Słynny włoski fotograf Oliviero Toscani zrobił zdjęcie nagiej 27-letniej anorektyczki. Dziewczyna waży 31 kg i wygląda jak ofiara obozu koncentracyjnego. Ma pomarszczoną twarz staruszki, plamy na skórze. Zdjęcie pojawiło się na billboardach w Mediolanie, gdzie trwa teraz tydzień mody. Obok zdjęć roznegliżowanych modelek, które były dla niej wzorem.
Przypuszczam, że każdy spotkał się kiedyś z anoreksją, choć może nie każdy zdał sobie z tego sprawę. Ja pamiętam taką historię. Jako studentka mieszkałam przez pewien czas na kampusie w Paryżu. Któregoś dnia usłyszałam, że w jednym z akademików umarła dziewczyna. Ktoś zawiadomił strażników, że przez trzy dni nie widziano jej na korytarzu, i w końcu wyważono drzwi do jej pokoju. Podobno leżała na łóżku, obok stał talerzyk z pokrojonymi warzywami, których już nie miała siły zjeść. Mówiono o tym jakoś niechętnie, bez zwykłej żądzy sensacji. Wszystkim zrobiło się dziwnie. Bo jak to możliwe, że ktoś niemal na naszych oczach umiera z głodu?

Dopiero po jej śmierci ludzie zaczęli sobie przypominać: rzeczywiście, kiedy wieczorami siedzieli w akademikowej kuchni i jedli spaghetti, żartując i flirtując, ona przemykała ze spuszczoną głową, by zrobić sobie herbatę. Bez cukru. Nie patrzyła na nikogo, z nikim nie rozmawiała, a kiedy pewien sympatyczny Włoch zaprosił, by z nimi usiadła, podziękowała, mówiąc, że już jadła kolację. I spłoszona wróciła do pokoju. Potem już zostawili ją w spokoju, widząc, że to ją stresuje. Najwyraźniej nie miała ochoty z nimi rozmawiać. Jej sprawa.

Być może gdyby mieszkała wtedy w rodzinnym domu, ktoś zauważyłby, że dzieje się z nią coś niedobrego. Matka by dostrzegła, że córka unika wspólnych obiadów. Mówi, że zje przed telewizorem, po czym, kiedy nikt nie widzi, wraca do kuchni i wyrzuca wszystko do śmieci. Brat zauważyłby, że siostra przestała się podobać jego kolegom: kto by chciał kłaść rękę na skórze i kościach? I może tata by się zorientował, że nie jest normalne, by córka, która dotąd ze sportów lubiła tylko tenis w telewizji, nagle codziennie przed śniadaniem biega, a wieczorem chodzi na basen? Może by zaczęli z nią rozmawiać, zwrócili się do psychologa?

Ale obcych ludzi nie obchodziła dziwna zmiana jej osobowości. Po przyjeździe na kampus zakolegowała się wprawdzie z dwiema Francuzkami, które pewnego dnia - przypomniały to sobie po jej śmierci - powiedziały nawet: "jesteś za chuda". Ale kiedy ona odpowiedziała z agresją: "nie chcę wyglądać tak jak te wszystkie tłuste dziewczyny", wzruszyły ramionami i więcej z nią o tym nie rozmawiały. W końcu każdy ma prawo żyć jak chce. Pytanie, czy ma też prawo umierać.

Setki tysięcy, o ile nie miliony młodych kobiet na Zachodzie wpadają dziś w anoreksję. Dlaczego? Od lat pierze im się mózgi, że urodę kobiecej figury mierzy się stopniem jej podobieństwa do kija od szczotki. Może jest to więc terror projektantów mody, którzy zauważyli, że ubrania najładniej się prezentują na wieszakach. Czytałam też gdzieś spiskową teorię, że za wylansowanie mody na chudzielca odpowiada orientacja seksualna świata haute couture - jak wiadomo Karl Lagerfeld i spółka wolą chłopców, i chcą, żeby ich modelki jak najmniej przypominały kobiety. Czyżby? Ostatnio widuję coraz więcej młodych gejów, również potwornie chudych. Może nie chodzi więc o płeć, ale o to, że kanonem piękna stało się dziecko? Pamiętamy, za co niejaki Humbert Humbert z powieści Nabokova pokochał najsławniejszą dwunastolatkę w historii literatury: za to, że nie miała trzęsących się pośladków i tłuszczu na udach, które budziły w nim takie obrzydzenie u innych dziewcząt. Czyli za to, że nie była jeszcze kobietą, tylko dziewczynką - jeszcze nie Dolores, ale ciągle Lolitą.

