Damian Furmańczyk: Rewolucyjnych pomysłów ustrojowych w tej kampanii nie zabrakło. Najgłośniej było o referendum. Milion podpisów i naród decyduje – to dobry pomysł?
Jarosław Flis: Takie rozwiązania są dobre w wyjątkowych sytuacjach. Mam tutaj na myśli problem, który dotyczy wszystkich mieszkańców, jest zrozumiały dla każdego i można go sprowadzić do prostego rozstrzygnięcia „tak/nie”, bez żadnych niuansów. Tak rozumiane referendum mogłoby się odbyć np. w sprawie przyjęcia euro. Gorzej jest w przypadku obowiązku szkolnego. Dlaczego o posyłaniu do szkół 6-latków miałyby decydować osoby, które same nie mają dzieci? A co z karą śmierci? Zbieramy milion głosów i przekreślamy wszystkie międzynarodowe standardy w naszej części świata? Nie wszystko jest na tyle czarno-białe, by można było to rozstrzygać w takiej formule.
Likwidacja Senatu. Na ile to pomysł realny, na ile fikcja?
Teoretycznie jest to możliwe. W Kanadzie od 120 lat trwa dyskusja nad jego likwidacją i jakoś się nie udaje. Ale w prowincji Queensland dali radę. W pakiecie senatorowie dostali dożywotnie emerytury. Może to byłby sposób?
Największym partiom się to opłaca?
Zdecydowanie nie. Zwłaszcza tym wchodzącym w skład rządu. Senat jest dla nich buforem bezpieczeństwa przed koalicjantem. Gdyby jakiś projekt udało się przeforsować w Sejmie wbrew najsilniejszej partii, zawsze można go zablokować w Senacie.
Może realna jest zmiana zasad wyboru Senatu?
Mogłoby być tak, że do Senatu trafialiby np. byli ministrowie i marszałkowie województw.
Mniejsza liczba posłów to też polityczna demagogia?
Ani to realne, ani do niczego potrzebne. Liczba posłów w Polsce jest na średnim poziomie. Jest wiele krajów, w których jest większa. Taka zmiana jest zabójcza dla małych partii. W dużej partii nikt by tego nie zauważył. Tam liderzy często nie znają nazwisk posłów, którzy dostają się do Sejmu z ogonów list. Kluby małych partii to niewielkie grupy, gdzie każda osoba się liczy. Rezygnacja z trzech–czterech mandatów w małej partii to skreślenie bliskich znajomych.
Co z JOW-ami Kukiza? To mantra kandydata, która pozwoliła mu uzyskać spore poparcie.
Same JOW-y to hasło, które nic nie mówi – jest za ogólne. JOW-y działają w różnych krajach i na różnych zasadach. Dyskusja nad tymi rozwiązaniami jest potrzebna. Nie wszystkie systemy miałyby szansę sprawdzić się w Polsce. Paweł Kukiz często przywołuje wzorzec angielski, ale nie ma pojęcia, że połowa brytyjskich posłów startuje tam z innych okręgów niż te, które zamieszkują. Poza tym w opozycji do JOW-ów staną wszystkie ugrupowania, nawet największe. Łatwo policzyć, ilu posłów nie dostałoby się do Sejmu, gdyby na mandat mogli liczyć tylko ci, którzy mieszkają na terenach, gdzie wygrywa ich partia – ledwie połowa. By przegłosować takie rozwiązanie, trzeba poszukać samobójców, którzy zrezygnują z własnej kariery politycznej.
Czy realne jest odpartyjnienie prezydenta w Polsce? Odpartyjnienie to słowo klucz przy okazji wyborów.
I mit, bo za plecami kandydata zawsze stoi jakiś obóz polityczny. W kampanii faktycznie często pada hasło prezydenta ponad podziałami i osoby spoza układu. W praktyce to nic innego jak sprytna taktyka marketingu politycznego. Wybory w dwóch turach przyczyniają się do wyostrzenia wszystkich sporów. Zupełnie nie nadają się do wyboru kogoś, kto miałby następnie zdobyć zaufanie obu stron i być bezpartyjny. To tak, jakby przed meczem piłki nożnej reprezentanci obu drużyn rozgrywali walkę na pięści o to, który z nich będzie sędzią. Odpartyjnienie jest bezdyskusyjnym absurdem.
