"Sąsiad ją widział rano, ale przed godziną 10. Kuzynka staruszki nie mogła dostać się do jej domu" - opowiada sąsiadka, która pomagała otworzyć drzwi, bo trzeba było łańcuch sforsować siekierą. Gdy sąsiedzi weszli 86-letnia kobieta siedziała w kuchni pod ścianą. Była nieprzytomna, siniał jej język. Sąsiedzi zadzwonili na numer alarmowy.

Reklama

"Dyspozytorka pogotowia, pytała o stan zdrowia pacjentki. Mówiłam: leży nieprzytomna, chyba nie żyje. Chyba, czy na pewno?" - opowiada. sąsiadka. "Usłyszałam pytanie i radę, żeby dzwonić do lekarza rodzinnego" - dodaje. Czas leciał.

>>> Lekarz odmówił badania ofierze gwałtu

Lekarz rodzinny poinformował, że wizyty domowe zaczynają się po 12, a od takich przypadków jest pogotowie. Po pięciu minutach przyjechali policjanci i oni też zaczęli naciskać o pomoc. Oddzwoniła pani z recepcji lekarza rodzinnego i powiadomiła, że pogotowie jedzie. A minęło już 35 minut od zgłoszenia. "Tyle trwał przyjazd z odległego o ok. 3 kilometry pogotowia, po to, żeby stwierdzić już tylko zgon" - komentują współlokatorki. Mają żal, bo odeszła bardzo sympatyczna staruszka. Lubiana wśród sąsiadów i ich dzieci. Od lat miała kłopoty z sercem.

Dyspozytorka tak wyjaśniła sprawę krewnemu zmarłej Dariuszowi Dochmanowi, który jest strażakiem i ratownikiem. Co usłyszał? "Przecież pan wie, że osób w takim wieku nie reanimujemy" - relacjonuje Dochman i pyta: "Jak można pozostawić człowieka, jeśli nie wiadomo tak do końca czy zmarł? Czy ważny jest jego wiek? Ta sytuacja jest nie do pomyślenia".