A może chodzi o sport i atletyczną sylwetkę, która zaczęła się stawać w Europie ideałem przed drugą wojną światową, zdaje się, że przy okazji faszyzmu? Jest wiele teorii, skąd dokładnie wzięły się te kanony piękna. Wiadomo jednak, że anorektyczki (90 proc. chorych to kobiety) w wieku dojrzewania zaczynają odrzucać swoją kobiecość, bo chcą dopasować się do wzorów z kolorowych czasopism, które podobno podobają się społeczeństwu.

I rzeczywiście, dziewczyna, którą znaleziono martwą na kampusie, uważała, że jest grubsza niż Cindy Crawford i chciała to zmienić - przypomniała sobie po jej śmierci dawna przyjaciółka. Matce zmarłej z kolei długo zajęło, żeby przypomnieć sobie coś innego: że ona sama całe życie bezskutecznie się odchudzała, i chyba zaczęła denerwować córkę swoją niekonsekwencją. W ramach młodzieńczego buntu dziecko pokazało jej konsekwencję, i to, niestety, ostateczną. Ojciec pamiętał też (i przyznał się do tego podczas rodzinnej terapii po śmierci córki), że kiedyś powiedział jej złośliwie: jeśli nie zaczniesz się ruszać, będziesz niedługo wyglądać jak mama. No i wszystkie dziewczyny w szkole się odchudzały. Krótko mówiąc, cały świat troszczył się obsesyjnie o wagę.

Ale mam podejrzenie, że te kanony z prasy kobiecej są wtórne wobec spraw znacznie poważniejszych - i że otyłość, a nawet pulchność, jest w naszym społeczeństwie napiętnowana z powodów głębszych niż estetyczne walory wieszaka na ubrania. W bardziej pierwotnych, biedniejszych społeczeństwach, które marzyły o zasobności, ideałem stała się tłustość - bo świadczyła o bogactwie. Jeśli dziś ideałem jest szczupłość, to dlatego, że świadczy o samokontroli. A właśnie samokontrola i panowanie nad naturą są konikiem dzisiejszego człowieka. Arlette, Hiszpanka z innego akademika, przypomniała sobie (niestety, dopiero po śmierci dziewczyny), że była z nią kiedyś na czyichś urodzinach. Dziewczyna przesiedziała cały wieczór obok tortu bezowego, nawet go nie próbując. Kiedy Arlette zaśmiała się, że też nie powinna, ale jednak weźmie kawałek, dziewczyna odpowiedziała: "skoro nie powinnaś, to dlaczego bierzesz?". I było w jej głosie coś, czego Arlette długo nie mogła zidentyfikować. Dopiero teraz, po jej śmierci, zdała sobie sprawę: to była pogarda. Pogarda osoby, która jako jedyna doskonale spełniła współczesne przykazanie: zapanować nad swoim ciałem. Podczas gdy wszyscy marzą o chudości, ale nie mogą się na nią zdobyć, bo są zbyt słabi, ona jedna okazuje się silna. Staje się w ten sposób najbardziej konsekwentną realizacją ideałów Zachodu: nie zgodzić się na to, żeby natura cokolwiek nam narzucała, wyćwiczyć się w sile tak, żeby uniezależnić się od świata.

I żeby zasłużyć na nagrodę. Bo ta siła wyrzeczenia ma zostać nagrodzona. I dziewczyna z kampusu nie jadła jakby na zapas - nie jadła po to, żeby pewnego dnia móc zjeść i nie mieć wyrzutów sumienia. To nieprawda, że anorektyczka nie myśli o jedzeniu. Przeciwnie, ona nie myśli o niczym innym. Budząc się rano, zastanawiała się, co zje na śniadanie. Żeby jednak w pełni zasłużyć na tę chwilę, odwlekała ją i szła najpierw pobiegać. W końcu otwierała lodówkę i już miała zjeść coś większego, ale w ostatniej chwili postanawiała, że tym razem zje tylko pół jogurtu niskokalorycznego. Po to, żeby potem mieć prawo do porządniejszego obiadu. Ale kiedy dochodziło południe, już wiedziała, że obejdzie się paroma łyżkami zupy. Wszystko z myślą o kolacji, na którą ktoś ją zapraszał - trzeba się przegłodzić, żeby móc wieczorem, przy ludziach, normalnie zjeść. Ale kiedy już siedziała przy stole, ktoś powiedział, że jest po kolacji i zamówił tylko sok jabłkowy. Skoro tak, to i ona nie mogła być gorsza! Po to, żeby następnego dnia mieć prawo do większego śniadania...