W ogóle możliwy jest wybór kogoś ponad podziałami?
To bardzo trudne w wyborach bezpośrednich, zwłaszcza dwuturowych. Proszę zauważyć, że od 20 lat do drugiej tury przechodzą kandydaci najsilniejszych opcji politycznych. Wygrywa zaś ten z nich, którego partia akurat prowadzi w sondażach. To nie przypadek. Zupełnie inaczej rzecz by wyglądała, gdyby obywatel musiał wskazać dwóch kandydatów. Zapewne wskazałby kandydata swojej ukochanej partii oraz kogoś neutralnego, kto byłby do przyjęcia, gdyby jego faworytowi się nie udało. W takiej sytuacji neutralny kandydat mógłby pokonać reprezentantów obu głównych partii. Tylko to im wcale nie jest na rękę, bo każda z nich chciałaby mieć arbitra ze swojego obozu.
Jak pan ocenia oddzielne wybieranie prezydenta i parlamentu?
To błąd, który tworzy konstytucyjny kalejdoskop. Rola prezydenta jest uzależniona przede wszystkim od podziału sił w parlamencie. I może nagle się zmienić, jeśli akurat w trakcie kadencji wypadną wybory sejmowe. To one wyznaczają polityczną rolę prezydenta. Jeśli prezydent ma być arbitrem, powinno go wybierać Zgromadzenie Narodowe jedną z opisanych przez teorię gier metod wyłaniania kompromisowego kandydata. Jeśli ma mieć realną władzę, to niech będzie tak jak w Stanach Zjednoczonych. Tam prezydent jest szefem rządu i odpowiada przed wyborcami za jego działanie.
Jaki wpływ na wynik w drugiej turze może mieć debata prezydencka? Nie ma pan wrażenia, że z kadencji na kadencję ranga debat spada?
To pochodna dwuturowych wyborów. W pierwszej turze główni kandydaci biorą pod uwagę bilans zysków i strat. Faworyci z reguły mają więcej do stracenia, więc od debat trzymają się z dala. Dla ogona stawki wynik jest raczej przewidywalny, lecz chcą zaistnieć. Nawołują więc do debaty na równych prawach, bo to dla nich czysty zysk. Moglibyśmy brać przykład chociażby z Czechów, gdzie debaty prowadzone są na wysokim poziomie. Ale też biorą w nich udział tylko liczący się kandydaci.
ZOBACZ TAKŻE: Bronisław Komorowski zapowiada referendum ws. wprowadzenia JOW-ów >>>
CZYTAJ WIĘCEJ: Tylko sondaż - aż do oficjalnych wyników od PKW nie mamy innych danych. Oto one >>>
Prof. Uziębło uważa, że to mit. Po wyborach samorządowych w ubiegłym roku zbadał, jak rozkładały się głosy w województwie pomorskim. - Okazało się, że wyborcy głosowali na partyjny szyld lub ludzi związanych z lokalnym komitetem wspierającym burmistrza lub prezydenta. Kandydaci bez partyjnego szyldu byli bez szans. W tych gminach do obsadzenia było 353 mandaty, niezależni zdobyli tylko 7 - mówi Uziębło.
W Kutnie doszło nawet do tego, że wygrał prezydent, który nie będzie miał opozycji, bo jego ludzie wzięli też wszystkie miejsca w radzie gminy. Czyli będzie rządził bez kontroli opozycji. - To samo mogłoby być w dużych miastach, które mają popularnych prezydentów np. w Gdyni - ostrzega Uziębło.
Kolejny przykład to wybory do Senatu sprzed czterech lat. 93 mandaty dostały w JOW-ach PiS i PO. Niezależnych senatorów wybrano tylko czterech, zaś PSL ma tylko dwóch senatorów, a Zjednoczona Prawica jednego."
To dlaczego w senacie nie ma innych partii oprócz PO i PiS, choć tam mamy JOW-y?
Czy JKM nie miał racji co do ilości mandatów jakie zdobędzie bliska mu partia?
