"Powrotu Polski Plus do PiS nie traktuję w kategoriach wzmocnienia Prawa i Sprawiedliwości, raczej w kategoriach poczucia bezsensu politycznej aktywności nieosiągającej żadnych sukcesów Polski Plus, która zrozumiała, że czekają nas wybory parlamentarne i lepiej dla niej, jeśli przystąpi do nich w ramach większej organizacji, takiej jak PiS.

Reklama

To raczej czysto koniunkturalne posunięcie ze strony Polski Plus, które nie wpłynie na wzrost popularności PiS, ponieważ jest to powrót posłów przegranych. Nie wzmocni to też partii. Znając charakter Kaczyńskiego, wiemy, że zaufanie do nich nie wróci, nie będzie to już dawna współpraca. To nie będzie zaufanie, to będzie czysta kalkulacja. Krótko mówiąc, nie jest to odwrócenie tendencji demontażu czy stopniowego rozkładu PiS, ponieważ do PiS nie wstąpiły żadne nowe, niezależne formacja, tylko formacja przegrana, która kiedyś się odłączyła, a po jeszcze większym osłabieniu wraca.

W sobotnim wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego jest kilka zastanawiających tez, które można połączyć z jego wywiadem dla "Rzeczpospolitej". Nie chcę twierdzić, że w tym, co mówi Jarosław Kaczyński, nie ma racji. To jest słuszne, tyle, że ważne, kto co mówi.

Kaczyński mówi, że Polska powinna być krajem noblistów, który uczestniczy w światowym obiegu wydarzeń. Mówi rzeczy słuszne, ale mówi to osoba, która będąc premierem, zamknęła i zmarginalizowała Polskę w Europie. Osoba, której współpracownicy określali inteligencję, czyli tę część narodu, która powinna być gruntem dla noblistów, pogardliwym mianem wykształciuchów, wynosząc ludzi prostych, bo oni stanowili fundament PiS-u.

Reklama

Kaczyński, szef partii, która czerpie swoje siły z obszarów zacofania i z niskich standardów edukacyjnych, zapowiada Polskę-kraj noblistów. Powstaje pytanie, do kogo Kaczyński kieruje te słowa, bo na pewno nie do inteligentnych Polaków, ale do ludzi pozbawionych historycznej pamięci.

Zgoda, Polska powinna podnieść swój status w Europie, tylko możemy sobie zadać pytanie, czy droga do tego prowadząca wynika z polityki PiS. Mieliśmy okres prezydentury Lecha i premierostwa Jarosława, kiedy Polska była zmarginalizowana w Europie. Są to więc zapowiedzi człowieka, który nie zwraca uwagi na rzeczywistość. On tworzy własną rzeczywistość, poza realiami trzeciej Rzeczypospolitej i w niej przystępuje do walki.



Reklama

Kaczyński zarzuca rządowi bierność, brak wiary w Polaków. Znów można zadać sobie pytanie, czy to ma jakiś związek z rzeczywistością. Przecież dopiero za rządów PO Polacy osiągnęli najwyższe stanowiska w Unii Europejskiej. To za rządów PO Polska awansuje w wielu międzynarodowych rankingach - konkurencyjności, miejsc dogodnych do inwestowania, wielkości PKB.

Co najważniejsze, Kaczyński się nie zmienił. Mówi, że PiS ma program i będzie przeprowadzać reformy, które będą formą naruszania pewnych interesów, nie dopowiadając czyich. Twierdzi, że praktyka Tuska degraduje polskie życie polityczne. Do takiej degradacji jak za rządów Jarosława - dopuszczenie Giertycha i Leppera do współrządzenia - w trzeciej Rzeczypospolitej jeszcze nie doszło. Dlaczego Kaczyński zapomina, że degradacja to on, to jego rządy?

Kaczyński jak zwykle stosuje metody Kalego. Publicznie domaga się odejścia z polityki Tuska, Komorowskiego i innych i to nie jest przekroczenie żadnych standardów. Natomiast jeżeli Tusk odczyta nazwę "PiS jako "pesymizm i strach", to to jest przekroczenie wszystkich standardów.

W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" są rzeczy horrendalne. Kaczyński stara się Polakom wmówić, że niskie notowania PiS to wrogość ze strony mediów i establishmentu, który nie zawsze legalnie dochodził do pieniędzy. Czyli nie w PiS leży wina, winni są wszyscy wkoło. A przecież to PiS jeszcze niedawno miał media. Należałoby zadać pytanie, co takiego się stało, że media jednak od PiS-u odstąpiły.

