Zespół składający się z blisko 300 informatyków, techników, programistów, a także prawników czy statystyków, od połowy lat 70. pracował nad stworzeniem systemu Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności – pierwszego nowoczesnego, dużego rejestru państwowego. Nowelizacja ustawy o zaopatrzeniu emerytalnym m.in. funkcjonariuszy policji i ABW, zwana dezubekizacyjną, która weszła w życie na początku roku i ma zmniejszyć emerytury byłych pracowników aparatu bezpieczeństwa, uderzyła także w tych specjalistów.

Reklama

Do jednego worka

– Potraktowano nas gorzej, niż jakbyśmy byli przestępcami, wzięli łapówki czy faktycznie stosowali przemoc w stosunku do obywateli. Gdyby tak było i gdybyśmy byli skazani, automatycznie bylibyśmy wyłączeni z systemu emerytur mundurowych i podlegalibyśmy pod ZUS. Wtedy moja emerytura w oparciu o składki i lata pracy, w tym 24 lata służby po 1990 r., byłaby wielokrotnie wyższa – mówi Wiesława Popis, która była jednym z pierwszym pracowników dawnego Rządowego Centrum Informatycznego przemianowanego później na Departament PESEL.

Przed stworzeniem centralnego systemu ewidencji nie istniało żadne formalne narzędzie porządkowe. W części kraju obowiązywały dokumenty porozbiorowe, napisane po niemiecku lub po rosyjsku. – Aby administracja mogła sprawnie działać, konieczne było ich ujednolicenie, zbudowanie od zera nowatorskiego systemu informatycznego i wdrożenie go w województwach – opowiada Marek Zieliński, który w departamencie PESEL doszedł do stanowiska wicedyrektora i odpowiadał m.in. za kompresję danych i współtworzył system Jantar, na bazie którego przez lata pracowała administracja.

Reklama

– Wtedy aparat państwowy mógł używać systemu PESEL także w celach represyjnych, ale nie taki był cel jego stworzenia – tłumaczy nam Jerzy Nowak, szef sekcji historycznej w Polskim Towarzystwie Informatycznym.

Departament, który nad nim pracował, na początku lat 80. został włączony do MSW, ale to było polityczne zagranie. – Najwyższe szefostwo departamentu było ze Służby Bezpieczeństwa, bo nie mogło być wtedy inaczej. Ale ludzie, którzy ten system tworzyli, byli wybitnymi ekspertami, absolwentami informatyki z Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej – mówi Nowak.

To była elit wśród informatyków. Część z nich pracowała wcześniej nawet z legendarnym Jackiem Karpińskim – konstruktorem pierwszego polskiego minikomputera.

– W Rządowym Centrum Informatycznym byliśmy zatrudniani na etatach MO, ale wynikało to z obowiązku narzuconego uchwałą Rady Ministrów – dodaje Lech Rutkowski, były naczelnik służby terenowej w departamencie PESEL. – Nasza praca dotąd była zupełnie inaczej oceniana. Nie musieliśmy w latach 90. przechodzić weryfikacji, by dalej pracować w MSW, nie objęła nas ustawa lustracyjna z 2006 r., tzn. zgodnie z jej wytycznymi nie byliśmy funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa – dodaje Rutkowski.

IPN umywa ręce

Reklama

Dopiero teraz z zaskoczeniem dowiedzieli się, że w wykazie przygotowanym przez IPN na potrzeby nowej ustawy zostali umieszczeni wśród „funkcjonariuszy wykonujących pracę na rzecz totalitarnego państwa”. Efekt: za pracę przed 1990 r. mają mieć obniżoną stawkę do 0,0 proc. za każdy rok służby. Co więcej, nawet jeżeli po 1990 r. odprowadzali wciąż wysokie składki, to i tak nie dostaną więcej, niż wynosi przeciętna emerytura wypłacana przez ZUS, a ta oscyluje w okolicach 2053 zł brutto. To niekiedy kilka razy mniej, niż wynoszą ich obecne emerytury. Obostrzenia z nowej ustawy jednak nie dotyczą milicjantów, w tym także zomowców.

Dlatego pracownicy departamentu PESEL (do tej pory udało im się zorganizować ponad 70-osobową grupę) napisali już do IPN, próbując się dowiedzieć, dlaczego ich zespół uznano za funkcjonariuszy bezpieczeństwa. IPN odpisał im jedynie, że skoro ustawa zobligowała instytut do wystawienia informacji o przebiegu służby pracowników byłego MSW, to on takiej informacji udzielił i nie dokonywał analizy ani oceny, na czym ta służba polegała.

MSWiA, które przygotowało ustawę dezubekizacyjną, na nasze pytanie o podstawę zmiany statusu pracowników departamentu PESEL nie odpowiedziało. Odpisało tylko ogólnie:

„Organ emerytalny na podstawie sporządzonych przez Instytut Pamięci Narodowej – Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu informacji o przebiegu służby na rzecz totalitarnego państwa będzie zobowiązany ponownie ustalić wysokość emerytur i rent inwalidzkich wskazanym przez IPN emerytom i rencistom, którzy pełnili służbę na rzecz totalitarnego państwa, oraz wysokość rent rodzinnych przysługujących po zmarłych funkcjonariuszach, emerytach lub rencistach, którzy pełnili tę służbę”.

MSWiA w praktyce również nie interesuje, na czym służba polegała. Wystarczy, że była. – W takim wypadku najlepiej by było PESEL jako twór aparatu totalitarnego zaorać, jego twórcom zapłacić stawki rynkowe za taką pracę i wtedy odebrać emerytury – ironizuje Jerzy Nowak.

Wszystkie kartoteki w jednym miejscu

U podstaw systemu ewidencji ludności leżały powody polityczne. Po Marcu’ 68 SB doszła do wniosku, że trzeba kontrolować wszystkie osoby z wyższym wykształceniem. Szybko jednak okazało się, że potrzebny jest bardziej kompleksowy system.

W czerwcu 1970 r. zapadła decyzja przygotowania koncepcji Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności. W pierwszej kolejności scalono kartoteki osobowe z urzędów gmin, stanu cywilnego i parafii. Potem zbudowano bank danych. A na koniec zaczęto nadawać numery i wydawać nowe dowody osobiste. Wyzwaniem było stworzenie algorytmu tworzenia numeru tak, by nie kojarzył się z numeracją obozową z czasów II wojny światowej. Jako pierwsi nowe dowody z numerami w ramach pilotażu dostali pod koniec lat 70. mieszkańcy warszawskiej Woli. Ostatecznie numery PESEL wszystkim obywatelom zostały nadane do 1984 r.