Mówił, że przy systemie większościowym ta angielska partia mogłaby dostać ponad 90 mandatów, a przy JOW jak dostanie więcej niż 20 to JKM wycofa się z wyborów. No i ta partia uzyskała koło 10-ciu mandatów.
O to miał żal Kukiz.
"Niejednoznaczna porażka UKIP
Ta akurat porażka jest dyskusyjna, bo zwolennicy Nigela Farage’a otrzymali przecież 12 proc. głosów, tak więc naprawdę dobry wynik. Wskutek jednak brytyjskiej ordynacji wyborczej, przełoży się to na zaledwie kilka miejsc. "
"Parisien2015-05-11 11:45
Nie wiem co Wam Polacy odbiło z tymi "JOW"ami. U mnie we Francji walczymy żeby wprowadzić zasady proporcjonalności jak u Was a Wy chcecie jak Francuzi i Anglicy? Przecież "JOW"y zamykają Parlament mniejszym partiom.
Patrzcie we Francji, gdzie są dwie kolejki wyborów parlamentarnych: Front National zyskuje 20% głosów i ma 2 posłów na 577. Wielka Brytania: jedna kolejka: UKIP ma 13% głosów i 1 (jednego) posła.
Taki system umacnia dwie największe partie (u Was PO i PIS) i pozwala im blokować wejście nowych partii do Sejmu. Taki Kukiz to z "JOW"ami najwyżej pocałuje klamkę do Sejmu.
Wiec wytłumaczcie mi co widzicie w tej reformie?"
Jeden belkot !
Senat jest złym przykładem ponieważ 1) okręgi wyborcze są ogromniaste i kandydat nie jest w stanie dać się poznać wyborcom, 2) w dużej mierze nadal o popularności decydują upolitycznione media 3) mamy też finansowanie z pieniędzy podatnika i ustalanie szczegółów wyborów do senatu
Konstytucjonaliści jednak przestrzegają, że JOW-y mogą doprowadzić do jeszcze większego zabetonowania sceny politycznej. - W krajach, w których je wprowadzono, powstały dwie silne partie, które dzielą się sceną polityczną. Nie zniknie też upartyjnienie wyborów, bo partie nadal będą wystawiały swoich ludzi. Np. PO wiedząc, że wygrywa na Pomorzu, wystawi tych, których chce mieć w Sejmie. Na Podkarpaciu, gdzie wygrywa PiS, PO wystawi na pewną przegraną tych polityków, na których nie stawia. Taki system jeszcze bardziej wzmocni wodzowski model partii - mówi prof. Uziębło."
A prowincji Queensland nie ma w Kanadzie.
No to wyobraźmy sobie, że wygrywa kandydat PiS bo była mała frekwencja około 30% i zdobywa 55% głosów.
Jednak reszta (45%) jak i większość z 70% niegłosujących stwierdzają, że jest do d... - tak wiec mogą go odwołać bo nie robi tego co mu każą.
Po co w takim razie być w partii skoro o być nie być w sejmie decydują ludzie?
dobre tam , gdzie jest stabilny system dwupartyjny i zwycięzca
bierze wszystko , a mniejsze partie , nie dostają możliwości
wchodzenia do koalicji i wypaczania programu partii wiodącej.
U nas , nieszczęściem jest "języczek u wagi" - PSL, ale nasze
partie czekają duże zmiany i powstanie nowych partii.
Nie rozumiesz istoty JOW! Własnie chodzi o ODPARTYJNIENIE sejmu, a nie o to by małe czy duże partie i sekty pluły nam w twarz! Obecnie demokracja nie funkcjonuje! To tylko mydlenie oczu! Tylko JOW daje nam = społeczeństwu rzeczywistą kontrolę nad władzą, bo możemy głosować na człowieka, a nie na partię, w której wódz ustala kto zostanie wybrany. To są KPINY z ludzi! I jeszcze musimy jako podatnicy finansować te kryminogenne organizacje zwane partią.
Co za głupi argument. Jeśli ktoś ma dzieci to decyduje w ich imieniu, ale to nie uprawnia go do decydowania w sprawie dzieci innych osób.