się, że wszystkie problemy, nad którymi całymi latami dyskutowano bez rezultatów, można szybko i rozsądnie rozwiązać. Członkostwo Gruzji w NATO jest dziś niemal przesądzone, choć jeszcze kilka miesięcy temu kolejne wnioski tego państwa o członkostwo były odsuwane ad calendas graecas. W środę zostało podpisane polsko-amerykańskie porozumienie o tarczy antyrakietowej, a przecież wcześniej deliberowano nad nim blisko 18 miesięcy, bez wyraźnych rezultatów. George W. Bush deklaruje, że członkostwo Rosji w Grupie G8 zostanie zawieszone, jeśli jej wojska nie wyjdą z Gruzji, chociaż od pięciu lat w jałowy sposób spierano się na temat zasadności jej uczestnictwa w tej organizacji.
Wszystko wskazuje na to, że w wyniku gruzińskiej przygody Rosjanie stracili (i stracą) więcej, niż zyskali. Być może udało im się upokorzyć Gruzję, jak tego pragnęli, ale z całą pewnością nieporównywalnie więcej stracili w aspekcie politycznym, dyplomatycznym i pod względem wizerunku. Wkrótce nastąpi gruntowne przemyślenie doktryny militarnej Zachodu: jeszcze do niedawna zagrożenia upatrywano głównie w różnych państwach drugiego i trzeciego świata, tymczasem prawdziwe zagrożenie pojawiło się ze strony jednego z nuklearnych supermocarstw - znowu tego samego. To oznacza rosnące wydatki na cele wojskowe w krajach NATO, podobnie jak potężną restrukturyzację ich sił wojskowych. W obliczu nawrotu rosyjskiej agresywności Zachód będzie myślał o wzmocnieniu systemu zjednoczonej polityki obronnej. Europa i Stany Zjednoczone będą teraz o wiele bardziej zainteresowane wszelkiego rodzaju porozumieniami, włączając w to sojusze wojskowe. Europa Zachodnia w większym stopniu ciążyć też będzie w stronę swoich środkowo-wschodnich partnerów, gdyż po latach ignorowania ostrzeżeń z ich strony okazało się, że w rzeczywistości to oni stali mocniej na ziemi, twierdząc, iż Rosja staje się coraz groźniejsza.
Także większość sąsiadów Rosji, którzy w przeszłości w ten czy inny sposób doświadczyli jej agresji, będzie w naturalny sposób poszukiwać gwarancji bezpieczeństwa w ramach różnych zachodnich organizacji międzynarodowych. Jestem przekonany, że ostatecznie doprowadzą one do dezintegracji tego, co nazywane jest Wspólnotą Niepodległych Państw. Gruzja właśnie się z niej wycofała. Ukraina już wkrótce zamierza poddać sprawę pod głosowanie i najprawdopodobniej pójdzie w jej ślady, a za nią pójdą kolejne państwa, ponieważ WNP straciła rację bytu w momencie podjęcia przez Rosję decyzji o agresji przeciwko jednemu z członków.
Tak więc choć Rosja będzie starała się odbudować dawną strefę wpływów, a co za tym idzie protestować przeciwko włączaniu kolejnych krajów do NATO i ich westernizacji, rezultat tego działania będzie odwrotny do zamierzonego. Nie uda się również realizacja drugiego z rosyjskich celów: próba odbudowy świata dwubiegunowego. Za czasów Związku Radzieckiego propaganda komunistyczna mówiła o amerykańskim imperializmie. Dziś jednak w żaden sposób nie da się powiedzieć, że Ameryka chce rywalizować z Rosją. Jest wobec niej po prostu zupełnie obojętna.
oprac. Karolina Wigura
p
Powrót do imperialnej rywalizacji
Charles Krauthammer
Konflikt na Kaukazie to kolejny zwrot w dziejach Rosji i świata po krótkich wakacjach, na jakie wybrała się Historia w latach 90. Pierwszym zwrotem były ataki z 11 września oznaczające powrót do rywalizacji między różnymi ideologiami. Rywalizacji, której świat doświadczał przez sześć dziesięcioleci XX wieku - od lat 30., aż do upadku Związku Radzieckiego. Zniszczenie World Trade Center było wyzwaniem ideologicznym rzuconym Zachodowi po dziesięciu latach przerwy. To, co obecnie obserwujemy w Gruzji, takim wyzwaniem nie jest. To powrót nie do XX-wiecznej rywalizacji ideologicznej, lecz XIX-wiecznej rywalizacji imperialnej.
