Niedawno znaleziono kolejne masowe cmentarzysko pod ruinami dawnej sowieckiej bazy na północnych obrzeżach Kabulu. Jeśli nie rozliczymy przeszłości, w naszym kraju nigdy nie zapanuje pokój - twierdzą Afgańczycy.

Demokracja ludowa za wszelką cenę
Kwiecień 1982 roku. Miasto Taszkurgan na północy Afganistanu. W okolicy operują sowieckie oddziały. Żołnierze wpadają w zasadzkę mudżahedinów, ginie trzech Rosjan. Dowództwo decyduje się na akcję odwetową, ale sowieckim oficerom nie chce się dociekać, kto jest winien. Miasto zostaje doszczętnie zbombardowane, w ciągu zaledwie kilku godzin ginie ponad dwieście osób.


Reklama

W tej wojnie to standard. Jak napisał w jednej ze swych relacji szwedzki korespondent wojenny Borge Almqvist: "Nie ma w tym kraju wioski, która choćby raz nie została zbombardowana". Mohammad Hassan Kakar, historyk z Uniwersytetu w Kabulu, który badał zbrodnie Armii Czerwonej, zebrał niezbite dowody na to, że Sowieci wybijali całe wioski w zemście za śmierć żołnierzy z rąk mudżahedinów, gazowali cywilów trującymi chemikaliami, zatruwali ujęcia wodne i zaminowywali teren bez sporządzania żadnych map. "Afgańczycy padli ofiarą systematyczego ludobójstwa" - twierdzi Kakar.

Przykładów ludobójczych akcji dostarczają również zbiegli na Zachód sowieccy dezerterzy. Jeden z nich relacjonował: "Kiedy pijany dowódca dowiedział się, że jego brat i trzech towarzyszy broni zostało zabitych przez mudżahedinów, poderwał cały oddział i kazał żołnierzom iść do pobliskiej miejscowości. Wymordowano wszystkich jej mieszkańców, w sumie około dwóch tysięcy ludzi. Niektórym podrzynano gardła".

Istnieją także dowody, iż do walki z mudżahedinami Armia Czerwona stosowała broń chemiczną, od której ginęli najczęściej nie partyzanci, lecz cywile. Tak było na przykład w miejscowości Waghiz w prowincji Ghazni, w południowo-wschodniej części Afganistanu, zaatakowanej w maju 1980 roku.

Reklama

Jej mieszkańcy spodziewając się bombardowania, próbowali znaleźć schronienie w podziemnych kanałach nawadniających pola - tzw. karezach. Powszechnie używano ich także jako bunkrów dających schronienie całym rodzinom. Atakujący czerwonoarmiejcy nie trudzili się, by tropić w nich uzbrojonych przeciwników, po prostu wrzucali do kanałów środki chemiczne, które truły uciekinierów. Sowieci używali środków popularnie nazywanych żółtym deszczem, śpiącą śmiercią, blue X.

Chemia powodowała u ofiar uczucie "palenia od wewnątrz", wymioty, bóle głowy, spazmy, konwulsje. Mocne środki - takie jak "śpiąca śmierć" - zabijały. Łatwo było poznać, gdzie ją zastosowano: ludzie umierali błyskawicznie z otwartymi oczami, często trzymali w dłoniach jakieś przedmioty. Śmierć całkowicie ich zaskakiwała.

Ten przerażający widok sprawiał, iż broń chemiczna pełniła także ważną rolę propagandową: miała przerażać nieuchronną śmiercią w straszliwych męczarniach i zniechęcać do jakiegokolwiek oporu. Masowe stosowanie tych straszliwych środków udowodnił francuski ekspert militarny Ricardo Fraile już w 1982 roku, czyli w trzecim roku wojny.

Reklama

W tym samym roku informacje Fraile’a potwierdził sekretarz stanu USA George Schultz. Sowieci z pełną bezwzględnością rozprawiali się nie tylko z partyzantami, ale z każdym przejawem nieposłuszeństwa. Gdy w kwietniu 1980 roku, zaledwie pięć miesięcy po tym, jak Afganistan przekształcił się w radziecką półkolonię, studenci kabulscy zorganizowali demonstrację przeciwko okupacji i zainstalowanej władzy ludowej, ostrzelała ich kolumna sowieckich i afgańskich czołgów. Ciała zabitych natychmiast wywieziono z placu sowieckimi gazikami. Dokładnej liczby ofiar nigdy nie ustalono.

Khad - afgańskie KGB
Osobnym rozdziałem w historii okrucieństw tej wojny była działalność lokalnej bezpieki Khad stworzonej od początku do końca przez KGB. Jej "najlepsze" lata to okres 1980 - 1986, kiedy na czele organizacji stał generał Nadżibullah, człowiek potężnej postury zwany przez lokalnych mieszkańców rzeźnikiem. Funkcjonariusze Khad z zimną krwią mordowali przeciwników politycznych oraz przypadkowych ludzi, którzy z polityką i wojną nie mieli nic wspólnego, stosując metody, których nie powstydziłyby się niemieckie komanda śmierci.


