Operator miał mnóstwo szczęścia - chociaż zahaczył łyżką o niewybuchy, to żaden z nich nie eksplodował. Kiedy patrol saperski ostrożnie usunął ziemię okazało się, że miny spoczywają w kręgu o promieniu 2-3 metrów, gdyby więc doszło do wybuchu jednej, prawdopodobnie w powietrze wyleciałyby wszystkie.

Reklama

"Niewielka część min z Zawiszy miała zapalniki" - mówi kpt. Konrad Radzik, rzecznik 21. Brygady Strzelców Podhalańskich w Rzeszowie. Kiedy żołnierze wywieźli na poligon w Nowej Dębie pierwszą partię 30 min, każda z 6-7 kilogramami ładunku wybuchowego wyszło na jaw kolejne niebezpieczeństwo. "Przy ich detonowaniu materiał wybuchowy zadziałał z niespotykaną wręcz siłą. Były to miny o zwiększonej sile działania" - mówi Radzik.

Nie wiadomo skąd wzięly się miny znalezione przy ul. Zawiszy. Według miejscowych historyków mogły zostać przygotowane do użycia w 1944 roku, kiedy Niemcy szykowali obronę miasta przed nacierającą Armią Czerwoną.