Kruszyński pełnił funkcję prezesa tego Urzędu od września 2006 r. do lutego 2012 r.

W trakcie środowego przesłuchania Witold Zembaczyński z Nowoczesnej mówił, że tuż przed odwołaniem Kruszyńskiego wydał on pozytywną decyzję dla OLT Poland, przydzielając jej koncesję na wykonywanie przewozu lotniczego. To była końcówka urzędowania pana jako prezesa ULC (...). Proszę powiedzieć komisji, dlaczego pan się tak śpieszył, że nawet nie sprawdziliście żadnych sprawozdań finansowych, ani też wiarygodności wielokrotnie karanego oszusta jakim był Marcin P.? - pytał polityk Nowoczesnej.

Reklama

Nie przypominam sobie żadnego pośpiechu, a raczej odwrotnie, przypominam sobie, że tego pośpiechu nie było - zapewniał świadek. Czyli to taki zbieg okoliczności? - ironizował Zembaczyński. Wniosek jest procedowany i gdzieś na końcu kończy się podpisaniem decyzji - odparł Kruszyński.

W połowie 2011 r. Amber Gold przejęła większościowe udziały w liniach lotniczych Jet Air, a pod koniec 2011 r. w liniach Yes Airways. Powstała wtedy marka OLT Express, pod którą działały linie OLT Express Regional (z siedzibą w Gdańsku, wykonujące rejsowe połączenia krajowe) oraz OLT Express Poland (z siedzibą w Warszawie, które wykonywały czarterowe przewozy międzynarodowe).

Reklama

Do sprawy odniósł się też Jarosław Krajewski (PiS), który pytał świadka, czy prezesem spółki OLT Jet Air mogła być osoba prawomocnie karana za przestępstwa przeciw obrotowi gospodarczemu. Według ówczesnego stanu prawnego nie było wyraźnie sprecyzowanego takie właśnie wymogu, o ile pamiętam - padła odpowiedź. Świadek zaznaczył jednak, że nie jest na sto procent pewny. Standardowo było wymagane świadectwo niekaralności - dodał, gdy członkowie komisji zarzucili mu, że na sto procent się myli, bowiem co innego mówi Kodeks spółek handlowych.

Urząd nie jest organem, który rejestruje podmioty gospodarcze z osobami, które popełniły takie przestępstwa - mówił Kruszyński.

Dlaczego w przypadku OLT Jet Air państwo pominęliście fakt wielokrotnej karalności pana Marcina P., od 30 sierpnia 2011 r., prezesa spółki OLT Jet Air, której udziałowcem w 75 proc. była Amber Gold? - kontynuował poseł. Były prezes ULC powiedział, że sprawdzenie niekaralności było procedurą standardową. Dopytywany, dlaczego w tym przypadku doszło do sytuacji niestandardowej, odpowiedział: To musiał być błąd, jeżeli tak dokładnie było - przyznał.

Krajewski chciał też wiedzieć, czy były prezes ULC może przeprosić za ten błąd. Musiałbym ten fakt najpierw dokładnie sprawdzić i określić swoją rolę, jako, że to są sprawy bardzo ścisłe i merytoryczne i mogą być źle interpretowane - wyjaśnił.

Kruszyński pytany był też o to, ile pamięta sytuacji, w których osoby prawomocnie karane były prezesami spółek lotniczych. Odpowiedział, że nie przypomina sobie takiej sytuacji - oprócz przypadku Marcina P., o czym dowiedział się mniej więcej w okresie upadłości OLT Express Poland.

Reklama

Natomiast szefowa komisji Małgorzata Wassermann (PiS) pytała, jak to się stało, że tylko w tym jednym przypadku osoba karana, która nie mogła poszczycić się świadectwem dobrej reputacji, uzyskała takie względy Urzędu, że przez cztery miesiące - do momentu rezygnacji - Urząd nie poprosił o dokumenty, udając, że ich nie widzi. Mając dostęp do dokumentów i możliwości dostępu również do pracowników na pewno tę sprawę mógłbym wyjaśnić. Nie byłem świadomym tego problemu - mówił były prezes ULC.

Znowu jest kiepsko z pana pamięcią - komentowała Wassermann. Prosiła o odniesienie się do zeznań przesłuchiwanych wcześniej świadków - pracowników ULC - którzy mówili, że jeżeli pomioty nie spełniały wymagań ustawowych, to ich przedstawiciele szli do prezesa Urzędu i dostawali od niego ustne polecania o "przymknięcie oczu" na te braki. To nieprawda (...). Ani nie przyjmowałem "załatwiaczy", ani nie wydawałem dyspozycji na "przymykanie oka" na cokolwiek - zaprzeczył Kruszyński. Dodał, że nie wie, co zeznali ci świadkowie, podkreślając, że niepojętą rzeczą jest, aby "przymykać oko" na brak jakichś wymagań.

Skąd więc aż tyle pozytywnych decyzji dla spółek Marcina P.? - dopytywał Zembaczyński w kontekście opublikowanej przez ULC tzw. "Białej księgi" dot. m.in. sprawy Amber Gold. Nie wiem, nie znam dokumentu, nie mogę się do niego merytorycznie odnieść - odpowiedział świadek.

