Jacek Kurski przedstawił w radiowych "Sygnałach dnia" aktualną linię PiS-u wobec Unii Europejskiej. Ponieważ nie mówi nic, co nie miałoby akceptacji Jarosława Kaczyńskiego, podobnie jak w istocie Janusz Palikot nie mówi nic, co nie miałoby akceptacji Donalda Tuska (bo inaczej Tusk by się odezwał, jest w końcu partyjnym szefem Palikota, odpowiada za niego) dlatego mam wszelkie podstawy, żeby uznać wypowiedź Jacka Kurskiego za reprezentatywną dla całego PiS-u w kwestiach europejskich. A jest to linia niemądra, absurdalna, zagrażająca polskiej państwowości w nowym, coraz bardziej, wręcz na naszych oczach dziczejącym świecie.

Reklama

Co wymyślił Jarosław Kaczyński, a co Jacek Kurski powiedział swoim prostym, żołnierskim językiem? Po pierwsze, "nie" dla traktatu lizbońskiego - "w ogóle nie powinniśmy nad nim dyskutować, bo przecież Irlandia go odrzuciła". "Przyjęcie traktatu lizbońskiego osłabi Polskę i całą Unię Europejską". Powstaje pytanie, gdzie Kaczyński i Kurski widzą tę dzisiejszą straszliwą siłę zintegrowanej Unii Europejskiej, że tak się obawiają, iż ratyfikacja traktatu lizbońskiego tę wielką siłę osłabi? I gdzie widzą tę mocarstwową siłę Polski - kraju prawie bez państwa, z cyrkiem zamiast partyjnej polityki, z politycznymi liderami, którzy powinni na arenie łykać ogień i tresować foki (bo lwy by ich zaraz pożarły), a nie rządzić czterdziestomilionowym krajem położonym w ryzykownym miejscu, na Wschodzie Europy?

Kurski powtarza też w ślad za braćmi Kaczyńskimi mantrę, że Polska powinna wprowadzić euro, kiedy zbliży się pod względem dochodów do średniej europejskiej. Jeśli kiedyś Polska się do tej średniej zbliży, to tylko dzięki głębszej integracji z UE, z obszarem od siebie bogatszym i bardziej uporządkowanym prawnie, państwowo, cywilizacyjnie. Jeśli zaczęła nadrabiać cywilizacyjne straty z ostatnich trzystu lat, to nie dzięki Kurskiemu i Kaczyńskim, którzy taki sam mają udział w cywilizacyjnym postępie Polaków, jak niestety dzisiaj Palikot i tolerujący go Tusk - czyli żaden. Polska wystartowała po raz pierwszy do lotu dzięki naszemu Planowi Marshalla, którego wreszcie doczekaliśmy się z Brukseli. I oczywiście dzięki polskim biznesmenom i pracownikom, którzy umieją ten impuls wykorzystać. Na pewno nie dzięki swoim dzisiejszym politycznym elitom, które zamiast uspokajać Polskę, czynić ją bardziej zdolną do wykorzystania wyjątkowej historycznej szansy, zachowują się coraz bardziej jak Sarmaci, którzy kiedyś roztrwonili prawdziwe polskie imperium. Uważają, że ten deszcz euro i minimalna choćby geopolityczna osłona Polski, to manna z nieba, która nigdy się nie skończy, a oni na tym deszczu mogą się oddawać swoim ulubionym rozrywkom. Te rozrywki, to już nawet dzisiaj nie bigosowanie się szablami, ale okładanie kijami i obrzucanie wyzwiskami, bo nasi Sarmaci przez ostatnie trzysta lat totalnie schłopieli.

