Trzy miesiące temu policjanci dostali informację, że z Pakistanu płyną do holenderskiego portu dwa kontenery wypełnione ośmioma tonami haszyszu. Paczki z narkotykami ukryte były pośród innych, zawierających dżinsy. "Postanowiliśmy sprawdzić, jak przestępcy chcą je rozprowadzić. Chcieliśmy złapać wszystkie zaangażowane w to osoby" - tłumaczy rozmówca DZIENNIKA.

Reklama

Zgodnie z dokumentami holenderski port miał być dla dżinsów jedynie przystankiem na drodze do Szczecina, a stamtąd dalej na Litwę. Dlatego policja zdecydowała się na niezwykle trudną operację "przesyłki niejawnie nadzorowanej": zamiast od razu przejąć narkotyk, pierwszy z kontenerów miał być dyskretnie śledzony. "Utworzyliśmy specjalny sztab. Non stop byliśmy w kontakcie z naszymi partnerami z Holandii, Niemiec" - opowiada oficer.

Początkowo wszystko szło dobrze - w Holandii tamtejsi policjanci zainstalowali w kontenerach nadajniki GPS i podmienili haszysz na podobną substancję. Potem ładunek trafił do Szczecina. Ale od tego momentu misterny plan zaczął prześladować pech. Kontener tygodniami czekał na nabrzeżu, bo przemytnicy musieli uzupełnić braki w dokumentach celnych. Policjanci cały czas go obserwowali, obawiając się, że ktoś go po cichu rozładuje.

Dopiero po upływie miesiąca po transport zgłosił się kierowca tira, ale znów powodzenie operacji zawisło na włosku. Traf chciał, że tego dnia celnicy każdy z wyjeżdżających ładunków przepuszczali przez rentgen. Gdyby wykryli haszysz, śledczy straciliby szansę nakrycia organizatorów przemytu.

Reklama

"Mogliśmy ponieść klęskę. Udało nam się jednak spowodować awarię rentgena" - opowiada policjant biorący udział w akcji. Ciężarówka z kontrabandą trafiła na teren jednej ze szczecińskich firm transportowych. Nadal nie było jednak pewności, czy tu jest odbiorca narkotyku. Dopiero gdy rano tir wyjechał z posesji, został rutynowo zatrzymany przez drogówkę i celników.

Okazało się, że plomba została zerwana, a narkotyk zniknął - czyli odbiorcą haszyszu była firma transportowa. Na jej teren natychmiast weszli policjanci i odnaleźli pudła z narkotykiem. Jednak kluczowa postać przemytu, właściciel firmy Andrzej M., Polak od lat mieszkający w Holandii, został zatrzymany przez policjantów dopiero przed kilkoma dniami. "Wcześniej nie był karany, ale szybko ustaliliśmy, że doskonale wiedział, co wysyła do kraju. Narkotyki dostał od międzynarodowego syndykatu przestępczego, w Polsce miały być podzielone. To była prawdopodobnie jego pierwsza nielegalna operacja" - mówi oficer CBŚ.