Jarosław Krajewski pytał ponadto świadka, kiedy dowiedział się o spółce Amber Gold. Nie potrafię podać dokładnej daty; zwróciłem uwagę na reklamy, które na dużych billboardach pojawiły się w mieście, i tylko tyle. Nie zwróciłem na tyle szczególnej uwagi, żeby interesować się, jakoś nie jestem zainteresowany tego typu inwestowaniem - odpowiedział.

Krajewski dopytywał o to, kiedy świadek dowiedział się o Marcinie P., prezesie Amber Gold. To był kwiecień lub maj 2012 r., z prasy - odparł. Jak dodał, na poziomie jego normalnych czynności służbowych nie wystąpiła "konieczność jakiegoś szczególnego zwrócenia uwagi na Amber Gold". Świadek poinformował też komisję, iż nie miał świadomości, że Amber Gold znajduje się na liście ostrzeżeń Komisji Nadzoru Finansowego. Nie wiedział też, że wobec tej spółki toczy się postępowanie prowadzone przez gdańską prokuraturę rejonową. Taką informację uzyskałem po zakończeniu mojej działalności w Urzędzie, również z prasy - doprecyzował.

Tomasz Rzymkowski (Kukiz'15) zaprezentował jednak pismo z grudnia 2011 r. adresowane do Kruszyńskiego, w którym Marcin P. informuje, że Amber Gold odkupiło udziały w spółce OLT Jet Air Poland od dotychczasowych właścicieli i jest jedynym udziałowcem tej spółki. Czy dalej pan podtrzymuje, że o istnieniu Marcina P. i Amber Gold dowiedział się pan dopiero po zaprzestaniu pełnienia funkcji prezesa? - pytała Wassermann.

Tak mówi moja pamięć, tak pamiętam - odpowiedział. Zaznaczył jednocześnie, że korespondencja adresowana do niego nie musiała trafiać na jego biurko, ale do któregoś z wiceprezesów.

Politycy pytali też świadka o to, czy podlegli mu pracownicy zgłaszali mu problemy z wyegzekwowaniem dokumentów finansowych od spółki Jet Air oraz OLT. Nie przypominam sobie takiej informacji - powiedział Kruszyński.

Witold Zembaczyński pytał też o spotkanie kierownictwa ULC z przedstawicielami ABW, które odbyło się w czerwcu 2012 r. Spotkanie dotyczyło badania pochodzenia środków finansowych inwestowanych w OLT. Czy to było jedyne takie spotkanie, czy wcześniej się pan spotykał z przedstawicielami ABW? - pytał poseł Nowoczesnej. Nie było właśnie żadnego sygnału z ABW (...). Dopiero w czerwcu się pojawili, kiedy mnie tam już nie było - powiedział świadek.

Wassermann nawiązała ponadto do sprawy polis ubezpieczeniowych na samoloty OLT. Jak wskazała, część samolotów tego przewoźnika nie posiadała ich. Pytała więc, czy ówczesna zastępca dyrektor Departamentu Rynku Transportu Lotniczego Anna Kolmas lub jej przełożona Sylwia Ciszewska informowały świadka o tym fakcie. Nie przypominam sobie, abym otrzymał takie informacje - odpowiedział Kruszyński.

Świadek tłumaczył, że zaistnienie takiej sytuacji jest podstawą do rozpoczęcia procedury zawieszenia koncesji przewoźnikowi. Decyzję o wszczęciu tej procedury mógł podjąć prezes lub wiceprezes Urzędu. Kto był zobowiązany poinformować wiceprezesa lub prezesa, że nie może wyegzekwować polis ubezpieczeniowych? Czy w tej sytuacji była to Sylwia Ciszewska? - pytała Wassermann. Tak - odparł świadek, zaznaczając, że informacja taka nigdy do niego nie dotarła.

Szefowa komisji pytała więc, czy świadek kiedykolwiek zadał sobie pytanie, dlaczego OLT była w ten sposób traktowana przez ULC. Z informacji, które od państwa otrzymałem i ze skutków działalności, które zaobserwowaliśmy dopiero w lipcu, czyli poprzez upadłość OLT, widzę wyraźnie - był błąd, była nieprawidłowość, ale bez dokładnego zbadania nie potrafię powiedzieć, jaka była natura, przyczyna, jaki był mechanizm, jak to poprawić. De facto gdzie jest to centrum odpowiedzialności - mówił świadek.

Pan chyba żartuje - oceniła Joanna Kopcińska (PiS). Wtórowała jej Wassermann: To centrum odpowiedzialności siedzi przed wysoką komisją, bo wtedy pan był prezesem ULC i zgodnie ze wszystkimi przepisami, które obowiązywały w Polsce, ponosi pan pełną odpowiedzialność za to, co tam się działo - podkreśliła. Dodała przy tym, że na części decyzji Urzędu jest on osobiście podpisany.