Które nie nastąpi. Bo, choć anoreksja jest głodzeniem się na kredyt tego jednego wielkiego obiadu, anorektyczka ma tak nieziemsko silną wolę, że może ten moment grzesznej gratyfikacji odwlekać w nieskończoność. Anoreksja jest projektem jakiegoś raju, na który trzeba zasłużyć. I w tym przypomina swoją średniowieczną wersję - ascezę. W słynnej powieści Tomasza Manna "Wybraniec" kazirodczy kochanek głodzi się przez lata, żeby odpokutować swoją winę i przebłagać Boga. Znane są również mniszki i święte, które jadały tylko liście sałaty. Obrazy przedstawiają te omdlewające oblubienice Chrystusa, tak chude, że już jedną nogą u Pana Boga. A więc wtedy też chodziło o podobanie się - tylko nie społeczeństwu, jak dzisiaj, ale Bogu - bo zgodnie z nie tylko chrześcijańskim przekonaniem, umartwianie ciała ma uwznioślać duszę. I ta dziewczyna wtedy w Paryżu czuła się wyjątkowa, jakby wywyższona pośród grzesznych, słabych ludzi. Zupełnie jak te średniowieczne święte. Z tą różnicą, że one były męczennicami religii, a ona stała się męczennicą społeczeństwa. Przejęła na siebie jego wszystkie wymogi: bądź silna, decyduj o sobie, nie ulegaj naturze i czyń ją sobie poddaną!

Ale jej choroba nie miała już w sobie nic z potrzeby piękna, od której się zaczęła. Pewna Belgijka z pokoju obok zauważyła (niestety, dopiero po śmierci sąsiadki), że ona nawet w upał chodziła w szerokich spodniach i koszuli z rękawem. Wstydziła się swojego ciała, któremu poświęcała tyle uwagi! Wniosek: dobrze wiedziała, że ucieleśniwszy tak doskonale ideały społeczeństwa, mocno przesadziła, i nie zostanie przez społeczeństwo zaakceptowana. A więc jej duma była podszyta poczuciem niższości? I jeśli nie chciała sobie pozwolić na normalność, to nie tylko dlatego że czuła się od innych lepsza, ale także dlatego że czuła się gorsza? Podejrzewała, że jeśli raz sobie pofolguje, to już nigdy się nie zatrzyma? Tak, imperatyw społeczny, który ucieleśniła, musiał być ciągle pod kontrolą, inaczej groził jej bezpowrotny upadek. Jak ten kazirodca Manna - musiała być doskonalsza od innych, ale dlatego, że była od nich nieskończenie mniej doskonała. A dlaczego czuła się niedoskonała? Bo jeśli co pięć minut świat nam wmawia, że musimy być tacy, a nie inni, inaczej jesteśmy słabi i powinniśmy się wstydzić, to raz na jakiś czas kto bierze to sobie do serca. Więc na wszelki wypadek biedna grzesznica musiała odwlekać nagrodę. W chwili śmierci ciągle czekała na swój wielki obiad z deserem.

Tamta dziewczyna nazywała się Katja i była Niemką. Mieszkałam w tym samym akademiku co ona i widywałam ją wtedy w kuchni, siedząc ze znajomymi przy spaghetti i winie. I tak samo jak inni nigdy nie zapukałam do jej pokoju. Człowiek Zachodu jest przecież tak elegancko dyskretny i doskonale skoncentrowany na swoich problemach.
I jeszcze jedno: gdyby to się działo w Ameryce, przypuszczam, że nie pozwolono by jej tak łatwo umrzeć. Chociaż egoizm społeczny i presja wizerunku społecznego są tam nie mniejsze niż gdzie indziej na Zachodzie - a może właśnie dlatego że są większe - znaleziono na nie środki zaradcze w postaci instytucji: na każdym kampusie jest kilkanaście oficjalnie zarejestrowanych organizacji, których celem jest pomoc studentom. Są organizacje do walki z molestowaniem kobiet, prześladowaniem rasowym, są organizacje uwrażliwione na tak częstą wśród studentek bulimię i anoreksję. Amerykanie stracili już niewinność, wiedzą, że mają problemy. Ale ma je cały Zachód. Ludzie są silni, samotni, sterroryzowani imperatywami społecznymi, które pod płaszczykiem indywidualizmu i wyzwolenia zmuszają nas coraz bardziej restrykcyjnie do różnych postaw i zachowań. Gdzie indziej są już równie pozbawieni serca dla innych, ale tej dziury nie zastąpili jeszcze sztucznym sercem instytucji.























Reklama