Dwa ciemne, naznaczone czasem segregatory, a w nich dziesiątki stron niemieckiej dokumentacji – archiwalne zdjęcia, tabele, statystyki. Wszystkie dotyczące
Warszawy. Oba zbiory opatrzone są niemieckim napisem "Geheim" – "tajne". Zdaniem historyków, którzy właśnie zaczęli je analizować, mogą ukazać nieznane dotąd fakty dotyczące nazistowskiej taktyki wojennej. A przede wszystkim to, jak bezwzględną i systematyczną taktykę eksterminacji przyjęto w przypadku stolicy Polski.
Dokumenty pojawiły się nagle na znanym portalu aukcyjnym eBay. Wystawione przez obywatela Niemiec (paczkę nadano z miejscowości Ilmenau w Turyngii, na terenach dawnej NRD). Wieść o potencjalnie cennych historycznie dokumentach szybko dotarła do Jarosława Zielińskiego, niezależnego historyka badającego losy
Warszawy. Czując, że może to być coś znaczącego, momentalnie zaalarmował
państwowe instytucje i muzea. Sęk w tym, że tam decyzje zapadają w żółwim tempie. Dlatego w drugim kroku Zieliński zwrócił się też do Fundacji Pamięci o Bohaterach Powstania Warszawskiego, założonej przez dewelopera i społecznika Rafała Szczepańskiego. Szef fundacji wydał 2999 euro z własnych pieniędzy, by dokumenty wylicytować i sprowadzić do Polski.
– Nie było czasu do stracenia. Takie rzeczy pojawiają się i znikają z portali aukcyjnych czasami w ciągu kilku minut. Nie można było ryzykować utraty lub rozproszenia tego zbioru – mówi DGP Rafał Szczepański.
Oba segregatory udało się właśnie sprowadzić do Polski. Obecnie przyglądają im się historycy. Jarosławowi Zielińskiemu pomaga Ryszard Mączewski,
prezes Fundacji Warszawa 1939 popularyzującej wiedzę o przedwojennej stolicy. –
Staramy się formułować równoległe wnioski i następnie konfrontować je ze sobą, by nie zatracić obiektywizmu – opowiadają nam badacze. A to, co wstępnie ustalili, momentami jest zatrważające.
Omawiane dwa segregatory to tzw. Anlagehefty, czyli załączniki do szerszego dokumentu pt. "Bericht über Warschau" – raportu o mieście Warszawa. Do tej pory nie udało się go zdobyć, nie wiadomo, czy jeszcze istnieje. W pierwszym segregatorze znajdują się różne schematy, mapy i plany. Drugi to głównie fotografie, zazwyczaj ilustrujące to, o czym mowa w segregatorze pierwszym. Badacze przyjęli roboczą tezę, że
dokumenty w dużej mierze powstały na przełomie października i listopada 1939 r., tuż po napadzie
Niemiec na Polskę. Ale część informacji najwyraźniej zebrano przed wybuchem wojny – są to ogólnodostępne dane (tzw. biały wywiad), np. roczniki statystyczne pokazujące przyrost ludności Warszawy począwszy od 1797 r.
Historycy zwracają uwagę na kontekst i metodologię gromadzenia tych danych. Mało jest bowiem informacji np. o celach militarnych (np. składy amunicji, zakłady przemysłowe itp.), co jest dość dziwne w kontekście celu przyświecającego komuś, kto chce wszcząć wojnę. Są tam za to np. tabele dotyczące zagęszczenia budynków i ludności żydowskiej, co sugerowałoby, że od początku brano pod uwagę ataki na cywilów. Chodziło też o utrudnienie ratowania rannych – na mapach zaznaczono szpitale, a na kolejnych stronach – zdjęcia tego, co z tych budynków zostało wskutek bombardowań. Dane uwzględniają najważniejsze arterie komunikacyjne, siatkę obrony przeciwpożarowej (nie tylko wyposażenia remiz, ale nawet tego, co znajdowało się na strychach budynków) czy standardowe wyposażenia apteczek (wraz ze zdjęciami). Jest nawet spory fragment przetłumaczonego na język niemiecki prawa budowlanego obowiązującego w tym czasie w
Warszawie.
Badacze podejrzewają, że chodziło o pozyskanie wiedzy o metodach konstruowania budynków w stolicy, a także lokalizacjach i wymogach dotyczących schronów (po 1936 r. istniały niemal pod każdą kamienicą). Prawdopodobnie wszystko po to, by wiedzieć, jakich bomb użyć, by dokonać jak największych zniszczeń. W segregatorach znajdują się bowiem informacje o tym, jakich dewastacji dokonał poszczególny rodzaj bomb zrzucanych na miasto. Cele wybierano precyzyjnie. Zniszczono np. Muzeum Wojska Polskiego, ale nie bezpośrednio sąsiadujące z nim Muzeum Narodowe – najpewniej po to, by najpierw je zrabować.
Eksperci ukuli przerażającą – choć jak zaznaczają, wstępną – tezę, że tak naprawdę jest to "praktyczny poradnik", jak sparaliżować i zniszczyć wielką metropolię. – Niewątpliwe raport powstał na bazie jednego miasta, by zyskać wiedzę potrzebną do kolejnych działań wojennych – ocenia Ryszard Mączewski z Fundacji Warszawa 1939. Wiedza mogła być przydatna dla agresora – już w 1939 r. z ziemią zrównano jedną piątą stolicy.
