Kiedy w ostatni piątek w Pekinie zaczynało się wielkie widowisko rozpoczęcia igrzysk olimpijskich, ks. Edmund "Eda" Jaworski wszedł do kościoła. Przez ponad dwa tygodnie nie zamierza stąd wychodzić. No, chyba że we wsi będzie pogrzeb albo trzeba będzie pójść z komunią do chorego. Ksiądz Edmund jest jedynym duchownym w Gułtowych i nie chce, żeby jego protest w jakikolwiek sposób utrudniał życie parafianom.

Reklama

Dwa tygodnie postu

Z księdzem Edmundem spotkaliśmy się dzień przed protestem (od piątku nie rozmawia z mediami, bo nie zamierza czynić ze swego sprzeciwu happeningu). W czasie ponadgodzinnej rozmowy wypala kilka papierosów. To, jak mówi, jedna z jego słabości, a podczas protestu nie będzie mógł palić. Ksiądz "Eda", zapalony motocyklista i właściciel trzech psów i kota, przyznał, że trochę obawia się tych dwóch tygodni. Ale zaraz odpędził takie myśli: "Nie powinno być najgorzej. Bo to przecież nie tylko kwestia woli, ale przede wszystkim bożej łaski".

W zabytkowym kościółku w Gułtowych, na krzyżu zbitym z dwóch brzozowych pali wisi flaga Tybetu. Jest tu od wielkiego postu. Mimo to przez ten czas z ambony ani razu nie padło słowo "Tybet". "Ja głoszę tylko słowo boże, nie mam prawa nikomu niczego narzucać. Jeśli ktoś zechce, przyjdzie tu choć na chwilę i pomodli się ze mną" - tłumaczy proboszcz.

Reklama

Gdzie leży Tybet?

Gułtowy to duża, zadbana wieś. Ma swój ośrodek zdrowia, cztery sklepy i szkołę. Mieszkańcy różnie reagują na proboszczowy protest w sprawie Tybetu. Jedni interesują się tym, co dzieje się na Dachu Świata, innym słowo "Tybet" zupełnie nic nie mówi.

Mieczysława Ratajczak, matka sołtysa Gułtowych: "A gdzie właściwie leży Tybet?"

Reklama

Czesław Marcinkowski, emerytowany kierowca: "Jak widzę tych ludzi w telewizji, to łzy w oczach stają. My też tak żyli po wojnie".

19-letni Dominik Piątek: "Nie wiem, o co chodzi z tym Tybetem, ale jeśli ksiądz się modli w tej intencji, to go popieram".

22-letni chłopak spotkany na przystanku: "Należy im się wolność. Jak wszystkim ludziom".

Fryzjerka: "Ten post księdza to w naprawdę w dobrej sprawie".

Barbara Czyż, emerytka: "Niech sobie narody żyją w wolności. Tybet powinien być wolny".

Pracownik miejscowej budowy: "Co my wiemy, kurka, o Tybecie? Ksiądz pewnie na jakieś pielgrzymki po Chinach jeździł, to wie, o co chodzi".

W rzeczywistości ksiądz Edmund nigdy nie był w Chinach - jest przeciwny wycieczkom do tego kraju. "To tak, jakbyśmy my teraz mieszkali w niemieckiej prowincji Posen, a Amerykanie przyjeżdżaliby robić nam zdjęcia" - kwituje. Kiedy mówi o Tybecie, nie kryje emocji. "Za 20 - 30 lat się obudzimy, ale wtedy już nie będzie Tybetańczyków. Czyja to będzie wina? Również nasza".

Wypędzić diabła modlitwą

Tybetem interesuje się od czasów seminarium. Zaprzyjaźnił się wówczas z ojcem Janem Berezą (wówczas jeszcze bratem), który studiował filozofię indyjską. To on uchronił mnie przed tanim zachwytem wschodnią duchowością. Ale prawdziwym impulsem do działań była decyzja MKOl o przyznaniu Pekinowi organizacji igrzysk. "Chodziłem po domu i kląłem. Co oni najlepszego zrobili? Od razu zaprotestowałem" - opowiada. Ksiądz zaczął pisać gorzkie felietony w regionalnej prasie.

"Ze strachem patrzę na to, jak można bawić się w cieniu obozów koncentracyjnych" - czytamy w jednym z nich. Przypominał też, że Tybetańczycy to najbardziej znana, ale niejedyna mniejszość okrutnie dyskryminowana w Chinach. Samo pisanie jednak przestało mu wystarczać. "Dostawałem za to pieniądze. Więc właściwie, jaki był mój wkład w to wszystko? Żaden" - odpowiada sam sobie. Wtedy postanowił, że "tego diabła wypędzi postem i modlitwą". "W intencji prześladowanych, w intencji prześladowców, za sportowców, którzy przecież też są ofiarami tej farsy, za działaczy sportowych, którzy pozwolili na to wszystko. Bo co więcej oprócz modlitwy może zrobić zwykły ksiądz?" - wylicza.

Gułtowianie, choć złego słowa o księdzu nie dadzą powiedzieć, wątpią, czy jego protestem ktokolwiek się przejmie.

Zbigniew Ratajczak, sołtys Gułtowych: "Chińczyki i tak ich dalej będą gnębić".

Chłopak z przystanku: "To tylko jeden zwykły ksiądz we wsi, o której nikt nic nie wie". Czesław Marcinkowski: "Bardzo chciałbym, żeby ta modlitwa księdza coś dała".