Pasionek przez lata pracował w katowickiej prokuraturze. W 2005 r. został zastępcą Wassermanna, który wtedy był koordynatorem służb specjalnych. W 2007 roku Pasionek trafił do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W poniedziałek na miesiąc leci do Moskwy.

Pasionek nadzoruje polskie śledztwo, które prowadzi sześciu oskarżycieli z Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Napisał krytyczny raport o działaniach prokuratorów w pierwszych dniach po katastrofie 10 kwietnia. Wytknął m.in. to, że polscy prokuratorzy nie opieczętowali polskimi plombami oryginalnych urządzeń na lotnisku Siewiernyj. Po co? By nie zachodziło podejrzenie o zamianę np. radiolatarni czy radaru podejścia z lotniska na inny, w domyśle sprawniejszy sprzęt. Takie obawy zrodził m.in. fakt wkręcania przez Rosjan nowych żarówek do latarni wytyczających pas startowy już po katastrofie Tu 154 M.

Reklama

W czwartek z Moskwy wrócił szef Pasionka. Krzysztof Parulski, Naczelny Prokurator Wojskowy interweniował w sprawie bezczynności rosyjskiej prokuratury. Rosjanie bowiem nie zrealizowali pierwszego wniosku o pomoc prawną jeszcze z 10 kwietnia o część akt rosyjskiego śledztwa.

Prokuratura ma tylko 23 protokoły z przesłuchań i oględzin miejsca katastrofy, w których brali udział polscy oskarżycie wspólnie z Rosjanami. Prokuratorzy dostawali je od swoich rosyjskich kolegów na bieżąco w trakcie prac na miejscu katastrofy pod Smoleńskiem i w Moskwie podczas identyfikacji ciał ofiar. Ostatnio oskarżyciele dostali także kopię nagrań i stenogram rozmów załogi Tu 154 M.

Reklama

Jednak tych dokumentów prokuratorzy nie dostali od rosyjskich oskarżycieli. Przekazał je Jerzy Miller, minister SWiA, który jednocześnie jest szefem polskiej komisji badajacej przyczyny katastrofy. Zaś on dostał je od rosyjskiej komisji (MAK). Ale teraz gra toczy się o obiecane przez Rosjan jeszcze na początku maja 6 tomów akt, zawierających przeszło 1000 kart dokumentów z samego początku postępowania. W tych tomach znajdują się m.in. analizy miejsca katastrofy, podzielonego na cztery strefy. Każda z nich została dokładnie opisana. W analizie przedstawiono gdzie, w jakich odległościach od siebie znaleziono konkretne części prezydenckiego Tu 154M.

czytaj dalej >>>



Reklama

Na początku maja w Moskwie był Andrzej Seremet, polski Prokurator Generalny. Jurij Czajka, rosyjski Prokurator Generalny obiecał mu szybkie przekazanie dokumentów. Akta były już przygotowane do wysłania. Leżały w Wydziale Współpracy Międzynarodowej rosyjskiej Prokuratury Generalnej. "Przekazanie akt polega na ich skserowaniu i wysłaniu pocztą. Mamy do czynienia z opieszałością ze strony rosyjskiej.Trzeba sie zastanowić, z czego to wynika. Może z właściwego porozumienia między prokuraturami obu krajów?" - zastanawia się mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego.

Co przez ponad miesiąc powstrzymuje Rosjan przed przekazaniem tych dokumentów? Brak podpisu odpowiedniego urzędnika rosyjskiej Prokuratury Generalnej na skserowanych aktach. "Nie mogło się to odbyć wcześniej z formalnego powodu braku podpisu osoby, która była przez pewien czas nieobecna" - potwierdza płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Kto zwlekał z podpisem? "Dzisiaj nie może w tej kwestii nic konkretnego odpowiedzieć. Proszę zadzwonić jutro" - powiedziała "DGP" Pietrienko Swietłana, rzecznik Komitetu Śledczego przy Prokuraturze Generalnej.

Polska prokuratura wysłała już w sumie pięć wniosków o pomoc prawną. W ostatnim oskarżyciele poprosili o wypożyczenie oryginalnych czarnych skrzynek. Okazało się bowiem, że w cyfrowej kopii rejestratora rozmów z kokpitu jest błąd. Dlatego w środę do Moskwy poleciał minister Miller wraz z prokuratorem Parulskim. Wrócili w czwartek z nową kopią nagrań. "Ten rejestrator to stara technologia, taśma magnetofonu szpulowego. Gdy zapis doszedł do końca szpuli i miał nastąpić revers, przez moment taśma zaczęła biec w nieco innym tempie i nie byliśmy pewni, czy nagranie jest dokładne" - powiedział Miller. Minister wytłumaczył, że w jego obecności wykonali nową, prawidłową kopię.