"Szybka decyzja z mojej strony, prawie natychmiastowa umowa z Paramountem na scenariusz i od razu prace przygotowawcze. Po raz pierwszy moja gaża reżysera i scenarzysty osiągnęła wysokość stawek obowiązujących w Hollywood". Pisał we wspomnieniach Roman Polański. Był rok 1967, wydawało się, że po "Nieustraszonych pogromcach wampirów" i nominacji do Oscara dla "Noża w wodzie" kariera w Fabryce Snów jest tylko kwestią czasu. Ale propozycja nakręcenia "Dziecka Rosemary" gwałtownie ją przyśpieszyła. W dodatku w Kalifornii czekała na niego Sharon Tate, z którą związał się podczas pracy nad "Wampirami…".

Reklama

"Spełniały się nasze marzenia" - mówi "Dziennikowi Gazecie Prawnej" Gene Gutowski, jeden z najbliższych przyjaciół Polańskiego i jego wieloletni współpracownik. "Sharon znalazła piękny stary dom nad oceanem, gdzie zamieszkaliśmy we czworo: ona, Roman i ja z żoną Judy. Prowadziliśmy otwarty dom, w którym ciągle przewijali się goście, m.in. Vadim z Jane Fondą, tłumy przyjaciół, zabawa. Roman był duszą towarzystwa, uwielbiał się wygłupiać".

Sharon i Polański trafili do hollywoodzkiej socjety. W swojej autobiografii Polański wspomina, że gdy dwa lata później Sharon została zamordowana, wielu uczestników wspólnych imprez chętnie "przedstawia swoje obłudne wypociny czytelnikom z całego świata". Polański twierdzi, że tak jak wszyscy wtedy w Hollywood popalali trawkę, ale o żadnych orgiach narkotykowych nie było mowy.

Dolce vita

W przeprowadzce do Hollywood Polańskiemu pomógł przypadek. "Pojechaliśmy na narty do St. Moritz do willi żony Marka Hłaski, niemieckiej aktorki Sonii Ziemann" - wspomina Gutowski. "Dowiedzieliśmy, że w tamtejszym słynnym Palace Hotel zatrzymał się Charles Bluhdorn, ówczesny właściciel Gulf + Western, które kupiło wytwórnię Paramount Pictures. W tym samym czasie w tym właśnie hotelu przebywał też słynny amerykański agent Charles K. Feldman, który chciał nas przedstawić Bluhdornowi. Sytuacja była komiczna, bo wielki producent złamał nogę, bawiąc się z dziećmi na śniegu, i wizytowaliśmy go leżącego w łóżku".

czytaj dalej

Z Paramountu zadzwonił do Polańskiego jego szef Robert Evans, który zafascynowany polskim reżyserem chciał mu powierzyć kluczowy dla przyszłości przeżywającej kryzys wytwórni film. "W roli reżysera »Dziecka Rosemary« widziałem polskiego twórcę Romana Polańskiego, który właśnie ukończył pierwszy hollywoodzki film »Nieustraszeni pogromcy wampirów« dla producenta Marty’ego Ransohoffa. To, co podobało się Ransohoffowi, ja odrzucałem, i vice versa. Kiedy więc usłyszałem Marty’ego rozgłaszającego po całym mieście o beztalenciu Polańskiego, miałem pewność, że Roman był kimś dla mnie" - pisze we wspomnieniach Evans, za którego rządów Paramount wyprodukował takie hity jak "Ojciec chrzestny", "Papierowy księżyc", "Love story". Wiedząc, że Polański jest zapalonym narciarzem, Evans ściągnął go pod pretekstem propozycji robienia filmu górskiego. "Od razu czuło się, że to wielki indywidualista. Przez kilka minut odgrywał przede mną zwariowane historie - coś pomiędzy Szekspirem a teatrem absurdu. Szybko się dogadaliśmy, ponieważ obydwaj wywodzimy się z tej samej szkoły, szkoły życia" - wspomina Evans.