Co stanie się z pozyskanymi dokumentami? Na razie ich właścicielem jest Fundacji Pamięci o Bohaterach Powstania Warszawskiego. Rozważany będzie wariant przekazania zbiorów w depozyt jednej z państwowych instytucji, która zapewni najlepszą metodę wykorzystania i upublicznienia archiwaliów. Wcześniej jednak (zapewne po wakacjach) fundacja chce zorganizować wystawę dokumentów oraz wydać książkę historyczną na bazie pozyskanych materiałów.
Niewykluczone, że gdy zrobi się o nich głośno, zainteresują się nimi politycy. Kilka dni temu przewodniczący zespołu ds. reparacji wojennych Arkadiusz Mularczyk (PiS) zapowiedział na łamach PAP, że na sejmowych stronach internetowych zespołu będą publikowane "najbardziej wiarygodne i rzetelne dokumenty i opracowania poświadczające skalę strat i szkód wojennych Polski w latach 1939–1945". Poseł chciałby też, by udostępniane były raporty o stratach miast i wsi, by powstało "kompendium wiedzy" na ten temat.
– Nie chcemy robić wokół tej sprawy polityki. Zależy nam na zorganizowaniu wystawy, zaangażowaniu instytucji państwowych i wydaniu książki w oparciu o pozyskane materiały. Do współpracy zapraszamy varsavianistów i historyków – mówi Rafał Szczepański.
Co pan pomyślał, widząc te dokumenty?
Varsavianista Jarosław Zieliński: Poczułem, że to musi być coś bardzo cennego. Chwilę potem skonsultowałem się z doświadczonymi kolegami z branży. Jeden z nich uświadomił mnie, że taki zbiór może w każdej chwili zostać "rozparcelowany", o czym ja nie pomyślałem. To zachęciło mnie do działania. W momencie, gdy pierwszy raz przejrzałem te segregatory, moje myślenie przebiegało dwutorowo. Z jednej strony uznałem, że ten zbiór jest mniej widowiskowy niż się spodziewałem, bo większość materiału jest bardzo specjalistyczna. Z drugiej strony uznałem, że jest on bardzo cenny właśnie dlatego, że jest spójny i jedyny w swoim rodzaju, jeśli chodzi o ścieżkę badawczą. Wpadło nam w ręce coś, czego nie oczekiwaliśmy. Ślad jakiegoś zbrodniczego planu wobec miasta, z całą swoją pokrętną logiką. A to otwiera zupełnie nowe perspektywy badawcze.
Czy coś pana zszokowało w tych zbiorach?
Jako badacz nie użyję sformułowania, że coś mnie "zszokowało", bo nigdy dotąd tak się nie stało. Ale rzeczywiście dużo do myślenia dało mi niesamowicie precyzyjne zestawienie planu ze skutkami. Od początku widać, że celem były trzy aspekty, czyli sterroryzowanie, sparaliżowanie i zniszczenie Warszawy.
Myśli pan, że te nowe informacje mogą się okazać przełomowe lub przynajmniej ukazać w nowym świetle wydarzenia z przeszłości?
Tak może się stać. Może to ryzykowne, ale przyrównałbym to do zbrodni wołyńskiej. Wszyscy wiedzą, co tam się stało, natomiast brakuje kluczowej sprawy – a więc dokumentu, rozkazu, który przesądził o eksterminacji polskiej ludności na Wołyniu. W tym przypadku takiego dokumentu nie odnaleźliśmy, dlatego mamy miejsce na dywagacje, czy było to planowe ludobójstwo czy szaleństwo zbrodni. Podobnie można to odnieść do sytuacji Warszawy. Wprawdzie znany jest ogólny rozkaz Hitlera, by nie oszczędzać kobiet i dzieci, by zniszczyć wszystko jak popadnie, ale do tej pory nie mieliśmy w rękach dokumentu, który by wprost nakazywał wyeliminowanie np. sieci szpitali, uniemożliwienie gaszenia pożarów czy dosięganie bombami cywili w piwnicach.
Czym innym jest – wydawałoby się przypadkowe – trafienie bombą kościoła wraz ze zgromadzonymi ludźmi, a czym innym planowy wybór celów, które zostaną skutecznie zniszczone, o ile spełnione zostaną jakieś warunki. To wymaga jakiegoś rozpoznania, jakiegoś dokumentu czy raportu, który umożliwi takie zbrodnicze działania. Na razie mamy więc wierzchołek góry lodowej, który może doprowadzi nas do jakiegoś dowodu. Ale na tym etapie nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie będą efekty. Mamy tylko skrawek dokumentu mówiącego o ludobójstwie, który sam w sobie dowodem jeszcze nie jest.
Jak na wieść o aukcji zareagowały instytucje państwowe?
Zareagowały pozytywnie, ale nie miałem szansy sprawdzić stopnia skuteczności ich działania. Przypuszczam, że instytucje – może poza Muzeum Powstania Warszawskiego – nie dysponują budżetami, które mogłyby uruchomić z dnia na dzień właśnie z myślą o takich sytuacjach. Trzeba działać szybko, bez ryzyka, że ktoś zbiór wylicytuje wcześniej.