Atak na Gruzję jest dopiero pierwszym krokiem na neoimperialnej drodze Rosji. Czy Rosjanie zdecydują się na kolejne, zależy jedynie od reakcji państw zachodnich, a ta na razie sprowadza się wyłącznie do pustych gestów. W obliczu słabości i nieudolności zachodnich sojuszników tym bardziej cieszy jednoznaczna i zdecydowana odpowiedź Stanów Zjednoczonych.
Jej element stanowi szybka decyzja o rozmieszczeniu elementów tarczy rakietowej w Polsce oraz przekazanie waszemu krajowi rakiet Patriot. W tym kontekście niezwykle ważne jest, że wyrzutnia Patriotów będzie obsługiwana przez amerykańskich żołnierzy. To bardzo wyraźny sygnał dla Polski i potwierdzenie jednostronnych amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa.
Obecna sytuacja krajów Europy Wschodniej przypomina do pewnego stopnia casus Korei Południowej. Polska opinia publiczna może nie być świadoma, że 30 tysięcy żołnierzy amerykańskich stacjonuje w tym kraju od czasów wojny koreańskiej nie po to, by walczyć, ale po to, by umierać. To swego rodzaju zapalnik, którego uruchomienie pociągnie za sobą reakcję Stanów Zjednoczonych. W Polsce na drodze ewentualnej rosyjskiej ekspansji stanie kilkuset żołnierzy U.S. Army. Ich obecność stanowi dodatkową gwarancję amerykańskich zobowiązań sojuszniczych. Kiedy rząd amerykański decyduje się na rozmieszczenie swoich oddziałów wiedząc, że w wypadku ataku nie będą one w stanie obronić się samodzielnie, jest to zdecydowany sygnał dla Rosji, że USA traktują kwestię bezpieczeństwa Polski niezwykle poważnie.
Czy jednak USA zaryzykują konflikt z Rosją, jeśli po jej stronie opowiedzą się inne kraje, w szczególności Chiny? Nie przeceniałbym chęci Chińczyków do angażowania się w konflikt europejski. Kraj ten ma w tej chwili własne problemy, z których najważniejszym jest problem demograficzny. Chiny będą pierwszym państwem we współczesnej historii, które zestarzeje się, zanim się wzbogaci. Do tego dochodzą katastrofy ekologiczne związane z procesem industrializacji oraz całkowita zależność handlowa Państwa Środka od krajów zachodnich. Poza tym chińska polityka prowadzona jest z uwzględnieniem dłuższej perspektywy czasowej niż polityka Rosji czy Stanów Zjednoczonych. Chiny myślą w kategoriach dziesięcioleci, a nawet stuleci, dlatego nie przewiduję z ich strony pochopnych działań na wzór tych podejmowanych przez Rosję. Władze chińskie będą przede wszystkim starały się wzmocnić kraj gospodarczo, unikając wszelkich prowokacji militarnych. Będą rozszerzały swoje wpływy w regionie, ale nie sądzę, by w najbliższym czasie zdecydowały się w pełni przyjąć rolę potęgi światowej.
W 1990 roku napisałem, że świat stał się jednobiegunowy. Konflikt w Gruzji nie zmienia mojej diagnozy. Obecnie na każdym kroku słychać głosy zwiastujące koniec Ameryki i nadejście wielobiegunowego świata. To wszystko bzdura. Dominacja Stanów Zjednoczonych nie będzie trwała wiecznie - to oczywiste - jednak nie załamie się tak szybko. Po upadku ZSRR powiedziałem, że Stany Zjednoczone pozostaną światowym hegemonem przez kolejnych 30 - 40 lat. Obecnie jesteśmy w połowie tej drogi. To niewątpliwie trudny moment. Rosjanie rzucają nam dziś poważne wyzwanie, choć Rosja nie jest nawet w przybliżeniu tak poważnym zagrożeniem, jakim był ZSRR w trakcie zimnej wojny. Potęga tego kraju nie jest większa od siły państw Europy Zachodniej, jednak pałając rządzą zemsty za upokorzenia lat 90., Rosjanie są daleko bardziej zdeterminowani do użycia siły. Henry Kissinger powiedział kiedyś, że przez 300 lat Rosja zdobywała rocznie tereny wielkości Belgii tylko po to, by stracić je z dnia na dzień w roku 1991. Dzisiaj Kreml stara się je odzyskać i jeśli państwa europejskie nie zaprotestują, kolejne lata zaostrzą jego apetyty.
oprac. Łukasz Pawłowski
p
Punkt zwrotny
Jadwiga Staniszkis
Konflikt gruzińsko-rosyjski silnie oddziałuje na porządek globalny, ale z punktu widzenia dnia dzisiejszego sytuacja jest wciąż otwarta.
