Polska istniała wtedy oficjalnie dopiero od dwóch miesięcy, a zachodnią granicę dopiero wyznaczali w walkach z Niemcami uczestnicy powstania wielkopolskiego. I to właśnie powstańcy polecieli nad Frankfurt.

Reklama

"Historycy są zgodni, że wypad nad Frankfurt pod dowództwem Wiktora Pniewskiego, szefa 1. eskadry lotniczej, jest pierwszym historycznym atakiem polskiego lotnictwa - mówi DZIENNIKOWI emerytowany kustosz Muzeum Powstania Wielkopolskiego Włodzimierz Grajewski.

Dwupłatowe i dwuosobowe samoloty LVG CV i bomby pochodziły ze zdobytego trzy dni wcześniej przez powstańców lotniska Ławica pod Poznaniem. Atak przeprowadzono tak, aby nie uszkodzić stojących maszyn - w efekcie w polskie ręce dostało się ponad sto samolotów, z których tylko kilka nadawało się do lotu. Ale sam nalot nie był zaplanowaną akcją - był samowolką kilku pilotów. Niemcy bowiem zaczęli bombardować utracone lotnisko oraz Poznań, w atakach zginęli cywile.

"Nie ma wątpliwości, że wyczyn Pniewskiego i jego kolegów bombardujących Frankfurt był odwetem za dwudniowe bombardowania Ławicy przez Niemców" - mówi Marek Rozler, autor książki "Powstanie Wielkopolskie". "Lotnicy poddali się po prostu emocjom. Niemcy prowadzili naloty, startując właśnie z lotniska we Frankfurcie nad Odrą" - dodaje.

Reklama

>>>Zobacz komiks o polskim nalocie na Niemcy

W wyprawie oprócz Pniewskiego wzięli udział Józef Mańczak, Damazy Kortylewicz, Zygmunt Rosad, Wojciech Biały i Jan Kasprzak. Piloci dzień wcześniej przemalowali maszyny w polskie barwy z biało-czerwonymi szachownicami na skrzydłach i kadłubie. Wystartowali wcześnie rano i po półtorej godziny lotu nadlecieli nad lotnisko we Frankfurcie. Zgodnie z ówczesną sztuką wojenną zaczęli wyrzucać ręcznie bomby - każda z nich ważyła 25 kg. Po sześciu rundach zrobionych nad miastem wrócili do Poznania. W ich ataku nikt nie zginął, a Niemcy stracili zaledwie jeden samolot, ale dla lotników liczył się sam fakt spełnienia - jak uważali - swego obowiązku.

Po powrocie ze swojej wyprawy Wiktor Pniewski musiał się gęsto tłumaczyć przed powstańczą Naczelną Radą Ludową. Jego czyn uznano bowiem za piractwo powietrzne i samowolę. "Dowództwo tuszowało to zdarzenie tak skutecznie, że w przedwojennej literaturze trudno znaleźć o nalocie na Frankfurt choć drobną wzmiankę. Wiadomo także, że żaden z bohaterskich lotników z tego powodu nie poniósł żadnych, nawet najmniejszych konsekwencji" - mówi Grajewski.

Pniewski był w lotnictwie aż do wybuchu II wojny światowej, potem przedostał się do Francji i Anglii. Wrócił w 1947 r. i przez pięć lat jeszcze służył w Dowództwie Wojsk Lotniczych, zanim komunistyczne władze nie usunęły go na boczny tor. Zmarł w 1974 r.