Oficerowie służb specjalnych i ich sowieccy nadzorcy zagazowywali swoje ofiary, tłukli je na śmierć albo zamurowywali żywcem. Jak relacjonuje DZIENNIKOWI generał Mir, oficer dawnej armii królewskiej Afganistanu przetrzymywany w więzieniu Pul-e-Czarchi, ściany były tam brunatne od krwi torturowanych ludzi. "Zaczynało się późnym wieczorem, gdy w całym Pul-e-Czarchi gaszono światło. Strażnicy przychodzili z kapturami lub chustami, zakładali je na głowy wybranym więźniom i wyprowadzali ich. Po jakimś czasie w całym budynku słychać było krzyki, jęki i płacz katowanych ludzi. I tak do rana".

Rozstrzeliwań dokonywano na poligonie albo w piwnicach sowieckich baz wojskowych. Ciała zamurowywano. Osoby, które ranne przeżyły rzeź, dogorywały w ciemnościach, dusząc się w odorze rozkładających się ciał.
Drugim filarem systemu represji był afgański wywiad wojskowy, brutalniejszy nawet od cywili z Khad. Jego główna kwatera, a zarazem centrum przesłuchań, mieściła się naprzeciwko ambasady Indii w Kabulu.

Przetrzymywanych w niej więźniów torturował osobiście szef wojskowych służb Hesamuddin i jego zastępca Habibullah. Jak relacjonuje cytowany w raporcie "Zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości w latach 1978-2002" skruszony oficer wojskowych służb: "Wojsko dysponowało specjalną aparaturą do przesłuchań sprowadzoną z Rosji. Za pomocą »czapek« podłączano ludzi do prądu, elektrody przytwierdzano też do genitaliów. Szefem najbrutalniejszej sekcji przesłuchań był Seffatullah z Parwanu, który dziś mieszka w Niemczech".

Odwet i rozliczenie

To biestialstwo wywoływało postępujące zdziczenie obu walczących stron. Mudżahedini nie pozostawali bowiem Sowietom dłużni. Ich oddziały wyspecjalizowały się w porywaniu rosyjskich żołnierzy i doradców wojskowych. Akcje te przebiegały zazwyczaj według scenariusza podobnego do operacji partyzantów w bazie sowieckich sił powietrznych Bagram w 1983 roku. Afgańczyk pracujący w niej jako tłumacz zaprosił do siebie na przyjęcie dwóch doradców wojskowych. Po obfitej kolacji, podczas której podawano grillowane mięso, na stole pojawiły się ogromne ilości alkoholu. Po zakończeniu imprezy mudżahedini związali kompletnie pijanych mężczyzn i wywieźli kilkaset kilometrów dalej, niedaleko położonego przy granicy z Uzbekistanem miasta Mazar-e-Szarif. Rozebrano ich do naga i zakopano żywcem. Mundury zapakowano i odesłano do bazy Bagram jako ostrzeżenie dla innych. Później tę samą technikę uśmiercania powtarzano wielokrotnie.


Rosjanie wykorzystują dziś podobne wypadki do próby relatywizowania winy, argumentując, że walczyli z fanatyczną rebelią i musieli okrucieństwem odpowiadać na okrucieństwo. Albo w ogóle wypierają się przykładania ręki do jakichkolwiek zbrodni. "Nie dokonywaliśmy zbrodni, bo cały czas podczas wojny patrzyli nam na ręce Amerykanie, którzy wykorzystaliby ewentualne morderstwa w wojnie propagandowej". Oto najczęstsza argumentacja, którą można usłyszeć w Moskwie. Ma ona jednak poważną lukę, ponieważ właśnie Amerykanie udokumentowali mordy.

Dlatego też Rosja stara się zabezpieczyć przed odpowiedzialnością prawną za zbrodnie sowieckiej armii. Uprzedzając pozwy rodzin ofiar represji, jeszcze za czasów ZSRR, w listopadzie 1989, władze uchwaliły amnestię, która wyklucza jakiekolwiek śledztwa w sprawie przestępstw popełnianych przez sowieckich żołnierzy. Jednak w miarę jak na światło dzienne wychodzą coraz to nowe informacje o kolejnych masowych grobach, Afgańczycy z coraz większą determinacją dążą do ujawnienia całej prawdy o sowieckiej okupacji.

"Nieodkrytych miejsc kaźni jest wiele" - mówi DZIENNIKOWI szef kabulskiej policji kryminalnej generał Ali Szah Paktiawal. "Już niebawem rozpoczniemy dalsze poszukiwania" - dodaje. Na razie władze w Kabulu nie wskazują winnych zbrodni. Oficjalnie nie pada również określenie ludobójstwo. Wiedzą, że niełatwo będzie udowodnić oskarżenia i postawić winnych przed sądem. Prawie wszystkie sowieckie dokumenty dotyczącące wojny są tajne i nie ma co liczyć, że władze w Moskwie w geście dobrej woli prześlą je do Kabulu.