"Ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła" - tak w wywiadzie dla Dziennika.pl Doda określiła "gości, którzy spisali te wszystkie niesamowite historie", czyli autorów Biblii. Skandal zrobił się na tyle duży, że w środę TVP zawiesiła współpracę z piosenkarką, ponieważ jej "opinie noszą znamiona wypowiedzi obrażających uczucia chrześcijan". "Nie tylko chrześcijan, ale i żydów" - podkreśla w rozmowie z DZIENNIKIEM Ryszard Nowak, prezes stowarzyszenia Ogólnopolski Komitet Obrony przed Sektami, który nagłośnił całą sprawę, a na piosenkarkę złożył doniesienie do prokuratury. "Niezłej biedy sobie napytała. A szkoda, bo dotychczas bardzo ją lubiłem, jest osobą, która może się podobać, a jej skandale były trafione. Tym razem jednak popełniła przestępstwo, za które grożą dwa lata więzienia" - dodaje.
Popularniejszy niż komary
Lekko łysiejący 56-latek ze Szklarskiej Poręby to najbardziej znany w Polsce pogromca sekt i tropiciel satanistów. Uaktywnia się w wakacje, gdy trwa jego coroczna akcja "Lato bez sekt". W tym sezonie do obecności Nowaka w mediach przyczyniła się i kontrowersyjna wypowiedź Dody, i to, że Nowak musiał przeprosić za nazwanie przestępcą jej partnera Adama "Nergala" Darskiego. Lidera grupy Behemoth oskarżał, że na jednym z koncertów podarł Biblię i nazwał ją "pieprzonym gównem". Nie miał jednak na to świadków, bo żaden z uczestników występu nie zgodził się zeznawać w roli świadka. Wcześniej sąd oddalił pozew o obrazę uczuć religijnych dotyczący zachowania Darskiego. Takie przestępstwo mogą zgłosić minimum dwie osoby, a Nowak był sam. "Myślałem, że ze znalezieniem innych pokrzywdzonych nie będzie problemu. Mnóstwo ludzi deklarowało swoje poparcie. Ledwo notesu starczyło na namiary do nich. Ale potem, gdy dzwoniłem, wykręcali się: <Wiesz, Rysiek, twoje dzieci już dorosłe, moje wciąż ze mną mieszkają, a ci sataniści to nie wiadomo, do czego zdolni>. Trochę ich rozumiem, pocieszam się tylko, że Dody już nikt bać się nie będzie" - mówi Nowak.
Poseł z przypadku, tropiciel sekt też
Na walkę z sektami Nowak poświęca lwią część swojego życia. "Nie mam żadnego innego hobby, bo to jest coś, co zabiera mi większość dnia. Telewizję śledzę pod tym kątem, a gdy siedzę w internecie, wchodzę głównie na strony satanistyczne i czytam, co tam wypisują. Ale w rodzinie z nikim o tym nie rozmawiam. Mama mówi, że to głupoty są, wuj, że psychiczny jestem i że kiedyś mi twarz okaleczą, jeszcze inni (wykształceni ludzie!), że oni po ulicach chodzą i żadnych sekt nie widzą. Tak jakby ci ludzie jakoś oznakowani mieli być. Ja wiem, że mam rację i z sektami walczyć nie przestanę" - deklaruje Nowak.
Również poza domem milczy na ten temat jak zaklęty. Pracuje w kierownictwie jednego z karkonoskich sanatoriów i już kiedyś zasugerowano mu, że może stracić zatrudnienie, jeśli do sanatorium zaczną przychodzić anonimy dotyczące jego pozazawodowych zainteresowań. O sektach nie wspomina też w samorządzie lokalnym, gdzie działa. Odbija sobie w mediach. Ale gdy telewizja TVN zaproponowała udział w programie na żywo, odmówił, bo występ miał się odbyć w godzinach pracy.
Sektami zainteresował się w połowie lat 90, kiedy został posłem z ramienia Unii Pracy. Jak twierdzi, z przypadku. Był wtedy przewodnikiem górskim, miał skończone technikum turystyczno-hotelarskie. Kiedyś ze znajomymi udał się do Zbigniewa Bujaka, który był dla nich wtedy legendą podziemnej "Solidarności". Bujak zaproponował mu zaangażowanie się w tworzącą się właśnie UP. W Sejmie początkowo zajmował się zjawiskiem fali w wojsku. Wciągnęło go to tak bardzo, że w końcu koledzy zasugerowali mu, żeby znalazł sobie jakiś medialny temat. A że wcześniej problem sekt obił mu się o uszy, postanowił go zgłębić. Szybko odniósł pierwszy sukces: udało mu się wydostać kilkanaścioro dzieci z podlubelskiej sekty Niebo. Po głośnej konferencji prasowej do jego biura w Sejmie przychodziło z prośbą o pomoc nawet kilkadziesiąt osób dziennie. Potem przestał być posłem (kandydował jeszcze dwukrotnie, ale, jak mówi, "na loterii nie wygrywa się dwa razy"), lecz poszkodowani przez sekty nie przestawali się zgłaszać. A że w tym czasie skończył studia z zarządzania, wiedział, jak się zabrać do kierowania założonym komitetem.
