Nie chcę Polski, w której narodowi odbiera się jakąkolwiek satysfakcję z rewelacyjnych przecież osiągnięć ostatnich lat. Nie chcę Polski, która miałaby być krajem ciemnym i zacofanym, a w tę stronę, niestety, pod rządami Prawa i Sprawiedliwości zmierzała przez ostatnie dwa lata. Nie chcę, żeby Polacy raz jeszcze znaleźli się w sytuacji, w której cała władza w naszym kraju znajduje się w rękach jednej skrajnej siły. Nie chcę, żeby Polska wykonała jakiś szaleńczy zwrot ideologiczny w którąkolwiek stronę - ani w lewo, ani w prawo. Tymczasem przez ostatnie dwa lata zmierzaliśmy tak bardzo na prawo, że dalej już był tylko mrok.

Reklama

Dlatego właśnie, że za sprawą partii Jarosława Kaczyńskiego nasz kraj zaczął zmierzać w skrajnie niebezpiecznym kierunku, zdecydowałem się zaangażować w kampanię wyborczą, i to po stronie Platformy Obywatelskiej. Wcześniej dość długo udawało mi się zachować dystans w stosunku do bieżącej polityki - starałem się nie recenzować żadnych posunięć rządu. Więcej - starałem się wręcz popierać zarówno Platformę Obywatelską, jak i Prawo i Sprawiedliwość za każdym razem, kiedy któraś z tych partii podejmowała działania w ostatecznym rozrachunku korzystne dla Polski. Przed wyborami w 2005 roku wydawało mi się nawet bardzo prawdopodobne, że w ich wyniku obydwa te ugrupowania będą w naszym kraju zgodnie współrządziły.

Wiedziałem, że Polacy - wierząc chyba w możliwość takiej koalicji - poparli wówczas i PiS, i PO w dość równym stopniu. Jeszcze przez długie miesiące po wyborach szanowałem ten wybór. Uważałem, że choć rząd popełnia błąd za błędem, jest jednak rządem, który powstał w wyniku demokratycznych wyborów. Dlatego też na pytania dziennikarzy dotyczące kolejnych potknięć i gaf premiera oraz jego fatalnych decyzji - czy to w polityce zagranicznej, czy w wewnętrznej - odpowiadałem niemal zawsze wymijająco.

Są jednak granice milczenia. Są sytuacje, w których milczeć po prostu nie wolno. W kraju za rządów braci Kaczyńskich działo się coraz gorzej. Koszmarna koalicja Prawa i Sprawiedliwości z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin przynosiła skandal za skandalem. Polityczne wiarołomstwo stało się normą. Kolejne obietnice wyborcze Jarosława Kaczyńskiego rozwiewały się w pył. Stało się dla mnie jasne, że jego wizja budowy lepszej Polski, której zaufały miliony Polaków, okazała się jednym wielkim oszustwem. Dlatego też postanowiłem nazwać rzeczy po imieniu i - jak ujął to jeden z przedwojennych satyryków - "przestać uważać bydło za niebydło".

Reklama

Bo nie mogłem już dłużej tolerować ciągłego politycznego kłamstwa. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, kiedy widziałem, jak miejsce Kazimierza Marcinkiewicza, który miał być premierem przez cztery lata, zajmuje Jarosław Kaczyński, który przecież wcześniej zapowiedział stanowczo, że w sytuacji, kiedy jego brat jest prezydentem państwa, oszczędzi Polakom dwóch bliźniaków na najwyższych stanowiskach w Polsce. Nie mogę również dotąd pojąć, dlaczego Kaczyński zdecydował się na wciągnięcie do rządu najbardziej skompromitowanej grupy w historii polskiego parlamentaryzmu - czyli Samoobrony. Kiedy zaś patrzyłem na coraz większy udział tajnych służb i organów wymiaru sprawiedliwości w polityce państwa, przypominały mi się mroczne czasy PRL.

Jako byłego ministra spraw zagranicznych najbardziej chyba przerażała mnie nieprawdopodobna niekompetencja prezentowana przez członków tego rządu w zakresie polityki międzynarodowej. Jest to bowiem dziedzina, w której za sprawą braci Kaczyńskich Polska ucierpiała najdotkliwiej. Nasza pozycja na arenie międzynarodowej znalazła się w tej chwili w najgorszym od 1989 roku punkcie. Polska Jarosława Kaczyńskiego każdemu pokazuje język i pręży muskuły. Szkoda tylko, że tę pozorną siłę widać jedynie w lustrze... Ci zaś, którzy patrzą na nas z boku, nie mogą zrozumieć, o co właściwie chodzi.

Zagraniczni politycy i komentatorzy, coraz częściej słysząc o naszym kraju, pukają się w głowę. Dlatego trudno mi było wytrzymać sytuacje, w których musiałem im tłumaczyć, co takiego się stało z naszym społeczeństwem, że Polacy poparli Prawo i Sprawiedliwość.

Chcę więc Polski, z której wszyscy będziemy dumni. Chcę Polski, w której nie deprecjonuje się naszych heroicznych wręcz osiągnięć i sukcesów, które odnieśliśmy przez ostatnie osiemnaście lat. Chcę, byśmy mogli iść w przyszłość z podniesioną głową. Bo mamy ku temu wszelkie powody.