W tym wywiadzie Kaczyński staje się pierwszym insynuatorem III Rzeczypospolitej. Zarzuca rządzącej PO lokajstwo, prowadzenie polityki antyprezydenckiej, która stała się współwinna katastrofy w Smoleńsku, bierność. Na koniec - to już ewenement - zapowiada, że z takim prezydentem współpracować nie będzie. Czyli, prawdę mówiąc, niszczy polską demokrację. Ponieważ on jako jeden z najważniejszych polityków namawia Polaków do obywatelskiego nieposłuszeństwa, namawia do nieprzestrzegania demokratycznych zasad, mówiąc, że wybrany prezydent nie jest prezydentem. Wprowadza do polskiego życia politycznego anarchię, namawia do niepokojów społecznych, nieposłuszeństwa; staje się jednym z głównych przeciwników polskiej demokracji.

Na domiar wszystkiego PiS przyjęła uchwałę w sprawie zagrożenia demokracji. Ma ono polegać na tym, że partia rządząca atakuje te środowiska, które poparły w wyborach prezydenckich Jarosława Kaczyńskiego - Solidarności i Kościół. To znów nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, jeśli popatrzymy na to, co mówił Donald Tusk w trakcie konwencji.



Tusk powiedział w polemice z Palikotem, że walka o nowoczesne państwo nie powinna łączyć się z tak tandetnym antyklerykalizmem. Czyli odrzuca postulaty łączenia walki o wolność z walką z Kościołem. Powiedział, że Platforma nie stanie do wojny z Kościołem i że ludzie Kościoła mają prawo do wyrażania swoich poglądów. Jeśli weźmiemy pod uwagę działania Platformy - jak list do proboszczów - to jest to raczej przeciwieństwo walki z Kościołem.

Druga nieprawda w tej uchwale to stwierdzenie, że Kościół nikogo nie popierał. To oczywiście absolutna nieprawda. Czy Kościoła nie stanowią hierarchowie? Wszyscy pamiętamy homilie wygłaszane w Przemyślu, w Kielcach, a potem wypowiedzi w prasie. Kaczyński się radykalizuje, ciągle dąży do bipolaryzacji życia politycznego i czeka na potknięcie Tuska, kopiąc pod Platformą dołki insynuacjami i kłamstwami.

Jeśli chodzi o słowa Tuska, to była zupełnie inna konwencja. To była konwencja partii zwycięskiej, tamta - partii przegranej. Tam potrzebny był radykalizm i wezwanie do boju, tu tonowanie nastrojów, podkreślanie pozytywów i osiągnięć. Bardzo ważne w wystąpieniu Tuska było, że nie lekceważy Kaczyńskiego i dostrzega ogromne zagrożenie płynące od jego ugrupowania. Zdaje sobie sprawę, że Kaczyński polaryzując polską scenę polityczną odbudowuje swoją partię i czeka na potknięcie Platformy. Jeżeli scena będzie bipolarna, to każde potknięcie PO będzie premiowało PiS.

Tusk czuje zagrożenie wynikające z ewentualnych kłopotów związanych z kryzysem gospodarczym. Wzywa Platformę do ostrożności, mówi: nie będzie reform dla reform, żeby rozgrzebać Polskę i stworzyć atmosferę konfliktu.

Ważne słowa, które będą równoważyć wpływy SLD i ewentualnie Palikota - to te, że póki Tusk będzie premierem, nie będzie zgody, by ciężar obrony przed kryzysem przerzucać w pierwszym rzędzie na tych, dla których ciężar ten może być przygniatający. Taka zapowiedź ze strony liberała jest niezwykle ważna. Jest uspokajająca dla tych grup społecznych, które obawiają się, że kryzys będzie eliminowany głównie kosztem ludzi pracy. To ważny sygnał dla związków zawodowych i Solidarności. To kłóci się z tym, co mówił Kaczyński.

W wystąpieniu Tuska warto też podkreślić słowa, że XXI wiek może być wiekiem Polski w UE. Wydaje mi się, że to najbardziej fundamentalna część programu Platformy. Jeżeli polityka Polski będzie się rozwijała tak jak od dwóch lat, to Polska rzeczywiście będzie uznana za jeden z sześciu głównych krajów Unii.

Mamy więc dwie rzeczywistości - urojoną i opozycyjną rzeczywistość Kaczyńskiego - i rzeczywistość przez niego zagrożoną, oraz dwa rozbieżne sygnały: optymistyczny - XXI wiek wiekiem Polski w Europie - i pesymistyczny - ten rząd musi odejść, nie będę z nim współpracował".