Jacek Kurski - ta kanclerska głowa - dorzuca jeszcze od siebie, że gdyby działał traktat lizboński, Polska nie mogłaby wynegocjować korzystnych dla siebie ustaleń paktu klimatycznego, bo nie miałaby weta (jedynej regulacji prawnej lubianej czy wręcz rozumianej przez braci Sarmatów). Przecież to są bzdury, nawet z prawem weta Polska mogłaby pozostać za burtą najbogatszego i integrującego się najszybciej "rdzenia Europy", w dodatku z ograniczonymi - w ramach retorsji -- środkami pomocowymi czy dostępem do unijnego rynku. Polska zdołała wynegocjować odpowiadający nam kształt paktu klimatycznego, ponieważ, po pierwsze, w ogóle go negocjowała, a tymi negocjacjami zajmowali się dyplomaci, a nie burczący coś pod nosem Sarmaci. A po drugie, udało się nam także dlatego, że w dobie kryzysu traktowanie jako priorytet ekologii, a nie rozwoju gospodarczego, przestało się chwilowo opłacać nawet Niemcom. Natomiast Francji pod Sarkozym, który chce budować francuskie lobby w Unii, co najmniej tak samo silne jak lobby niemieckie, nie opłacało się rzucać Polski na kolana, tym bardziej, że Tusk i Sikorski sensownie całą sprawę z nim rozegrali, przedstawiając się jako najbardziej proeuropejska ekipa polityczna w Polsce. Sarkozy europejskich polityków działających na rzecz integracji wokół siebie zbiera, bo chce, aby Francja odzyskała pozycję jednego z liderów Europy. Wróble w Paryżu od dawna ćwierkają, że Sarko zazdrości Blairowi międzynarodowego autorytetu i sam także chciałby kiedyś być prezydentem Unii, jeśli taki urząd w końcu powstanie. Przez moment myślał nawet, że silniejszą Europę pomogą mu budować także bracia Kaczyńscy, stąd obdarzał ich ogromnym kredytem zaufania. Dzisiejsza polityka europejska PiS-u, tak jak ją przedstawia Kurski, dowodzi, że była to raczej bańka kredytowa, niż kredyt na miarę.

Reklama

Dlaczego mi tak na tej Unii Europejskiej zależy? Bo zależy mi na Polsce. A Polska, taka jaką jest dzisiaj, to nie tylko nie jest imperium Jagiellonów, to nawet nie jest Polska Piłsudskiego i Dmowskiego. To Polska Palikota i Kurskiego, kraj prawie bez państwa, ze zdemolowaną polityką partyjną i z gospodarką, która co prawda ruszyła na kroplówce unijnego rynku i środków pomocowych, ale nie wiadomo, że odłączona od tej kroplówki nie wróci do swojej normy późnopeerelowskiego trupa.

Czy Kurski wysupła ze swojej kieszonki sześćdziesiąt miliardów euro, jeśli Polska zacznie działać w Europie tak, jak tego chcą Kaczyńscy: zablokuje dalszą integrację UE, stanie się zawalidrogą, krajem w który nikt już nie będzie chciał inwestować? Czy Kurski obroni nas przed Rosją, która już się zrenacjonalizowała i przed Niemcami, które w przypadku dalszego rozluźnienia się Unii powrócą do swojej tradycyjej polityki zarządzania Europą Środkową na spółkę z Rosjanami? Kurski nas nie obroni, ale ma to wszystko w głębokim poważaniu. On żyje chwilą, na haju, tak jak prawie każdy z dzisiejszych polskich polityków. Hajem PO-wiaków jest dzisiaj fajny Palikot, człowiek o bogatej i skomplikowanej osobowości, a hajem PiS-u jest eurosceptycyzm, radość z każdej klęski Brukseli, napawanie się poczuciem własnej mocarstwowości, tyle że skleconej ze starych blach, kartonów i sznurka.

Czy Rosjanie znieśli w końcu embargo na import polskich artykułów spożywczych, bo Kurski zajął im Kaliningrad i groźnie spojrzał przez lornetkę na Petersburg? Nie, zrobili to dlatego, bo Unia zachowała się wobec polskiego weta w sprawie nowej umowy pomiędzy Rosją i UE lojalnie. Weta założonego - moim zdaniem, zupełnie racjonalnie - przez ówczesny rząd PiS-u, ale mającego sens wyłącznie dlatego, że nasi europejscy partnerzy, łącznie z Niemcami i Francją, choć bez entuzazmu, wywiązali się ze swych zobowiązań. Pokazując Rosji, że Unia Europejska jeszcze jednak istnieje i przestrzega swoich własnych praw. A nowy polski rząd potrafił z tego klinczu dyplomatycznie wyjść: Rosja embargo zniosła, a Polska wycofała weto.

Antyeuropejskie zabawy PiS-u są tańcem na wulkanie, który właściwie już wybuchł. Rosja, jeśli wobec niej nie będzie występować Bruksela, ale Warszawa, Praga, Wilno czy Bratysława osobno, zje każdego z nas po kawałku, nawet się nie zakrztusi. W dodatku są w Polsce prawdziwi eurosceptycy, a nie udawani, tacy jak PiS-owscy. Oni szczerze kochają Hamas i Putina, bo są w duszy zamordystami, a zachodnią demokrację, szczególnie europejską, uważają za zgniły produkt gejów, Żydów i w ogóle - liberalnych mięczaków. Mam nadzieję, że ani Kurski, ani szefujący mu Jarosław Kaczyński do takich aż "twardzieli" nie należą, ale próbując ich politycznie zagospodarować, tak naprawdę ich ośmielają.