Reklama

Propozycja okazał się na tyle interesująca, że Polański szybko sprowadził do Los Angeles swojego europejskiego wspólnika Gutowskiego. "Poczuliśmy, że to poważna sprawa i musimy znaleźć sobie agenta lub dobrego prawnika. Tak poznaliśmy Jacka Schwartzmana i Wally’ego Wolfa, który został naszym adwokatem. To było bardzo barwne towarzystwo. Jack był mężem siostry Francisa Forda Coppoli, a Wally przed karierą prawniczą grał w amerykańskiej reprezentacji waterpolo" - opowiada Gutowski. "Romek bardzo szybko pokochał Hollywood, a Hollywood pokochało jego. Natychmiast zaczęła przychodzić kupa gości".

Kręcenie filmu nie było już tak różowe jak towarzyskie dolce vita w domu na plaży. "Po pierwszym tygodniu zdjęć w Nowym Jorku Roman już był spóźniony. Jego materiał zdjęciowy był wspaniały, ale każdy żądał, bym go zwolnił. Zanadto dążył do perfekcji. Gdy Bluhdorn dowiedział się, że Roman odrzucił pomalowana na czerwono taksówkę przeznaczoną do sceny na cmentarzu i polecił technikom wykonanie żółtej, rozzłościł się na dobre" - wspomina Evans. Włodarze Paramountu zaczęli go nazywać "tym zwariowanym Polaczkiem". Evans dla wizji Polańskiego zaryzykował własną karierę i zagroził, że odejdzie razem z nim. Nie tylko szefowie studia mieli wątpliwości co do jakości "polskiego odkrycia" Evansa. "Dziecko Rosemary" bardzo nie podobało się Frankowi Sinatrze, ówczesnemu mężowi Mii Farrow grającej główną rolę. "Jeżeli ze swoim pieprzonym filmem nie wyrobisz się do 14 listopada, zabieram Mię" - miał poinformować producenta telefonicznie. Jej samej zagroził rozwodem, jeśli nie odejdzie z projektu Polańskiego. Dotrzymał słowa. Gdy została na planie "Dziecka…", przysłał jej papiery rozwodowe. Ponoć kiedy film Polańskiego stał się hitem sezonu, a obraz "The Detective", który miała robić z Sinatrą okazał się klapą, nalegała, by wydrukować w "Variety" i "Hollywood Reporter" ogłoszenie płatne podające liczbę widzów obu filmów. "Na paryską premierę filmu trzeba było wynająć cały L’hotel, wszyscy przyjaciele tam byli. Uroczy to był czas. Ameryka przed morderstwem Sharon Tate, to była inna Ameryka: pełna radości, swobody, poczucia bezpieczeństwa. Morderstwo Sharon zmieniło wszystko, to był koniec pewnej epoki" - mówi Gutowski.

czytaj dalej



Zdradzeni hippisi

"Zdecydowanie nie doceniłem niebezpieczeństwa, jakie krył w sobie styl życia hippisów. Sharon i ja odczuwaliśmy coś w rodzaju podziwu, widząc formę wyzwolenia z kompleksów, hipokryzji, dętych frazesów. Chcę mieć żonę hippiskę - powiedziałem któregoś dnia do Sharon. Nie podejrzewałem wtedy, że straci życie za sprawa potwornego wynaturzenia tego, co uważaliśmy za hippisowskie wartości" - pisał Polański. Roman i Sharon byli jedną z nielicznych w tamtym czasie par małżeńskich w Hollywood. "W towarzystwie olśniewającej małżonki wyglądał jak dziecko, które właśnie zobaczyło swoją pierwszą rozjarzoną choinkę" - pisze Evans.

Początek sierpnia 1969 roku Polański spędził z Evensem w Londynie, montował film i wybierał ubranka dla mającego się urodzić za miesiąc dziecka. Szef Paramount wrócił pierwszy. 8 sierpnia 1969 roku, w piątek, Sharon zaprosiła go do wynajmowanej willi, Evans nie przyszedł - zatrzymano go w montażowni. Rano odebrał telefon od Joyce Haber z "Los Angeles Times": "Ty żyjesz!". W nocy banda Mansona zabiła wszystkich obecnych w domu Polańskiego. Reżyser przyleciał natychmiast do Los Angeles, Evans zabrał go do siebie. Musiał wynająć całodobowa ochronę, bo do jego domu próbowało wedrzeć się wielu szaleńców. Twórca "Noża w wodzie" musiał zmierzyć się nie tylko z rodzinną tragedią, ale też z gazetami, które jak na przykład "Newsweek" pisały: "fascynująca zagadka - kto to zrobił? Mord mógł nastąpić w wyniku rytualnie upozorowanej egzekucji, której przebieg wymknął się spod kontroli pod działaniem środków halucynogennych". Nie tylko prasa brukowa sugerował powiązanie reżysera z morderstwem żony.

