Olewnik oskarża Krzysztofa Janika, Ryszarda Kalisza, Andrzeja Brachmańskiego, Andrzeja Kalwasa, Kazimierza Olejnika i Marka Sadowskiego o zaniechania i opóźnianie śledztwa. Przez dwa lata ministrowie rządu SLD i prokuratorzy zapewniali go, że organa ścigania robią wszystko, aby odnaleźć jego porwanego syna.

W tym czasie syn Olewnika Krzysztof czekał na ratunek przykuty kajdankami do ściany w jednej z mazowieckich wsi. Ale pomoc nigdy nie nadeszła. Kulisy zbrodni zostały wyjaśnione dopiero po czterech latach.

Sadowski, były minister sprawiedliwości w rządach SLD, przyznaje, że pierwsze czynności w śledztwie prowadzone były tak nieudolnie, że wręcz czuło się niechęć do wyjaśnienia tej sprawy.

Pod koniec 2005 r. prokurator krajowy Janusz Kaczmarek przeniósł śledztwo w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika z Warszawy do Olsztyna. Olsztyński zespół policyjno-prokuratorski potrzebował tylko pięciu miesięcy na ustalenie, co działo się z porwanym chłopakiem i gdzie znajdują się jego zwłoki. Udało się także złapać prawdopodobnych sprawców zbrodni. W tej chwili w areszcie przebywa 10 podejrzanych. Prokuratura w Olsztynie rozpocznie wkrótce nowe dochodzenie.

"Poprowadzimy oddzielne postępowanie dotyczące zaniedbań i zaniechań policjantów i prokuratorów prowadzących śledztwo. Sprawdzimy także polityków zaangażowanych w tę sprawę. Zbadamy, gdzie mieli oni obowiązek podjęcia działań, a ich nie podjęli" - zapowiada wiceszef olsztyńskiej prokuratury Zbigniew Kozłowski.

Dramat rodziny Olewników rozpoczął się w nocy z 26 na 27 października 2001 r. Tego wieczoru w domu Krzysztofa była impreza. Bawiło się na niej kilku wysokich funkcjonariuszy lokalnej policji. 24-latka widziano po raz ostatni, gdy wracał do domu po odwiezieniu pijących gości. W pół do pierwszej w nocy z jego komórki ktoś zadzwonił do domu rodziców.

Telefonu nikt nie odebrał, dzwoniący nie zostawił żadnej wiadomości. Zgodnie z rekonstrukcją zdarzeń prawdopodobnie wtedy Krzysztof został porwany. Po dwóch dniach do Włodzimierza Olewnika zadzwonili porywacze. "Tato, to jest porwanie dla okupu. Macie dać 350 tys. dolarów" - usłyszał. Olewnik zawiadomił policję, a ta rozpoczęła śledztwo. 300 tys. euro okupu porywacze dostali dopiero w lipcu 2003 r. Miesiąc później udusili Krzysztofa, a ciało zakopali w lesie. Zwłoki odnaleziono niespełna rok temu.

O nieprawidłowościach w prowadzeniu śledztwa Włodzimierz Olewnik informował najwyższych urzędników już w kilka miesięcy po porwaniu. Wykorzystując swoje znajomości i pieniądze, próbował odszukać syna na własną rękę. Wszystkie zdobyte informacje przekazywał policji, która - jak się później okazało - nie sprawdzała ich.

Wielokrotnie prosił ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika o interwencję. Dziś Janik zapewnia, że zrobił wszystko, co było możliwe. "Prosiłem policję, aby bardziej starannie się tym zajmowała. Nie można więc mówić o zaniechaniach z mojej strony" - twierdzi były minister.

W czerwcu 2004 r. skradziono radiowóz z 16 tomami akt sprawy, sprawców nie wykryto. "Zazwyczaj jest tak, że złodzieje kradną samochód, a szczątki akt wyrzucają. Widać więc, że tym razem chodziło o akta" - stwierdza były poseł SLD Jerzy Dziewulski, który próbował pomagać Olewnikowi.

Tuż po zniknięciu akt Olewnik spotkał się z wiceszefem MSWiA Andrzejem Brachmańskim. "Po rozmowie z Olewnikiem zleciłem powołanie specjalnej grupy w CBŚ. Miała zbadać sprawę porwania. Wydawało mi się, że wyszedł z tej rozmowy zadowolony" - opowiada.

Kolejnym szefem MSWiA, u którego Olewnik rozpaczliwie szukał pomocy, był Ryszard Kalisz. "Podjąłem energiczne działania w sprawie uprowadzenia Krzysztofa Olewnika. Z jego ojcem rozmawiałem 30 minut. Żądał, abym podjął satysfakcjonujące go działania. Nie przedstawił mi jednak żadnych dowodów" - opowiada Kalisz. Przekonuje, że policja zrobiła w tej sprawie wszystko, co należy.

Marek Sadowski, przez kilka miesięcy 2004 r. minister sprawiedliwości, przyznaje, że warszawska prokuratura dopuściła się poważnych zaniedbań. "Prokurator Kazimierz Olejnik na moją prośbę zajął się sprawą osobiście. Jednak przestałem być ministrem, zanim jakiekolwiek efekty byłyby wypracowane" - tłumaczy.

Jego następca Andrzej Kalwas na oskarżenia odpowiada stanowczo: "Nie mam sobie nic do zarzucenia". Od odpowiedzialności uchyla się także Kazimierz Olejnik, ówczesny zastępca prokuratora generalnego. "Sprawę dostałem trzy lata po rozpoczęciu śledztwa. Do tego czasu było ono prowadzone skandalicznie. Podjąłem działania, które miały wyjaśnić sprawę porwania" - twierdzi Olejnik.

Janusz Kaczmarek mówi, że choć politycy SLD byli wielokrotnie informowani o sprawie, to nie podjęli jednak żadnych znaczących działań. Ocenę, czy brak takich działań jest przestępstwem, pozostawia prokuraturze i sędziom. Uważa, że osoby, którym postawiono zarzuty uprowadzenia i zamordowania Krzysztofa, to jedynie wykonawcy, a nie zleceniodawcy zbrodni.



























Reklama