Naukowcy cieszą się, że jest agencja przyznająca pieniądze na badania podstawowe. Ale wielu wytyka, że nadal jest wiele absurdów formalnych.

Reklama

Niektórych rzeczy nie da się przeskoczyć. Otrzymujemy kilkanaście tysięcy wniosków rocznie, a mamy 100 osób zatrudnionych na etatach. Dla porównania niemiecka agencja DFG, zajmująca się tym samym co my, otrzymuje dwukrotnie więcej wniosków, ale ma osiem razy więcej pracowników. Oczekiwania naukowców są często bardzo wysokie i wielu z nich widzi tylko swój indywidualny przypadek. Oczywiście wsłuchujemy się w głos środowiska, ale zdarza się, że choć część postulatów jest podobnych, to wiele z nich się wyklucza. Niektórzy eksperci np. uważają, że większą wagę powinno się przywiązywać do wykazywanego we wniosku dorobku naukowego. Inni, że wręcz przeciwnie. Jedni uważają, że formularz jest zbyt długi i szczegółowy, ale są i tacy, którzy przekonują, że powinno się zbierać więcej danych. Musimy wybrać jakiś kompromis.

W ankiecie, w której przepytywaliście ubiegających się o granty o to, co im przeszkadza, pojawiły się np. zarzuty co do obowiązku składania wniosków w dwu językach.

Niektórym się wydaje, że wiele rzeczy da się łatwo zmienić. Tymczasem część rozwiązań narzuca nam ustawa. Tak jest na przykład w przypadku języka – niektórzy przekonują, że wystarczyłaby wersja angielska wniosku – ale to obowiązek ustawowy, by wniosek był również po polsku. Są również zarzuty co do wymogów związanych z opisem projektu badawczego i jego kosztorysu. Ale tu jesteśmy całkiem liberalni w porównaniu z agencjami grantowymi w innych krajach. Na przykład nie wymagamy dokładnego harmonogramu prac, z kosztami przypisanymi do jego poszczególnych elementów, a wystarczy nam tylko lista zadań. Musimy wiedzieć, czy ktoś ma konkretny pomysł badawczy i wizję jego realizacji. Warto zauważyć, że przy najnowszych konkursach wymagamy tylko elektronicznej formy wniosku, a pocztą wystarczy wysłać jedynie strony z podpisem kierownika jednostki. Co ciekawe i tu się pojawił zarzut ze strony administracji niektórych uczelni, że nie będziemy wymagać pieczątek, podpisów kwestorów itd. Albo inna pretensja naukowców: po co trzeba wypełniać kody miejscowości czy np. dane uczelni. To zaś nam jest potrzebne później do robienia statystyk, wymaganych przez nadzorujące nas ministerstwo czy inne instytucje.

Reklama

Ponoć też niektóre recenzje pozostawiają wiele do życzenia.

Staramy się to kontrolować. I wiemy, że zdarzają się takie recenzje, które są słabe merytorycznie, czy też pojawiają się w nich niegrzeczne komentarze, na przykład dotyczące płci czy wieku wnioskodawców. Takich ekspertów nie zapraszamy ponownie do współpracy.

W badaniu ankietowym wyszło, że czas oczekiwania na wynik jest zbyt długi.

Reklama

Długi? To proszę sobie spojrzeć na nasz odpowiednik amerykański, czyli NSF – tam chwalą się na stronie internetowej, że 70 procent wniosków czeka na decyzję tylko pół roku. I to uważają za sukces. W NCN wszystkie wnioski doczekują się decyzji w ciągu pięciu miesięcy. Nie możemy działać szybciej, to fizycznie niemożliwe przy dwuetapowym procesie oceny przez zespoły ekspertów. Warto też pamiętać, że amerykańskie NSF otrzymuje około 40 tysięcy wniosków rocznie, ale zatrudnia ponad dwa tysiące pracowników.

Krytykowana jest również procedura odwoławcza. Jest tak skonstruowana, że zanim rozpatrzone zostanie odwołanie, rusza kolejna edycja konkursu. A praca poddana procedurze odwoławczej nie może w niej brać udziału.

Ogłaszamy konkursy co kwartał, więc rzeczywiście nie ma wiele czasu pomiędzy nimi. To jednak jest zaleta naszego działania – duża częstotliwość konkursów, choć rzeczywiście pokrywają się one z terminami rozpatrywania odwołań z poprzednich edycji. Dlatego po prostu lepiej poprawić błędy i zgłosić się do nowego konkursu. Co więcej, w elektronicznym formularzu wniosku jest pole, w którym jest możliwość dodania informacji – że był taki a taki błąd, który został poprawiony. Czasem prosimy o uzupełnienie podpisu czy innej drobnej formalności w zgłaszanym wniosku, ale szczupłość personelu NCN i napięty cykl konkursowy nie pozwalają na wprowadzanie znaczących poprawek na etapie składania wniosku i jego oceny formalnej. Poza tym jest pewna grupa osób, która pisze wnioski niechlujnie i oczekuje, że my to poprawimy. Tak się nie da.

Będą jakieś nowe konkursy?

Tak, właśnie wspólnie z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju ogłaszamy nowy konkurs TANGO. To pieniądze, które mają być przeznaczone na badania pośrednie – takie między stricte podstawowymi a aplikacyjnymi. Do konkursu będą mogli zgłaszać się ci naukowcy, którzy zakończyli projekty finansowane przez nas, ministerstwo czy też Fundację na Rzecz Nauki Polskiej i uważają, że ich prace są ciekawe z punktu widzenia praktycznego. Jeżeli pokażą, że da się je wykorzystać w praktyce, otrzymają pieniądze na przygotowanie fazy koncepcyjnej. Nie będą to wielkie środki, ale pozwolą rozplanować projekt. Ci którzy zrobią to najlepiej, a jednocześnie zapewnią sobie współfinansowanie z gospodarki, będą mogli otrzymać znacznie większe środki na prace badawczo-rozwojowe.

Jeszcze z ciekawości zapytam – kto wymyśla takie nazwy konkursów jak OPUS, PRELUDIUM, TANGO?

My sami. Zrobiliśmy burzę mózgów wśród pracowników NCN, a także ogłosiliśmy zewnętrzny konkurs na nazwy. Wpływały różne propozycje. Zdecydowaliśmy się na to, by były to wyłącznie nazwy związane z muzyką, dzięki czemu każdy kojarzy je z naszą agencją grantową.

>>>Czytaj także: Proceduralne korkowanie, czyli jak zdobyć pieniądze na naukę