Pisano o nim jako o podejrzanym osobniku zainteresowanym czarami i makabrą, Tate określano mianem "królowej hollywoodzkich orgii". Po 11 dniach od śmierci żony Polański zwołał konferencje prasową. Ani ona, ani fakt, że policja wpadała na trop bandy Mansona, nie spowodowały, by prasa odwołała oskarżenia pod adresem reżysera. Zgodnie pisano, że Manson jest człowiekiem tego samego pokroju, co ci, których zamordował. Rozkoszne życie w Hollywood i sukces filmu zdawały się drażnić opinię publiczną, która potraktowała mord jak sprawiedliwą karę dla Polańskiego i jego żony.

czytaj dalej



Nic mnie już tu nie trzyma

Kiedy policja dopadła członków bandy Mansona, Polański zdecydował, że już nic nie trzyma go w USA. Ruszył do Paryża, odciął się nie tylko od amerykańskich znajomych, ale też chętnie przebywał poza środowiskiem filmowców. Wyjechał w Alpy Szwajcarskie do Gstaad. Jak sam wspomina, zajmował się głównie romansowaniem z uczennicami z pobliskiego liceum i odrzucaniem przysyłanych mu scenariuszy filmów grozy. Do pracy wrócił z prozaicznych powodów - coś trzeba było robić, a pieniądze się kończyły. "Zacząłem pracować nad scenariuszem erotycznym - żadnych dekoracji, żadnych kostiumów, w ogóle żadnych ubrań". Pomysł w takim kształcie padł, ale jego echem jest nakręcone we Włoszech z udziałem Marcello Mastroianiego "Co?", jeden z najdziwniejszych filmów w karierze Polańskiego. W Europie zaczął go odwiedzać Jack Nicholson, ale pisany dla niego scenariusz nigdy nie doczekał się realizacji. "Miesiące spędzone w Rzymie utwierdziły mnie w przekonaniu, że moje miejsce jest w Europie. Nie miałem najmniejszej ochoty rozdrapywać ran, wracając do Los Angeles". "Dopiero w Ameryce zrozumiałem, czego dokonał Polański. On dostał się na sam szczyt. Zrozumiałem też, jak koszmarne było dla niego to, że musiał wyjechać do prowincjonalnego z punktu widzenia Hollywood Paryża" - mówił kiedyś Janusz Głowacki. Do przyjazdu, podobnie jak to było w przypadku "Dziecka Rosemary", namówił go Robert Evans.

"Chinatown", czyli szaleństwo

Projekt "Chinatown" był w Paramouncie nazywany "szaleństwem Evansa". Polak ściągnięty z Europy najpierw wściekł się, gdy przeczytał scenariusz. Mimo to chciał go poprawiać. Do Evansa mówił: "Zupełnie jak w polskim filmie. Dostaję scenariusz, którego nie rozumiem, a w dodatku producent cierpi na sklerozę". Reżyser upierał się, że chce spędzić święto Paschy z prawdziwego zdarzenia, a producent zapomniał go zorganizować. Kiedy się udało, przybyli m.in. Kirk Douglas, Walter Matthau, Billy Wilder i Warren Beatty. Polański był znów stosownym gościem na salonach.