Najkorzystniejszym z możliwych scenariuszy rozwiązania sytuacji kaukaskiej jest strategia zaproponowana na krótką metę na posiedzeniu NATO w Brukseli w ostatni wtorek, przypominająca mechanizm negocjacyjny stosowany z powodzeniem w latach 70. w ramach porozumień helsińskich. Strategię tę nazwano linkage and compensation. Celem jest znalezienie punktu równowagi między przeciwstawnymi działaniami - którymi w kontekście gruzińskim są: ofensywa wojsk rosyjskich oraz implantowanie struktur NATO w Gruzji - i poszukiwanie takiego miękkiego rozwiązania, dzięki któremu strony mogą wyjść z twarzą z sytuacji konfliktowej. Taka strategia w wypadku wojny w Gruzji byłaby o tyle dobra, że nie uderzałaby bezpośrednio w rosyjskie poczucie godności.
Na razie uniknięto najgorszego scenariusza. Rosja, pozostawiając rakiety 40 kilometrów od Tbilisi, mogła doprowadzić do konfrontacji z Zachodem i w rezultacie do ostatecznej katastrofy, przede wszystkim dla Gruzji, ale i dla siebie samej - katastrofą w jej przypadku byłaby pełna izolacja. Nie wiadomo jednak, jak dalece strategia NATO będzie skuteczna.
Rysują się tu zasadnicze odmienności stanowisk i interesów Ameryki i Europy. W Ameryce patrzy się na Rosję jako na obszar naturalnej ekspansji Europy. W związku z tym celem jest izolacja Rosji - żeby utrudnić Europie wykorzystanie rosyjskich zasobów energetycznych. Tym bardziej że USA dostrzegają kres własnych możliwości ekspansji, szczególnie w Ameryce Południowej, ze względu na ostatnio dokonane tam zmiany rządów na lewicowo-populistyczne. Poza tym Amerykanie uważają - zupełnie błędnie - że stabilizację po drugiej wojnie światowej zapewniło Europie stworzenie jednolitych etnicznie państw. To dlatego sądzą, że w wypadku państw słabych - dotyczy to między innymi regionu kaukaskiego - dobrze byłoby doprowadzić do rozpadu na małe homogeniczne etnicznie jednostki, by następnie niewidzialna ręka globalnego rynku zintegrowała je do większych całości zgodnie z wymaganiami gospodarki światowej. Amerykanie nie dążą co prawda do rozbicia Gruzji na małe jednostki, ale - traktując odśrodkowe tendencje jako coś naturalnego - patrzą na Kaukaz jak na obszar, który może związać militarną aktywność Rosji (czyniąc to państwo nieaktywnym na innych obszarach). To wizja obłędna, niebiorąca pod uwagę historii, a do tego łącząca emocje plemienne z pseudoracjonalnością rynku. Takiego zabiegu dokonano w Kosowie, gdzie konflikt etniczny tylko się nasilił. To podejście odwrotne od europejskiego reprezentowanego na przykład przez Niemcy, które od dłuższego czasu starają się zagospodarować Abchazję biznesowo, a przez to zapobiec konfliktowi przez stworzenie instytucjonalnych powiązań między nią a Gruzją. Zupełnie nieprzewidywalne w skutkach - z punktu widzenia stabilizacji regionu - mogą być również ewentualne amerykańskie interwencje w Iranie i Pakistanie: w obu wypadkach chodzi przecież o arsenały nuklearne.
Widać więc wyraźnie, że jeżeli polityka izolacji Rosji przeważy, będziemy mieli do czynienia z samonapędzającą się logiką zimnowojenną. Dlatego najlepsze byłoby rozwiązanie kompromisowe typu wiązania i kompensowania: mniej militarnej obecności Rosji w Gruzji i mniej obecności NATO. W przeciwnym razie izolowana Rosja będzie największym przegranym, ale my wszyscy przegramy razem z nią.
not. Karolina Wigura