Za dużo autopromocji
Organizacja sprawia wrażenie jednoosobowej, ale Nowak twierdzi, że to nieprawda. "Współpracuje około 30 osób, ale często bardziej pomagają ci niezdeklarowani sympatycy. Swego czasu popierał nas Andrzej Lepper, który nawet jako wicepremier znalazł czas, choć pewnie pomagało, że chodziliśmy do jednej szkoły" - mówi Nowak. Kiedyś na organizowanych przez komitet konferencjach prasowych występowało nawet kilka osób, ale ponoć wolą pozostać anonimowi. Tak jak pani Ewa, która swego czasu i rozdawała ulotki, i brała własny samochód, kiedy trzeba było pojechać do Warszawy. Wszystko zmieniło się, gdy w 2003 r. Nowak miał zeznawać na procesie szefa sekty Himawanti, która planowała zamach na papieża i wysadzenie Jasnej Góry. Dzień przed wyjazdem na rozprawę do Bydgoszczy okazało się, że Szklarska Poręba oklejona została plakatami ze zdjęciem Nowaka i informacją, że to morderca 13-letniej Ani i groźny pedofil (członkowie Himawanti przyznali się, że to ich robota). Pani Ewa cały dzień jeździła z Nowakiem i usuwała plakaty, była to jednak jej ostatnia akcja w OKOpS. Niechęć do udziału w konferencjach prasowych ma też inne przyczyny. "Po 12 godzinach jazdy autobusem lub pociągiem do Warszawy, a czasem też rundce po większych miastach po drodze, gdzie przyjeżdżamy rozdawać ulotki, człowiek jest tak zmęczony i myśli o kolejnych 12 godzinach powrotu, że trudno mu się skoncentrować na rozmowie z dziennikarzami" - tłumaczy.
Ojca Tomasza Franca, koordynatora Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Nowych Ruchach Religijnych i Sektach, niepokoi, że OKOpS sprawia wrażenie, jakby służył autopromocji szefa. - Pozytywne jest, że organizacja nagłaśnia problem sekt. Ale profesjonalny ośrodek tego typu powinien skupiać się na długofalowej pomocy poszkodowanym, mieć stały kontakt z prawnikiem, zapewnioną terapię psychologiczną" - twierdzi dominikanin. Nowak przyznaje mu rację. "To prawda, że powinniśmy bardziej się skupić na pomaganiu konkretnym ludziom, ale nie mamy pieniędzy. Ja tylko na tyle się wycwaniłem, że jak dzwoni dziennikarz i szuka kogoś, kto wyszedł z sekty, nie daję mu namiarów za darmo, ale umawiam się, że tej osobie za wywiad zapłaci 200 złotych, bo to zwykle ludzie w wyjątkowo trudnej sytuacji materialnej. Do mnie nic z tych pieniędzy nie trafia" - mówi. Siedziba stowarzyszenia mieści się w jego mieszkaniu. "Ale jak zajdzie potrzeba, to również w samochodzie, którym jeździmy rozklejać plakaty" - uśmiecha się Nowak.
Owsiak jednak nie jest satanistą
Komitet karmi również media raportami dotyczącymi sekt. Praca nad każdym trwa kilka lat. - Materiały czerpiemy z relacji świadków, własnych obserwacji, a także ekspertyz i odpowiedzi (głównie Kancelarii Premiera) na interpelacje, z którymi występowałem jeszcze jako poseł - opowiada Nowak. Tak powstał raport o dzieciach w sektach, a także lista zespołów promujących satanizm, którą cytowały nie tylko wszystkie polskie media, ale i sporo zagranicznych. Nowak ubolewa tylko, że w internecie krążą jej zmodyfikowane wersje, które wzięły się po części z prześmiewczego artykułu w "Nie", gdzie za kapele satanistyczne zostały uznane The Beatles, Rolling Stones czy Sex Pistols. "A Sex Pistols to przecież dobry, znany powszechnie zespół. Stanowczo nie o takie zespoły nam chodziło. Chyba jednak potrzebujemy strony internetowej, na której można by walczyć z przekłamaniami. Ale na to też potrzeba pieniędzy" - martwi się Nowak. Trójmiejski zespół KAT, który Nowak umieścił na oryginalnej liście, postanowił uznać to za formę reklamy. Zespół wystosował ironiczne oświadczenie, w którym pisał między innymi: "Lista, która sama w sobie jest niezłym przebojem, wyróżnia nasz zespół tak, jak nawet nie marzyliśmy. To jeden z naszych największych sukcesów". Również Nergal nie ukrywa, że dzięki Nowakowi jego Behemoth miał darmową promocję w całym kraju, i to bez wydawania choćby złotówki.
Nowaka denerwuje robienie z niego oszołoma, który wszędzie widzi tylko sekty - w wegetarianach, ekologach albo w Jerzym Owsiaku. "To bzdura. Zresztą odkąd więcej zacząłem czytać o tych różnych ruchach i religiach, sam zacząłem mniej mięsa jeść. Ekologów też popieram, bo jak tu się z nimi nie zgadzać. A jeśli chodzi o Owsiaka, to wszystko wzięło się z przypisanej mi przez jedną dziennikarkę wypowiedzi, jakobym uważał go za satanistę, bo tak dziwnie macha rękami. Gdy zrobił się wokół niej szum, napisałem do Owsiaka, że to kłamstwo i że nic do niego nie mam. Wymieniliśmy kilka mejli i już jest w porządku" - mówi.
Na pytanie, po co mu wyprawy aż do Warszawy, żeby rozdawać ulotki, Nowak odpowiada krótko: "Mieszkam na samym końcu Polski, z moich okien widać granicę państwa. Więc dla nas wzięcie urlopu i jeżdżenie z plakatami i ulotkami po całym kraju, odwiedzanie wsi, rozmowy na plebaniach to nie tylko działalność antysektowa, ale też po prostu przygoda".
Tylko czy "my" w praktyce znaczy kogoś więcej niż samego Ryszarda Nowaka?