"Roman: wybuchowy, skupiony, punktualny. Towne: powolny, rozkojarzony, ustawicznie spóźniający się. Roman nie wiedział, kogo ma najpierw zamordować. Towne’a czy Hirę, jego białego, kudłatego i liniejącego owczarka szkockiego". "Lepiej bym zrobił, zostając w Paryżu. Gdziekolwiek spojrzę, widzę psie gówno" - mówił Polański. 28 września 1973 roku studio Paramount określało mianem rozpoczęcia trzeciej wojny światowej. Tego dnia ruszyły zdjęcia do "Chinatown". Kłótnie między panami trwały cały czas. "Polak nie może interpretować Anglika" - sarkał Towne, Polański w rewanżu zabronił mu wstępu na plan.

czytaj dalej



Doskonałe recenzje i ponowne zainteresowanie producentów nie skłoniły Polańskiego do zostania w USA. Po śmierci Tate tak naprawdę nigdy nie wrócił do Stanów. Bywał tam raczej, niż mieszkał. Do dwóch latach przerwy od "Chinatown" zrealizował w Paryżu "Lokatora", potem pojechał do Monachium, gdzie miał rozważyć ofertę reżyserowania w teatrze. Miasto odwiedził w czasie światowego tygodnia mody, w którym uczestniczyła 15-letnia Nastassja Kinski. Romans w Monachium potrwał trochę dłużej, a Polański, któremu powierzono zrobienie świątecznego numeru "Vogue’a", postanowił w nim opublikować swoje zdjęcia Kinski. Pomysł się przyjął, a reżyser dostał kolejne zamówienie od wydawcy "Vogue’a" - sesję młodych dziewcząt z całego świata. Pierwsze zdjęcia miały być wykonane w Los Angeles.

Hustonowie nie lubią skandali

Na planie "Chinatown" spotkali się Jack Nicholson i John Huston, ojciec Anjeliki Huston, także aktorki, która w tym czasie mieszkała z Nicholsonem w domu przy Mulholland Drive. Magazyn "People" nazywał ich rezydencję "epicentrum przesiąkniętej narkotykami sceny towarzyskiej tej epoki". Polański był już tylko gościem w Los Angeles i zatrzymał się w hotelu. Gdy po raz drugi spotkał się z 13-letnią Samathą na sesję zdjęciową, zawiózł ją właśnie do willi starych znajomych. Dom stał pusty, bo słynny aktor był akurat na urlopie na nartach, a Huston w trakcie przeprowadzki do innego mężczyzny.

Anjelica nakryła ich w sypialni, bo akurat wpadła po swoje rzeczy. Rozmawiała i z Polańskim, i z dziewczyną. Być może była jedynym świadkiem, który mógł mu potem pomóc. Ale jak pisze w znakomitej książce o hollywoodzkiej dynastii Hustonów Lawrence Grobel, "Hustonowie nie lubią skandali".

Policja, która zjawiła się w willi Nicholsona dzień po aresztowaniu Polańskiego, znalazła w torebce Anjeliki kokainę, a w domu jeszcze haszysz. Aktorka została zabrana do aresztu, Nicholsona ściągnięto z urlopu w Aspen, by porównać jego odciski palców z odciskami na puszce, w której schowany był haszysz. Oboje zostali oczyszczeni z zarzutów. "Anjelice zagwarantowano nietykalność w sprawie posiadania narkotyków w zamian za przekazanie dowodów oskarżeniu" - twierdził Polański.

Nicholson odwiedził go tuż przed rozprawą i namawiał, by stawił się w sądzie, bo jego zdaniem dziewczyna nie będzie miała odwagi zeznawać. Był przekonany, że Polańskiemu nic nie grozi, szykował wraz Warrenem Beattym przyjęcie powitalne dla przyjaciela po zwolnieniu warunkowym. Kiedy dowiedział się o jego ucieczce uznał porzucenie interesów w Hollywood za głupie ze strony Polaka. Anjelica Huston 10 lat później zapytana o tamtą sprawę wciąż była wściekła na Polańskiego i twierdziła, że była w tych wydarzeniach wyłącznie ofiarą.

Hollywoodzka przygoda Romana Polańskiego przypomina film amerykański - z dwoma punktami zwrotnymi: morderstwem Tate i oskarżeniem o wykorzystanie Samanthy czy jak kto woli nakręceniem "Dziecka Rosemary" i powstaniem "Chinatown". Teraz odbywa się koda. Podczas trwającej dekadę współpracy z Hollywood Polański na pewno wiedział, jak zrobić wybitny amerykański film, jednak chyba nigdy do końca nie zrozumiał Ameryki.